Читать книгу Piąta ofiara - J.D. Barker - Страница 12
10
ОглавлениеPorter
Dzień drugi, 9.08
– Sam, nie musisz tego robić.
– Muszę.
Zadzwonił do drzwi Reynoldsów.
Przyjechali tu prosto z komendy, z włączonym kogutem. Porter zignorował przynajmniej trzy czerwone światła.
Nash przestępował z nogi na nogę na schodku przed wejściem.
– Przecież przyślą jakiegoś mundurowego.
Porter zatarł dłonie. Ta zima go w końcu wykończy. Przy takim wietrze temperatura odczuwalna oscylowała wokół minus piętnastu.
– Już po dziewiątej. Mogli już czytać poranne gazety. Radio i telewizja też pewnie o tym trąbią.
Porter znowu nacisnął guzik dzwonka.
Zasłona za szybą okna po lewej od drzwi odsunęła się na chwilę na bok, po czym opadła z powrotem. Dało się słyszeć odsuwanie rygla i drzwi uchyliły się na kilkanaście centymetrów. Przez szparę wyjrzała kobieta po czterdziestce o ciemnych, zaczerwienionych oczach, podkrążonych z niewyspania. Brązowe włosy miała przetłuszczone, wyraźnie niemyte od wielu dni. Była ubrana w dżinsy i gruby brązowy sweter.
– O co chodzi?
Porter pokazał odznakę.
– Detektyw Porter, a to detektyw Nash, policja Chicago. Możemy wejść?
Zagapiła się na niego na dłuższą chwilę, jakby jego słowa docierały do niej z opóźnieniem. Potem skinęła głową i otworzyła drzwi szerzej, wyglądając przy tym na ulicę.
– Mróz chyba w końcu przegonił ostatnich reporterów. Jeszcze w nocy stał tu wóz transmisyjny.
Porter i Nash otrzepali buty ze śniegu, weszli do środka i zamknęli za sobą drzwi. Ogarnęła ich fala gorąca, w domu panowała duchota, zwłaszcza w zestawieniu z rześkim powietrzem na zewnątrz. Porterowi było wszystko jedno. Mógłby przez godzinę stać w ognisku, a palce i tak miałby zgrabiałe. Odchrząknął.
– Zastaliśmy pani męża?
Pani Reynolds pokręciła głową.
– Jeszcze nie wrócił.
– A dokąd poszedł?
Kobieta wzięła głęboki oddech i przysiadła na poręczy skórzanej kanapy.
– Od czasu zniknięcia Elli codziennie jeździ samochodem i jej szuka. Wraca do domu na trochę, żeby coś zjeść i się przespać, a potem znowu wychodzi. Na początku kilka razy z nim pojechałam, ale czułam, że to bez sensu. Jeździć wte i wewte przypadkowymi ulicami, jakbyśmy mieli ją wypatrzyć gdzieś między budynkami, jak zgubionego psa. Ale nie mogę mu przecież zabronić. Serce by mu pękło. W zeszły wtorek na próbę został w domu i oboje prawie chodziliśmy po ścianach. Wczoraj wieczorem po kolacji znowu wyszedł.
– Aktywność pomaga w takich sytuacjach – stwierdził Nash.
Popatrzyła na niego wzrokiem pozbawionym wyrazu i mówiła dalej.
– Przez pierwszy tydzień bez przerwy dzwoniłam. Do znajomych Elli i do naszych krewnych, do sąsiadów, do każdego, kto chciał odebrać telefon. Schroniska, szpitale, kostnice… Siedzę tu bezczynnie, tkwię w tym domu, czuję się tak… bezradnie. Ale co jeszcze mogę zrobić? Wszędzie wiszą plakaty. Przy tej pogodzie i tak na niewiele się zdadzą. Ludzie wychodzą na dwór, tylko jeśli muszą.
Porter zrobił głęboki wdech.
– Przykro mi, ale muszę pani powiedzieć…
Pani Reynolds uciszyła go gestem dłoni.
– Nie musi pan nic mówić. Widziałam rano w wiadomościach. Od trzech tygodni nie wyłączamy telewizora. Przysnęłam na kanapie, a kiedy się obudziłam, pokazywali nagranie z parku. Nie powiedzieli wprost, że to Ella, tylko że w zalewie znaleziono ciało jakiejś dziewczyny. Ale matka wie. Wydaje mi się, że wiedziałam już od tygodni. Chyba widziałam pana w telewizji. Wygląda pan jakoś znajomo.
– Bardzo mi przykro.
Pokiwała głową i otarła chusteczką oczy, choć wyglądała, jakby wypłakała wszystkie łzy przynajmniej dwa tygodnie temu.
– Moja Ella na pewno by nie uciekła, byliśmy tego pewni od samego początku. Z każdą minutą od jej zaginięcia traciłam kolejny okruszek nadziei. W dzisiejszych czasach nastolatka nie może tak po prostu zniknąć, jest przecież internet, wszędzie kamery… Kiedy dziewczyna znika bez śladu, to wiadomo, że musiało się zdarzyć coś złego. – Wzięła głęboki oddech. – Jak umarła?
– Prawdopodobnie utonęła. Czekamy na szczegółowy raport patologa.
– Utonęła w tym zalewie?
Porter pokręcił głową.
– Nie… Gdzie indziej. Utopiła się, a potem umieszczono ją w zalewie.
– Chce pan chyba powiedzieć, że ktoś ją utopił. To nie był wypadek, prawda?
– Obawiam się, że nie.
Pani Reynolds wbiła oczy w podłogę.
– Chciałabym zapytać, czy cierpiała, ale obawiam się, że znam odpowiedź, i nie jestem pewna, czy chcę ją usłyszeć z czyichś ust. Przecież porwali ją kilka tygodni temu. Wiadomo, kiedy utonęła? Wiecie, co ten potwór przez tyle czasu wyprawiał z moją córeczką?
Nash również opuścił wzrok.
– Obecnie wiemy niewiele więcej. Mieliśmy nadzieję zdążyć panią poinformować, zanim…
– Zanim dowiedziałam się z innego źródła? To bardzo szlachetne z waszej strony, ale ci dziennikarze… cóż.
– Może się pani skontaktować z mężem? Może powinniśmy do niego zadzwonić, poprosić, żeby wrócił do domu?
Znowu przez dłuższą chwilę patrzyła pustym wzrokiem w przestrzeń, dopóki nie zarejestrowała jego słów. Porter widywał już wcześniej takie odklejenie. W wyniku silnej traumy ludzie czasem oddzielają się nieco od rzeczywistości: obserwują wydarzenia toczące się wokół, ale ich nie przeżywają. Pani Reynolds wygrzebała w końcu komórkę spod koca leżącego na kanapie. Po kilku sekundach powiedziała bezgłośnie „poczta głosowa”, po czym, ze wzrokiem znowu wbitym w ziemię, zostawiła wiadomość:
– Floyd? To ja. Kochanie, wracaj do domu, proszę. Jest… jest tu policja. Znaleźli ją, naszą małą.
Rozłączyła się i rzuciła telefon z powrotem na kanapę.
Trzasnęły tylne drzwi i do salonu wmaszerował mały chłopiec. Zostawił za sobą ślady śniegu na kuchennej posadzce. Był opatulony w granatowy kombinezon, luźną żółtą czapkę, szalik i czarne rękawiczki, nie mógł mieć więcej niż siedem czy osiem lat.
– Mamo, ktoś zrobił bałwanka u nas w ogródku.
Pani Reynolds zerknęła na niego i odwróciła się z powrotem do Portera i Nasha.
– Nie teraz, Brady.
– Bałwanek chyba jest chory.
– Jak to?
– Krew mu leci.