Читать книгу Piąta ofiara - J.D. Barker - Страница 15

13

Оглавление

Porter

Dzień drugi, 9.14

Porter i Nash stali w progu tylnego wyjścia z domu Reynoldsów i patrzyli na ogródek.

Około piętnastu metrów od nich, pod wysoką brzozą w lewym kącie, tkwił bałwan i odwzajemniał ich spojrzenie.

Czarne paciorkowe oczy lśniły spod cylindra na głowie. Bałwan był ogromny, miał co najmniej dwa metry, może więcej, gruby korpus lśnił kryształkami lodu, do śnieżnej piersi miał przytwierdzoną czerwoną różę.

Ręce zrobiono z gałęzi, na końcu każdej z nich umieszczono czarną rękawiczkę. W prawej ręce bałwan trzymał trzonek drewnianej miotły. Z prowizorycznych ust sterczała fajka z kaczana kukurydzy, a z białej szyi kapała ciemna krew.

Ciągle padał śnieg, w powietrzu unosiła się biała mgiełka. Scena wyglądała dziwacznie, bardzo malowniczo. Porter czuł się tak, jakby patrzył na obrazek w książeczce dla dzieci, jakby to się nie działo naprawdę. Po prawej stronie stała huśtawka, a za ogródkiem zaczynał się las.

– Nie ulepił go nikt z domowników? – upewnił się Nash.

– Nie – odparła pani Reynolds, mocno obejmując synka.

Wydusiła z siebie jednowyrazową odpowiedź, ale nie odrywała wzroku od dziwnego intruza.

Porter pociągnął za suwak, sięgnął pod płaszcz i wyjął glocka. Brady wytrzeszczył oczy.

– Jeju, mamo, ten pan zabije bałwana?

– Nie zrobię żadnej krzywdy bałwanowi. Obawiam się, że to on może zrobić mi coś złego – odpowiedział Porter cicho. – Widziałeś tu kogoś innego? Kogokolwiek?

– Nie, proszę pana.

– Możesz zabrać mamę z powrotem do salonu na kilka minut? Musimy coś tu sprawdzić z kolegą, zaopiekujesz się mamą?

Brady pokiwał głową. Porter przeniósł wzrok z chłopca na jego matkę.

– No to brykajcie.

Kiedy zostali sami, zwrócił się do Nasha.

– Zostań tu i nie spuszczaj wzroku ani muszki z tego lasu.

Nash wyciągnął broń i utkwił czujne spojrzenie w drzewach.

Porter wyszedł z progu kuchni na padający śnieg. W tyle głowy zaczęła mu grać stara piosenka dla dzieci.

Odciski małych stóp znaczyły świeży śnieg – w pobliżu drzwi ścieżki się przecinały, ale do bałwana prowadziła tylko jedna. Porter starał się podążać dokładnie po śladach: wolał robić małe kroczki, stawiać stopy tam gdzie chłopiec, niż niepotrzebnie narobić dodatkowych odcisków. Przez prawie całą noc sypał śnieg, napadało kilka, może kilkanaście centymetrów, ale wydawało mu się niemożliwe, żeby ktoś zbudował coś takiego i nie zostawił żadnych śladów. Jego wzrok powędrował do miotły sterczącej z dłoni bałwana. Owszem, możliwe, że ktoś zamiótł ślady miotłą, ale to nie tłumaczyło, w jaki sposób wetknął ją potem bałwanowi, nie zostawiając chociaż jednej wydeptanej ścieżki. Porter zauważył też, że teren jest ogrodzony. Druciana siatka wysoka na metr dwadzieścia. Brama do ogródka od frontu była otwarta.

Porter zauważył nieznaczny ślad ciągnący się od tamtej bramy do bałwana. Nie tyle odciski butów, ile długie wgłębienie, jakby przeciągnięto coś ciężkiego sprzed domu do ogródka na tyłach.

Stanął przed bałwanem.

Górował nad nim, przewyższał Sama o dobre trzydzieści centymetrów. Z tej perspektywy uśmiech na jego twarzy, zrobiony z kawałeczków gałęzi, przypominał raczej złośliwy grymas.

Porter pamiętał, że w dzieciństwie zbudował setki takich figur – toczyło się kulę śnieżną, aż zmieniała się w śnieżny blok, którego nie dało się już ruszyć. Zwykle przy lepieniu bałwana zaczyna się od dużej kuli, która stanowi podstawę, na niej umieszcza się mniejszą, pełniącą funkcję torsu, a na samej górze najmniejszą – głowę.

Tego bałwana jednak tak nie ulepiono.

Śnieg był mocno ubity. Ktoś zadał sobie trud wyrzeźbienia bałwana, zamiast skorzystać z szybszej metody tradycyjnej.

Wszystkie te myśli przeleciały przez głowę Portera w chwili, gdy zmierzył śnieżną figurę wzrokiem od góry do dołu, aż w końcu jego spojrzenie spoczęło na ciemnej czerwieni na szyi – ciemnej czerwieni plamiącej śnieg jak syrop owocowy na rożku lodowym.

Porter ułamał gałąź z pobliskiego dębu i za pomocą rozszczepionego końca ostrożnie dźgnął śnieg pod najciemniejszą czerwoną plamą, gdzie płyn krzepł u podstawy szyi. Autor rzeźby musiał w trakcie pracy spryskiwać śnieg wodą, tak by zamarzła na lód – również i tę sztuczkę Porter pamiętał z dzieciństwa. Porządnie zrobiony bałwan powinien być solidny jak kamienny posąg, mógł przetrwać do końca zimy. Jeśli jednak nie utwardziło się śniegu, kawałki bałwana zaczynały odpadać w pierwszych promieniach słońca. Po południu połowa dzieła leżała na ziemi w mokrych kupkach.

Porter przebił się gałęzią przez lód i zeskrobał nieco ubitego śniegu, aż dokopał się na tyle głęboko, żeby zobaczyć rozszarpaną szyję człowieka ukrytego pod spodem.

Piąta ofiara

Подняться наверх