Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 16
Bakcyl autodestrukcji
ОглавлениеCzy po tylu latach powinna nas jeszcze roznamiętniać „wojna na górze”? Niestety tak, bo stała się ona szkołą irracjonalnej nienawiści, a stygmatyzowanie przeciwnika zaczęło wtedy właśnie być ulubionym chwytem. Zwróćmy uwagę: SLD – zwłaszcza po jego dojściu do władzy w roku 1993 – atakowano nie za to, co robi, lecz za jego PZPR-owską przeszłość. Co z tego, że ugrupowanie to, choćby tylko werbalnie, zdążyło już przyjąć system wartości obozu solidarnościowego? Co z tego, że „uwłaszczona nomenklatura” coraz rzadziej tęskniła za PRL, coraz częściej zaś stawała się orędownikiem III RP? (Raniło to poczucie sprawiedliwości, ale było ceną pokoju społecznego). Co z tego wreszcie, że partia Aleksandra Kwaśniewskiego ograniczyła swe apetyty na władzę i nawet stanowisko premiera oddała ludowcowi, Waldemarowi Pawlakowi (nie mówiąc już o trzech ministrach „prezydenckich”, podległych faktycznie Lechowi Wałęsie)? Niemal nikogo z obozu postsolidarnościowego nie przekonało, że poprzedniczka SLD, Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej, opowiedziała się za prokapitalistycznym planem Balcerowicza. Ani że sam SLD, choć miał w swych szeregach Związek Komunistów RP „Proletariat”, zgodził się z czasem, by propaganda komunistyczna, tak jak faszystowska, była w Polsce zakazana.
Użycie do walki z SLD oręża antykomunizmu okazało się zabójcze nie tylko dla pamięci narodowej (posłużyło do banalizacji obalonego ustroju), ale i dla samych partii solidarnościowych (porzuciły one niedawne „samoograniczenie”). Jednak przede wszystkim stało się ono zagrożeniem dla państwa. Ileż to razy mogliśmy w III RP obserwować, że ideologia – zwłaszcza coraz bardziej popularna lustracja – jest w praktyce ugrupowań solidarnościowych stawiana ponad racją stanu. Sytuacja stała się dramatyczna w roku 1997, gdy poddano pod społeczną dyskusję projekt Konstytucji Rzeczypospolitej. Ponieważ w przygotowaniu Konstytucji miał udział także SLD (choć uczestniczył w tym również Tadeusz Mazowiecki…), nie cofnięto się przed najbardziej demagogicznymi atakami. Niesławny prymat dzierżą tu ludzie Kościoła, rzucający obelgi typu „konstytucja masońska”, oraz ludzie Solidarności, deklamujący obraźliwe hasła typu „Bantustan” czy „Targowica”.
Tymczasem zasadnicza linia podziału przebiegała w III RP nie między zwolennikami Wałęsy a Mazowieckiego, ani nie między „komuchami” a „solidaruchami”: przebiegała ona między modernizatorami a antymodernizatorami. Owszem, tych drugich trzeba było przekonywać i niewątpliwie warto było wciągać w rydwan liberalny czy to ZChN-owców (jak w rządzie Hanny Suchockiej), czy to radykałów z AWS (jak w rządzie Jerzego Buzka). Jednak granice kompromisu były wyraźne: wyznaczała je racja stanu i tendencja proeuropejska. Kiedy więc na podział merytoryczny nałożył się podział historyczny, sił promodernizacyjnych zaczęło nie starczać. Z biegiem czasu zresztą, w obliczu kolejnych kryzysów, ucywilizowani radykałowie dołączali i tak do rzeszy „oszukanych”. Pytanie o cenę stawało się coraz bardziej zasadne.