Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 13
Wielkie Porozumienie
ОглавлениеDo ukonstytuowania Trzeciej Rzeczypospolitej doszło przez porozumienie. Komuniści oddali władzę – i było to wydarzenie bez precedensu w skali światowej. Zapewne dopiero w przyszłości dowiemy się, jak bardzo potrzebny był parasol ochronny, jaki nad rządem Mazowieckiego rozciągnął – obrany w międzyczasie prezydentem – generał Wojciech Jaruzelski.
Jednak równie ważne (choć w porządku odmiennym – symbolicznym) było coś zupełnie innego. Mimo narzucającego się jako oczywistość oparcia państwowości III RP na tradycji PRL, nawiązano wcale nie do niej, lecz do – nieuznawanej przez świat – Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie. Zabieg taki był nowością: Druga Rzeczpospolita, wyłaniająca się z pożaru I wojny światowej, nie miała do czego nawiązywać. Po abdykacji Stanisława Augusta w roku 1795 przestały istnieć atrybuty niepodległości, a trudno było, rzecz jasna, ożywiać tradycję Królestwa Kongresowego. Dlatego przekazanie Lechowi Wałęsie przez Ryszarda Kaczorowskiego insygniów prezydenta RP na Uchodźstwie (22 XII 1990) stało się znakiem polskiej ciągłości państwowej wiodącej od roku 1918 i mającej wymiar niepodległościowy. Było także znakiem antykomunizmu, czy szerzej: antytotalitaryzmu. Natomiast mądrości politycznej Polaków należy zawdzięczać, że zatrzymano się na granicy symbolicznej: nawiązując do II RP, nie pomyślano o restytucji jej kształtu terytorialnego. Nie przeszkadzało nam, że polską granicę wschodnią ustalił w Jałcie Józef Stalin.
Dziś wydaje się to zaskakujące, lecz to dopiero Trzecia Rzeczpospolita miała społeczny mandat do rezygnacji z „polskiego Wilna” i „polskiego Lwowa”. Tym samym trwająca od czasów Kazimierza Wielkiego i Władysława Jagiełły polska przygoda na wschodzie dopiero na naszych oczach dobiegła kresu. Pierwszy minister spraw zagranicznych III RP, Krzysztof Skubiszewski, od początku, a więc jeszcze w czasach istnienia ZSRR, postawił na dwutorowość polskiej polityki. Dogadywał się więc nie tylko z centralą w Moskwie, ale i z emancypującymi się republikami: Ukrainą i Białorusią, także – choć na innych zasadach – z Litwą. Dawał tym samym dowód samodzielności i odwagi, lecz wykazywał się też powściągliwością i zdolnością do samoograniczania (była to dobrze odrobiona lekcja Solidarności). W rezultacie, gdy w roku 1991 ZSRR faktycznie, a potem też formalnie, się rozpadł, Polska do nowej sytuacji geopolitycznej była przygotowana: jako pierwsze państwo na świecie uznała niepodległość Ukrainy, a stosunków z Rosją bynajmniej sobie przez to nie popsuła.
Nowością roku 1989 był jednak przede wszystkim fakt, że nasze państwo, położone między Bugiem a Odrą, a więc także na ziemiach, będących od średniowiecza częścią przestrzeni niemieckiej, udowodniło, że nie jest skazane na podległość Rosji. Nie od razu było to oczywiste i jeszcze w początkach rządu Mazowieckiego Warszawa obawiała się stanąć sam na sam – bez Moskwy – z jednoczącym się państwem niemieckim. Gdy jednak niepodległość stała się faktem, III RP zbudowała szybko przyjacielskie stosunki ze wszystkimi sąsiadami i przede wszystkim dokonała dzieła pojednania z Niemcami, bez rezygnacji z najmniejszego nawet atrybutu naszej racji stanu (jakże inny był sojusz polsko-pruski z roku 1790, akceptujący ustalenia I rozbioru!). Upór dyplomacji III RP w sprawie dopuszczenia Polski do części „konferencji 2 + 4” (w sprawach niemieckich) stanowił dowód nie tylko pryncypialności, lecz i racjonalności. Ale nawet polsko-niemiecki traktat graniczny z listopada 1990, gdy uzyskano maksimum tego, co było do osiągnięcia (Niemcy przypieczętowały wynik II wojny światowej), nie stał się apogeum polsko-niemieckiego zbliżenia. Bo to dopiero w jakiś czas potem zostały Niemcy najwierniejszym ambasadorem przyjęcia Polski do NATO i Unii Europejskiej.
Wszystko to odbiegało swym charakterem od wydarzeń z naszej historii. W minionych stuleciach (pomińmy okres niesuwerennej PRL) Polskę niemal zawsze otaczali wrogowie. W XVII wieku Rzeczpospolita była „obozem warownym” broniącym się na wszystkich szańcach (notabene, z wyjątkiem szańca zachodniego: niemieckiego). W XVIII wieku rozbiory zgotowali Polsce wszyscy jej sąsiedzi: ze wschodu, zachodu, północy i południa. A czy trzeba przypominać przedwojenne stosunki polsko-litewskie, będące (do 1938 r.) formalnym stanem wojny? Albo „ducha Rapallo”, który kładł się cieniem na II RP, by w roku 1939 przynieść rezultat w postaci paktu Ribbentrop–Mołotow?
Byt Polski międzywojennej zabezpieczały sojusze z największymi potęgami Europy: Francją i Anglią. Przymierza te nie zapobiegły jednak rozbiorowi naszego państwa w roku 1939, a następnie faktycznemu wchłonięciu go w roku 1945 przez imperium sowieckie. Natomiast polityka III RP zakotwiczyła nas w systemie zbiorowego bezpieczeństwa na skalę dotąd nad Wisłą nieznaną. Czy skutecznie? Dwa przeświadczenia – że niczego więcej nie można już zrobić oraz że Polska nie ma na granicach wrogów – dały obywatelom III RP poczucie niewyobrażalnej wcześniej pewności.