Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 17
Zdrada centrum
ОглавлениеDziś więc warto pytać: czy to nie w stronę PiS szliśmy wszyscy przez całą Trzecią Rzeczpospolitą? Przecież my, ludzie Solidarności, nie potrafiliśmy odciąć się od politycznego dziedzictwa czasów niewoli, nie umieliśmy zrozumieć, że Polska Niepodległa wymaga wyzwań zupełnie nowych. W sytuacji, gdy – mówiąc słowami Jacka Żakowskiego – „coś w Polsce pękło, coś się skończyło”, nie byliśmy w stanie wznieść się ponad własne kombatanctwo, poszukać nowych źródeł polskiej solidarności, zerwać z taryfą ulgową wobec niedawnych towarzyszy. Najwięksi solidarnościowi „państwowcy” odrzucali – w imię anachronicznego antykomunizmu – taktyczne nawet sojusze z postkomunistami. Choć i dziecko wie, że gdy ciężko, to każdy pomocnik jest na wagę złota.
Kiedy więc na minione lata spoglądamy z lotu ptaka, widzimy, że drogę do IV RP wyznaczyli w tym samym bodaj stopniu solidarnościowi radykałowie, co umiarkowani. Owszem, to radykałowie skandowali „Bolek do Moskwy” i palili kukły Wałęsy, ale w tym samym czasie Aleksander Hall ukuł pojęcie „obozu posierpniowego”. Owszem, to Antoni Macierewicz sporządził „listę agentów” (czy też – jak potem tłumaczył – „wyciąg z archiwów”), ale w parę lat później wszystkie ugrupowania solidarnościowe zagłosowały za ustawą lustracyjną, stanowiącą w istocie otwarcie puszki Pandory. Nie było mowy o najostrzejszej choćby, lecz merytorycznej dyskusji. Ani o wezwaniach do pokoju społecznego, pojednania i solidarności. Ani nawet o apelach o miłosierdzie. Kościół hierarchiczny – choć niegdyś uwikłany w PRL, bo jak mógł inaczej? – stanął w pierwszym szeregu politycznie nieskazitelnych, a wkrótce potem nawet w pierwszym szeregu rozliczających (i rozliczanych). A wszystkie bez wyjątku czasopisma katolickie, nawet te wydawane niegdyś legalnie w PRL, uznały za stosowne odciąć się od własnej przeszłości, współdziałać w wypłukiwaniu formacji katolicyzmu otwartego, uwiarygadniać się radykalizmem, przyczyniać się do niszczenia politycznego centrum.
Uważam, że komunizm, który przyznaje się otwarcie do swojej tożsamości i genezy, jest czymś skazanym na słabość i postępującą marginalizację. Natomiast cały ów potencjał nietolerancji, agresji i skłonności autorytarnych, jaki tkwił w komunizmie, odradza się w innym języku, w innym rytuale i pod innymi sztandarami.
Tak pisał, już w roku 1991, Adam Michnik. Niestety, nie umieliśmy odczytać na czas tego odmiennego rytuału. Mit „Polski posierpniowej” zwalniał z myślenia. W rezultacie dzieje III RP potoczyły się nie po tej jedynej propaństwowej linii, jaką wyznaczał Michnik z zespołem „Gazety Wyborczej”. Szczuto, gdy trzeba było szukać sojuszników – milczano, gdy zło czaiło się naprawdę.