Читать книгу Piąta ofiara - J.D. Barker - Страница 9
7
ОглавлениеLili
Dzień drugi, 7.26
– Masz może ochotę na mleko?
Lili Davies najpierw usłyszała jego głos, a dopiero potem go zobaczyła, tak naprawdę zobaczyła.
Mówił powoli, cicho, niewiele głośniej od oddechu, każde słowo artykułował niezwykle wyraźnie, jakby głęboko zastanawiał się nad tym, co chce powiedzieć, zanim przemówił. Lekko seplenił, potknął się na „sz” w „masz”.
Zszedł po schodach prawie pięć minut temu, deski skrzypiały pod jego ciężarem. Jednak kiedy dotarł na dół, stanął u podnóża schodów i znieruchomiał. Spowijał go cień, więc Lili nie mogła dojrzeć żadnych szczegółów, tylko sylwetkę mężczyzny.
Bo to był mężczyzna, a nie chłopak.
Coś w jego postawie, szerokie ramiona, głęboki oddech – wszystkie te elementy podpowiadały jej, że to dorosły mężczyzna, a nie jeden z kolegów ze szkoły. Nie jakiś znajomy, który postanowił zrobić jej idiotyczny kawał, ale mężczyzna, mężczyzna, który ją porwał.
Lili rzeczywiście miała ochotę na mleko.
Gardło wyschło jej na wiór.
Była też głodna.
Brzuch cichym, ale uporczywym burczeniem przypominał jej, jak bardzo jest głodna.
Nic jednak nie powiedziała, nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Wcisnęła się tylko głębiej w kąt, napierając plecami na wilgotną ścianę. Ciaśniej owinęła się śmierdzącą zieloną narzutą. Nie wiedzieć czemu materiał dawał jej poczucie bezpieczeństwa, jakby otulały ją matczyne ramiona.
Nie było go przynajmniej godzinę, może dłużej. Przez ten czas Lili próbowała się zorientować, gdzie jest. Nie pozwoliła sobie na strach, nie mogła sobie pozwolić na strach. To po prostu zadanie do rozwiązania, a ona była w tym dobra.
Znajdowała się w piwnicy starego domu.
Domyśliła się tego, ponieważ sama mieszkała w starym domu i pamiętała jeszcze, jak wyglądała piwnica, zanim rodzice zatrudnili architektów i ekipy remontowe. Sufit był niski, a podłoga nierówna. W powietrzu unosiła się woń pleśni, wszędzie panoszyły się pająki – w każdym zakamarku można było znaleźć starą albo nową sieć, a ich autorzy wypełzali z każdego kąta. Kiedy budowlańcy weszli do ich domu, całkowicie wypatroszyli piwnicę, wypoziomowali podłogę, uszczelnili ściany, wszystko na nowo otynkowali i pomalowali. To przegoniło pająki, przynajmniej na jakiś czas.
Jej przyjaciółka Gabby mieszkała w nowiutkim domu, zbudowanym zaledwie dwa lata temu, i jej piwnica wyglądała zupełnie inaczej. Wysoki sufit, równe podłogi, jasna i przewiewna. Położyli wykładziny, wstawili meble i urządzili przyjemny pokój rodzinny. Piwnicy w starym domu nie da się przerobić na przyjemny pokój rodziny, niezależnie od tego, ile pracy by się w to włożyło. Można zamalować plamy wilgoci, wypoziomować podłogi, położyć świeżą warstwę tynku i farby, ale pająki zawsze wrócą. Pająki tak łatwo nie oddadzą swojego terytorium.
W tej piwnicy też były pająki.
Chociaż nie widziała ich ze swojego miejsca, to wiedziała, że są tuż nad nią, wypełzają z odsłoniętych legarów podłogowych. Obserwowały ją tysiącami oczu, snując nowe pajęczyny.
Dał jej ubrania, ale to nie były jej ubrania.
Kiedy obudziła się na podłodze, owinięta zieloną narzutą, szybko się zorientowała, że rozebrano ją do naga i zamknięto w tej klatce, a koło głowy ktoś zostawił kupkę porządnie złożonych ubrań. Nie pasowały na nią. Były przynajmniej parę rozmiarów za duże, ale włożyła je, ponieważ nic innego nie miała, a lepsze to niż zielona narzuta. Potem jednak i tak otuliła się tą narzutą.
Znajdowała się w słabo oświetlonej, zawilgłej piwnicy. A dokładniej – w kojcu z siatki drucianej w słabo oświetlonej, zawilgłej piwnicy.
Ogrodzenie sięgało od podłogi do sufitu, a jego części były zespawane. Domyśliła się, że zbudowano je z myślą o psie, bo rodzina Gabby miała sukę rasy husky, Dakotę, którą trzymali w bardzo podobnej, a może nawet identycznej klatce w ogródku na tyłach domu. Kupili ją latem w Home Depot, widziały z Gabby, jak jej tata ją składał. Nie zajęło mu to długo, może z godzinę, ale on nie spawał.
Kiedy Lili wstała, otulona zieloną narzutą, i przebiegła palcami po rurach i grubych metalowych drutach, z których zbudowano jej klatkę, próbowała wymacać złączenia, wspominając, jak tata Gabby składał kojec, ale kiedy wyczuła miejsca spawów, straciła nadzieję. Drzwi do klatki były zamknięte na kłódkę, a nawet dwie – jedną na górze, drugą na dole. Szarpnęła, ale drzwi ani drgnęły. Całą konstrukcję przymocowano do betonowej posadzki. Lili tkwiła wewnątrz pewnej, solidnej klatki.
– Powinnaś się czegoś napić, będziesz potrzebowała siły na później – powiedział mężczyzna, znowu potykając się lekko na „sz” w słowie „będziesz”.
Lili nie odpowiedziała. Nie zamierzała się odzywać. Rozmowa z nim dałaby mu władzę, a ona nie była na to gotowa. Na nic od niej nie zasługiwał.
Jedynym źródłem światła były uchylone drzwi u szczytu schodów. Mężczyzna stał u ich podnóża w całkowitym bezruchu.
Lili próbowała przebić spojrzeniem mrok, jej oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności.
On jednak pozostawał poza zasięgiem jej wzroku, nieco ciemniejszy cień wśród innych cieni, sylwetka na tle ściany.
– Odwróć się. Stań twarzą do tylnej ściany i nie odwracaj się z powrotem, dopóki ci nie pozwolę – poinstruował.
Lili nie tylko się nie ruszyła, ale wręcz zesztywniała w dotychczasowej pozycji.
– Odwróć się, proszę. – Łagodniej, błagalnie.
Ścisnęła materiał i jeszcze mocniej owinęła narzutą swoją drobną sylwetkę.
– Masz się, kurwa, odwrócić! – wrzasnął, a jego głos rozbrzmiał głośno w całej piwnicy, odbijał się od ścian.
Lili wystraszyła się i cofnęła o krok, niemal się potykając.
Potem znów zapadła cisza.
– Proszę, nie zmuszaj mnie do krzyku. Wolałbym nie krzyczeć.
Lili poczuła, jak serce wali jej w piersi, ciężkie „łup, łup, łup”.
Zrobiła krok do tyłu, potem kolejny i jeszcze jeden. Kiedy dotarła do ściany na końcu klatki, zmusiła stopy, żeby się odwróciły, i stanęła twarzą do kąta.
Lili usłyszała, jak się zbliża, żywy cień. Coś było nie tak z jego chodem. Zamiast miarowych kroków słyszała, jak jedna stopa opada na ziemię, a druga przesuwa się przez sekundę po betonie i dopiero potem dołącza do pierwszej, i tak z każdym krokiem. Szuranie albo kulenie, może lekkie powłóczenie nogą, nie była pewna.
Lili zmusiła się do zamknięcia oczu. Nie chciała ich zamykać, ale i tak to zrobiła. Zmusiła się, żeby móc się skupić na dźwiękach, wyobrazić sobie otoczenie na ich podstawie.
Usłyszała brzęk kluczy i chrakterystyczne kliknięcie kłódki – sądząc po brzmieniu, górnej – a po chwili drugiej. Usłyszała, jak wysuwa obie kłódki z klatki, podnosi klamkę i otwiera drzwi.
Lili skuliła się z przerażenia na myśl, co się teraz stanie.
Spodziewała się poczuć jego ręce, myślała, że dotknie jej albo złapie od tyłu. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Po chwili usłyszała, jak zamyka drzwi i z powrotem zakłada kłódki, które zatrzasnęły się z kliknięciem.
Nieregularne kroki oddalające się od klatki.
– Możesz się już odwrócić.
Lili spełniła polecenie.
Stał ponownie pod schodami, znów pogrążony w mroku.
Na podłodze klatki stała szklanka mleka z kropelką wody spływającą po ściance.
– Niczego nie dosypałem – powiedział. – Potrzebna mi jesteś przytomna.