Читать книгу Antykomunizm, czyli upadek Polski - Andrzej Romanowski - Страница 15
Brak wroga
ОглавлениеDlaczego tak się stało? Oczywiście, nie wolno negować trudu i kosztów transformacji. Nie wolno lekceważyć ludzkich dramatów, biedy i osamotnienia. Zawsze też warto powiedzieć: można było zrobić więcej. Rzecz w tym jednak, że w takim rozumowaniu kryje się pewien kłopot. Bo kiedy przychodzi do faktów, nie bardzo wiadomo, co mogłoby znaczyć to „więcej”. I trudno też nie zgodzić się z diagnozą, wysuniętą niegdyś przez Janusza A. Majcherka: że w III RP media eksponowały przede wszystkim ludzkie biedy, a nie sukcesy. Jasne, iż dla dziennikarza newsem jest, że „człowiek ugryzł psa”. Jednak, choć do lat 2004–2005 polskie dziennikarstwo, przejęte ideałem służby społecznej, wykazywało wiele odpowiedzialności za „dobro wspólne”, to przecież rzeczywiście mało kto mówił, jak wielkim sukcesem jest polska praca „na swoim”, swoboda działalności gospodarczej, wolność słowa, otwarcie granic. Tym bardziej zaś nikogo nie interesowało, jakie w istocie jest miejsce III RP w polskich dziejach. W piśmiennictwie lat dziewięćdziesiątych nie pojawiło się zjawisko porównywalne z publicystyką Stefana Żeromskiego u progu II RP. Pochłonięci doraźną walką polityczną, nie przeżyliśmy „radości z odzyskanego śmietnika”.
Czy jednak rzeczywiście, już w kilkanaście lat po antykomunistycznym przełomie, państwo polskie zaczęło „wymagać remontu”? Czy konieczne było jego „oczyszczenie” z resztek dawnego systemu, złamanie korupcji, wzmocnienie władzy wykonawczej? Druga Rzeczpospolita sanację taką przeprowadziła szybciej – już po ośmiu latach istnienia. Ba! ale wtedy Europa Środkowa była terenem systemów autorytarnych i faszystowskich: Polska, zagrożona z zachodu i wschodu, musiała jakoś odpowiedzieć na te wyzwania. Czy dziś, w celu naprawy III RP, trzeba było zachwiać całą nawą państwową? Walczyć z niezależnymi instytucjami? Budować dyspozycyjną prokuraturę, oddane media, nowe służby specjalne? Tupać nogą na Niemcy i na Europę? Ośmieszać nas wobec świata, a w rezultacie wskrzeszać w świecie wszystkie antypolskie stereotypy? Poniewierać Trzecią Rzeczpospolitą?
Gdy na dzieje III RP staramy się spojrzeć z lotu ptaka, gdy chcemy coś z nich zrozumieć, wyczytać znaki mijającego czasu, wydaje się, że to nie trud transformacji i nie niewydolność państwa były największymi polskimi bolączkami. I nie mogło też chodzić o przywrócenie „prawa obywatelstwa” milionom skrzywdzonych, bo nie czemu innemu była niegdyś poświęcona działalność Jacka Kuronia, i nie co innego realizowała triumfatorka wyborów roku 1997, Akcja Wyborcza „Solidarność”. Podstawowym problemem III RP było zjawisko, które określiłbym jako irracjonalny niedosyt wroga.
Jak widzieliśmy, brak wroga był dla Polaków okolicznością nową. A nałożyła się na tę sytuację trauma wcześniejszych przeżyć, bowiem energia nagromadzona w stanie wojennym, szczególnie w pokoleniu ówczesnych dwudziestolatków, nie mogła znaleźć ujścia. W III RP nie było przecież rozbrajania żołnierzy Jaruzelskiego, zdobywania czołgów, zajmowania koszar… Nie walczono też z sowiecką interwencją, zabrakło cudu nad Wisłą… Tak, w roku 1989 wszystko było tak samo, choć też wszystko było inaczej. Ostatecznie jesienią 1990 zaczęto walczyć z pierwszym rządem wolnej Polski – i w znacznej mierze czyniono to już tylko dla samej walki.
Hasła, jakie wtedy wysuwano, były bowiem mgliste i trudno przypuścić, by już wówczas, w czasach Kuronia, tak znaczna część społeczeństwa zdążyła poczuć się „wykluczona”. O ile jednak w ocenie „wojny na górze” każdy może pozostać przy swym zdaniu, to inaczej ma się rzecz z jej rezultatem. Bo był on przecież narodową katastrofą. Wymuszone przez Wałęsę (i braci Kaczyńskich na zapleczu) zerwanie z „monopolem Solidarności”, podział jednolitego dotąd obozu – ukształtowały scenę polityczną III RP nie na zasadzie programowej, lecz sytuacyjnej. Rywalizacja merytoryczna została unicestwiona, a obywatel w swych politycznych wyborach został skazany nie tylko na historię (za czy przeciw PRL?), lecz i na przypadkowość (liberał z obozu Wałęsy czy Mazowieckiego?). Trudno więc było się dziwić, że Polacy zaczęli tak często zmieniać swe polityczne sympatie.