Читать книгу Piąta ofiara - J.D. Barker - Страница 24

22

Оглавление

Lili

Dzień drugi, 12.19

– Nie! Już nie chcę! – wrzasnęła Lili.

Mimo jej protestów mężczyzna wyciągnął ku niej swoje duże dłonie i zaczął ciągnąć za narzutę, którą była owinięta.

– Musimy kontynuować – powiedział.

Lili rzuciła się do ucieczki, ślizgając się na wilgotnej posadzce, próbując się nie przewrócić na beton. Dotarła do kąta klatki i znalazła się pod ścianą, dosłownie i w przenośni.

– Dosyć, proszę! – Nie miała już żadnej drogi ucieczki.

Mężczyzna podniósł paralizator i wycelował go w jej stronę. Nacisnął guzik, Lili zobaczyła małą błyskawicę między metalowymi wypustkami, poczuła w powietrzu zapach ozonu.

– Proszę mi dać jeszcze godzinę, potem możemy to zrobić, obiecuję. Obiecuję. – Próbowała to powiedzieć, ale trzęsła się tak mocno, że z jej ust wydobyła się tylko garść pojedynczych sylab, fragmenty słów.

Jeśli zrobiliby to znowu, to byłby już czwarty… nie, piąty raz. Zaraz, a może trzeci. Nie była pewna. Nie mogła składnie myśleć. Plątały jej się wątki, mózg nie chciał sprawnie funkcjonować. W polu widzenia wirowały jej białe płatki, więc z trudem mogła się zorientować, co się dzieje dookoła, burza śnieżna w piwnicy, tak to wyglądało, zawieja, szara mgła.

On jednak przez tę zamieć wyciągnął po nią rękę, lewą dłoń z wyprostowanymi palcami.

– Teraz, jesteśmy już blisko.

Drugą rękę, tę z paralizatorem, przysunął blisko do niej, prawie dotykając jej szyi. Lili nie zniosłaby bólu wywołanego kolejnym porażeniem. To było jak ogień żujący jej kości, wygryzający ją od środka. Ból gorszy od śmierci.

Bo teraz wiedziała już, jak to jest umrzeć, jakie to uczucie.

Podsunął jej paralizator pod twarz i znowu nacisnął włącznik, tym razem w pobliżu jej oka.

– Okej! – krzyknęła. A przynajmniej próbowała krzyknąć. Tylko głosce „k” udało się opuścić jej gardło, wydobyć się gdzieś zza szczękających zębów.

Mężczyzna cofnął się, ale zaledwie o krok czy dwa. Wolną ręką podrapał się przez czapkę po jątrzącej się ranie pod spodem.

Lili próbowała wstać, ale stopy odmówiły jej posłuszeństwa, nogi się pod nią ugięły, jakby były z galarety.

Wyciągnął dłoń, żeby jej pomóc. Paznokcie miał obgryzione do żywego ciała, opuszki palców czerwone i spuchnięte.

Lili splotła palce z jego palcami. Jego dłoń była zimna i wilgotna. Nie chciała go dotykać, ale wiedziała, że nie da rady sama ustać, nie teraz. A musiała stać. Musiała robić to wszystko dobrowolnie, bo inaczej tylko bardziej by bolało. On by dopilnował, żeby bardziej bolało.

Wyprowadził ją z klatki. Lili opierała na nim większość ciężaru ciała, żeby utrzymać się w pozycji pionowej.

Kiedy dotarli do zbiornika z wodą, spojrzała na niego błagalnie. Zajrzała w te mętne, pozbawione życia oczy.

– Pół godziny, proszę. Muszę trochę odpocząć.

– Jesteśmy już zbyt blisko.

Lili patrzyła na niego długo, sekundy ciągnęły się jak godziny. W końcu skinęła głową. Przestała trzymać narzutę pod szyją i wystrzępiona tkanina opadła na podłogę, zbierając się wokół jej nóg jak kałuża. Nie ubierała się po ostatnim razie. Nie było sensu, skoro powiedział, że za kilka minut powtórka. Otuliła się więc tylko narzutą, miękką zieloną narzutą, jej narzutą. Skuliła się pod narzutą w klatce i czekała. Widziała ubrania, które jej zostawił – należały do jego córki, jak twierdził – złożone równo w klatce, tuż przy drzwiach. Musiał je pozbierać w którymś momencie po tym, jak rzuciła je na podłogę koło zbiornika.

Wcześniej Lili myślała, że są w tym domu sami. Ostatnim razem, jakąś godzinę temu, Lili wołała głośno jego córkę, ale nikt nie odpowiedział. Wyobraziła sobie swoją rówieśniczkę, która siedzi sama w małej sypialni na górze, zatyka uszy palcami i nie chce przyjąć do wiadomości, co jej ojciec robi kilka pięter niżej. Jak mogła? Jak ktokolwiek by mógł? Z początku Lili nie chciała uwierzyć, że dziewczyna wie, co się dzieje, ale wkrótce doszła do wniosku, że musi wiedzieć – budynek nie był wcale taki duży. Dom Lili był znacznie większy, a była pewna, że i tak usłyszałaby wrzaski z piwnicy. Ta dziewczyna, córka tego mężczyzny. Świetnie wiedziała, co się dzieje, a nic nie zrobiła.

– Wchodź – rozkazał mężczyzna.

Lili spojrzała na wodę. Wiedziała, że jest ciepła, cieplejsza niż powietrze w piwnicy, przyjemnie, kojąco ciepła, ale bała się jej bardziej niż czegokolwiek w życiu – bardziej niż gniewu rodziców, bólu czy poważnego urazu, bardziej niż mężczyzny stojącego obok.

Ta woda to śmierć.

– No już, wchodź – powiedział.

Lili wzięła głęboki oddech, ale nie pomogło to uspokoić dreszczy wstrząsających jej ciałem, osłabienia narastającego gdzieś w głębi i powolnie przejmującego nad nią kontrolę. Mimo to jeszcze raz zrobiła wdech, oparła rękę na krawędzi zamrażarki i wspięła się do środka. Położyła się, mężczyzna trzymał jej głowę nad wodą. Kiedy zanurzyła uszy pod powierzchnię, przestała słyszeć odgłosy piwnicy, zostało jej tylko brzmienie własnego oddychania, echo łomoczącego serca, a nawet dźwięk zamykanych i otwieranych powiek.

Mężczyzna podniósł ją nieco, na tyle, żeby odsłonić jej uszy.

– Tym razem zapamiętaj – powiedział. – Zapamiętaj wszystko.

– Dobrze – powiedziała Lili.

Mężczyzna wepchnął ją pod powierzchnię, przyciskając jej osłabione ciało do dna zbiornika. Tym razem Lili nie próbowała się wyrywać, nie wzięła nawet ostatniego głębokiego wdechu. Zamiast powietrza wciągała wodę. Wytrzymała dławiący ból płuc zalewanych wodą, zwalczyła odruch kaszlu i chłonęła więcej. Oddychała wodą tak długo, aż pofalowany obraz mężczyzny sterczącego nad zamrażarką zniknął, aż wszystko ogarnęła czerń, aż przestało ją boleć, i cały czas przypominała sobie, że musi zapamiętać.

Lili miała już nie odzyskać przytomności.

Piąta ofiara

Подняться наверх