Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 21
Nie będzie państwa prawa
ОглавлениеTrzeba to powtarzać bez końca: ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej wprowadza nierówność obywateli wobec prawa. Dzieli bowiem ludzi na dwie kategorie: tych, którzy mogą się zapoznać z materiałami na samych siebie (bo są pokrzywdzonymi) oraz tych, którzy tego prawa nie mają (bo są krzywdzicielami). Mniejsza już nawet o arbitralność (a czasem i absurdalność) takiego podziału. Bo przecież najbardziej pokrzywdzonymi byliby w takim razie członkowie Biura Politycznego PZPR, na których UB/SB bez przerwy zbierała materiały (tylko I sekretarz miał teczkę w Moskwie). Mniejsza także o fakt, że zarówno w Niemczech, jak w Czechach dostęp do swoich teczek mają wszyscy. Ważne jest co innego: dawny agent, który – podając się za pokrzywdzonego – zażąda wglądu w swe akta, ma zapewnioną karę więzienia od pół roku do trzech lat.
Prawda: zawsze można najpierw zapytać, „czy jest się pokrzywdzonym w rozumieniu ustawy”. Ale przecież prośba, skierowana przez osobę uważającą się za pokrzywdzoną, jest również dopuszczalna. Co będzie, jeśli teczka zawyrokuje, że osoba ta była agentem? Jakie będą możliwości obrony? Czy niefortunny ciekawski zostanie skazany na trzy, czy może tylko na dwa lata?
Albo inna sytuacja: szantażowany i torturowany oficer AK podpisuje w latach czterdziestych deklarację współpracy. Dziś, w myśl ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, nie jest on już pokrzywdzonym: jest tajnym współpracownikiem. Czy o nim również Borusewicz wypowie swoje „trzeba było nie donosić”? Czy wypowie te słowa nawet wtedy, kiedy ów oficer, choć podpisał, to jednak nie wydał nikogo? A gdyby ów AK-owiec chciał się dowiadywać, kto go torturował – zostanie ukarany trzema latami, czy może tylko (ze względu na wiek) pół rokiem?
Moim kolegom z Unii Wolności, którzy głosowali za Instytutem Pamięci Narodowej, gratuluję spokoju sumienia. Bo gdybyż to rzeczywiście można było założyć, że UB-ckie archiwa zawierają 100% prawdę. Ale przecież to jest loteria, i przyznaje to sam Borusewicz, gdy mówi o swej zniszczonej teczce. I gdybyż to pokrzywdzony mógł krzywdzicielowi wytoczyć tylko sprawę z powództwa cywilnego albo rzecz całą zachować w tajemnicy. Ale nie: pokrzywdzony ze swą, zaczerpniętą z Instytutu, wiedzą (niepewną wiedzą!), może zrobić wszystko. Ma on bowiem prawo otrzymać nazwiska, a nawet dalsze dane osobowe „swoich” funkcjonariuszy i „swoich” agentów, może wyrazić zgodę na upublicznienie swych akt. (W Czechach nazwiska agentów są w aktach zaczernione, w Niemczech można je wprawdzie poznać, ale nie na wynoszonych kopiach dokumentów). Człowiek niesłusznie pomówiony (przecież nie możemy wykluczyć takiej sytuacji!) nie ma szans obrony, może nawet nie wiedzieć, że ktoś go o coś oskarża. Nie wprowadzajmy w błąd – jak z uporem czyni to premier Jerzy Buzek – opinii publicznej. Polska nie jest jednym z ostatnich, lecz jednym z trzech pierwszychkrajów postkomunistycznych, które chcą się lustrować. I to jedynie w Polsce będzie istniała prawna możliwość zaszczucia i zniszczenia człowieka niewinnego. Albo też – zaszczucia i zniszczenia człowieka, który bardziej niż na potępieniezasługujena współczucie.
Co to wszystko ma wspólnego ze sprawiedliwością? A przecież i na tym nie koniec. Zapis, że szefowie MON i UOP mają prawo utajnić określone teczki, jest słusznym zabezpieczeniem interesów państwa. Czy jednak ten ogólnikowy zapis nie otwiera furtki do nadużyć, do kolejnej fali manipulacji teczkami? Przy najlepszej nawet wierze w dobre intencje ustawodawców, ludzie są tylko ludźmi. Po drugie: warto zauważyć, że idea lustracji – mająca być podobno moralnym sprzeciwem wobec donosicielstwa – inauguruje donosicielstwo nowe, tyle że… „nasze” i „słuszne”. Artykuł 18 b ustawy lustracyjnej stanowi, że każdy parlamentarzysta może donieść do rzecznika interesu publicznego na obywatela X. Z kolei według ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej prokurator może zrezygnować z wszczęcia postępowania lub umorzyć je wobec sprawcy zbrodni, który „wsypał” innych sprawców.
Zastanówmy się nad tym wszystkim, zanim będziemy głosować taką czy inną nowelizację. Nie przyjmujmy filozofii Mariana Krzaklewskiego, głoszącego z rozbrajającą szczerością, że „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”. Nie przyjmujmy tej filozofii: jest ona bolszewicka. Kto jak kto, ale Unia Wolności musi mieć świadomość, że dopóki istnieje cień obawy, że lustracja może prowadzić do naruszenia równości obywatelskiej, do manipulacji prawem, do skrzywdzenia choćby jednego człowieka – to przeprowadzać jej nie wolno. Bo między innymi na tym właśnie – na szacunku dla demokracji, dla prawa i dla jednostki ludzkiej – powinna polegać różnica między PRL a Trzecią Rzecząpospolitą.