Читать книгу Na szczycie - K.N. Haner - Страница 20

***

Оглавление

Ocknęłam się w jakimś białym pomieszczeniu. Jezu, gdzie ja jestem? Poderwałam się, ale byłam tak słaba, że opadłam z powrotem na poduszkę. Spojrzałam na moją lewą dłoń, do której przyczepili mi kroplówkę. Potem na prawą: to samo. Musiałam chwilę pomyśleć, by sobie przypomnieć, co się stało. A tak! Zemdlałam. Ale jakim cudem znalazłam się w szpitalu? Ktoś musiał mnie znaleźć i wezwać pomoc. Trey? Nie! Był tak pijany, że zapewne jeszcze teraz śpi.

– Sed? – zapytałam, widząc śpiącego faceta na krześle obok szpitalnego łóżka.

– Chryste, Reb! – Zerwał się i podszedł do mnie. – Tak mnie przestraszyłaś – pogładził moją dłoń.

– Co ja tu robię?

– Znalazłem cię na podłodze w kuchni, w kałuży krwi. Wasze mieszkanie wygląda, jakby kogoś tam zamordowali.

– Przyjechałeś do mojego mieszkania? – uniosłam brwi.

– Tak, najszybciej jak mogłem. Kara zaczęła lamentować i godzinę się z nią użerałem.

– Skąd wiedziałeś, że tam wróciłam?

– Najpierw pojechałem pod klub, myślałem, że tam pojechałaś, ale chłopaki zaprzeczyli, więc przyjechałem do ciebie. Dzwoniłem, ale nie odbierałaś.

– Zostawiłam gdzieś torebkę, ale nie wiem gdzie.

– Lekarz powiedział, że dostałaś krwotoku. Musieli ci podać płyny i krew.

– Obudziłam się i, cholera, tak mnie bolało, zobaczyłam krew, poszłam do kuchni się napić i pomyśleć, co mam robić. Musiałam zemdleć.

– Powiedziałem, że jestem twoim narzeczonym, by mnie tu w ogóle wpuścili.

Spojrzałam na niego.

– Jak Kara?

– Zła, wkurwiona wręcz. Ale lepsze to niż lament i płacz. Przejdzie jej – odpowiedział, wzruszając ramionami.

– Ona bardzo cię kocha, Sed…

– Reb, nie będę o niej z tobą rozmawiał.

– A dlaczego nie? Nie ruszyło cię to, jak się rozpłakała? Nawet mnie zrobiło się jej szkoda.

– No tak. Przecież to ja jestem ten zły, niedobry, a ona biedna, niewinna – wywrócił z irytacją oczami.

– Tego nie powiedziałam.

– Ale tak myślisz. Znowu jestem dupkiem, tak? – zdenerwował się.

– Zawsze będziesz dupkiem – uśmiechnęłam się.

– A ty jędzą! – spojrzał i również się uśmiechnął.

Przyszedł do mnie lekarz. Wygonił Seda z powodu tego, że chciał wzywać policję z podejrzeniem, że mnie ktoś zgwałcił. O rany! Powiedział, że dostałam krwotoku i mam naderwaną błonę. W końcu się przyznałam, że to był pierwszy raz… na raty. Lekarz popatrzył na mnie dziwnie, ale nie skomentował. Powiedział, że przeszłam mały zabieg, w którym przerwał całą błonę, bo bez sensu było ją zostawiać, bym znowu przeżywała ten ból. O matko! Straciłam dziewictwo w szpitalu? Z lekarzem? Zachciało mi się śmiać, ale się opanowałam. Mogę wracać do domu, ale muszę się wstrzymać ze współżyciem przez czas gojenia, czyli jakiś tydzień. Dla mnie to nie problem, bo nie planuję dalszych ekscesów w najbliższym czasie. Dostałam wypis i czekałam, aż pielęgniarka przyniesie mi moje ubrania. Sed gdzieś zniknął na chwilę.

– Pani Staton, mamy mały problem – podeszła do mnie salowa.

– Jaki problem?

– Sprawdziłam w systemie i wyskoczyła mi informacja, że nie jest pani ubezpieczona. W takim przypadku musi pani pokryć koszty pobytu na oddziale…

O matko! No fakt. Przecież zostałam zwolniona, więc nie mam ubezpieczenia. Rany.

– Ile? – zapytałam zrezygnowana.

– Trzysta siedemdziesiąt dolarów.

– Dlaczego tak dużo? – skrzywiłam się. Przecież byłam tu tylko kilka godzin, do cholery.

– Wie pani, nie ja ustalam te stawki. Rozumiem, że nie ma pani przy sobie tyle gotówki? – odpowiedziała ze współczuciem.

– Nie, nie mam.

– Może pani pożyczyć od kogoś z rodziny?

– Nie mam rodziny, to znaczy… No nie mam od kogo pożyczyć.

– A pani narzeczony? – zapytała z ciekawością. Jaki narzeczony? A, Sed. Zdusiłam śmiech.

– Się gdzieś zapodział – wywróciłam oczami.

– O, właśnie przyszedł! – aż klasnęła w dłonie, widząc Seda niosącego wielki bukiet róż. O rany!

– Jestem. Coś mnie ominęło? – wyszczerzył zęby, widząc moją minę na widok kwiatów.

– Trzeba pokryć koszt pobytu na oddziale pańskiej narzeczonej. To chyba nie będzie problem? – spojrzała na kwiaty, potem na jego kolczyki i tatuaże.

– Oczywiście, że nie. Ile się należy? – Wyciągnął portfel z którego wysypywała się gotówka. Nawet nie zdążyłam zaprotestować, jak się z nią rozliczył. Obok nas przeszła młoda kobieta w zaawansowanej ciąży i aż pisnęła na widok Seda. Chyba go rozpoznała, poszła do swojej sali i wyszła znowu na korytarz z drugą kobietą w ciąży. Gapiły się na niego jak nawiedzone. Mój Boże! Co ta Kara musiała przeżywać, mając coś takiego na co dzień. Ciekawe, czy Sed ją zdradzał? Pewnie tak… Westchnęłam cicho.

– To co, idziemy? – Wyciągnął do mnie dłoń. W drugiej trzymał kwiaty.

– Sed, nie rób cyrku, proszę cię! – nachyliłam się i warknęłam na niego.

– Moja złośnica! – Objął mnie, przyciągnął do siebie i pocałował w czoło na oczach tych wzdychających do niego kobiet w ciąży. Zmierzyły mnie wzrokiem, jakby chciały mnie zabić, i pomruczały pod nosem coś na mój temat. Nawet nie chce mi się z nim kłócić. Zjechaliśmy windą na parking, gdzie stało jego dwuosobowe BMW. Żeby nie wyjść na największą jędzę na świecie podziękowałam, że za mnie zapłacił. Zrobiłam to szczerze, nie z grzeczności.

– Oddam ci te pieniądze. Obiecuję – zarzekłam się, wsiadając do auta.

– Nie musisz, to naprawdę nie problem.

– Gdyby nie ty, mogłabym się pewnie wykrwawić na podłodze we własnej kuchni – stwierdziłam.

– Rozumiem, że to podziękowanie? – uśmiechnął się psotnie.

– Nie jestem w tym najlepsza. Wystarczy, jak powiem: dziękuję? – spojrzałam zakłopotana.

– Wystarczy, jak się uśmiechniesz i dasz zaprosić na randkę.

– Moje życie nie jest aż tyle warte, mogłeś mnie nie ratować.

Trzasnął mnie za to po palcach. Roześmiałam się.

– Jesteś naprawdę okropna. Kto cię nauczył takiej głupiej ironii?

– To nie ironia. Kto by za mną płakał? No, prócz Treya i mojej matki, której nie miałby kto wysyłać pieniędzy… Bo ona tylko dlatego by się przejęła.

– Przestań już! Nie mogę słuchać, jakie masz marne zdanie o samej sobie! – oburzył się. – Zapnij pas! – dodał wkurzony i ruszył z piskiem. Gdy wyjechaliśmy z parkingu szpitala, dotknęłam jego dłoni na dźwigni zmiany biegów.

– Dziękuję, Sedricku.

– Nie ma za co. Zrobiłbym dla ciebie wiele więcej.

Aż zaparło mi dech. Zrobiłby dla mnie wiele więcej? Co to znaczy? Co może być większego od uratowania komuś życia?

Dojechaliśmy na parking, na którym stały autobusy zespołu. Mimo południa panowała cisza, chyba wszyscy spali po wczorajszym koncercie i późniejszej imprezie. Weszliśmy po cichu do większego z nich, tego, w którym będę mieszkać z Sedem, Erickiem i Clarkiem. W środku tak śmierdziało, że można się było porzygać.

– O mój Boże! Trzymacie tu zwłoki? – zakryłam dłonią usta, starając się uspokoić żołądek.

– Chyba jeszcze nie odetkali kibla. – Sed również się skrzywił. Otworzyłam szybko wszystkie okna, ale na zewnątrz był taki upał, że niewiele to pomogło.

– Sprawdź, czy chłopaki śpią, czy może już umarli od tego smrodu – powiedziałam, łapiąc oddech przy oknie.

– To wina Ericka! On wyrzuca gumki do kibla, idiota! – usłyszałam oskarżycielski ton Alexa.

– Spieprzaj, knypku! – odpowiedział Erick i wyszli razem z tyłu autobusu, przepychając się jak nastolatki.

– Co „spieprzaj”! Mówiłem ci, że, kurwa, obok stoi kosz! To nie pierwszy raz tak tu jebie przez ciebie! Zobacz na Reb, wygląda jakby miała się zaraz porzygać! – puścił do mnie oczko.

– Reb, będziesz spała tu czy w tamtym busie? – zapytał skacowany Erick.

– Jeśli często tu tak śmierdzi, to chyba zmienię zdanie i pójdę tam.

Sed spojrzał krzywo.

– Ubieraj się i przepychaj kibel! – rzucił w niego koszulką ze sterty ubrań.

– Daj zjeść człowiekowi śniadanie, co?!

– Jeśli dasz radę tu jeść, to gratuluję! Reb, wychodzimy! Jak wrócę, ma tu być porządek, kibel ma być przepchany! – wrzasnął na nich i praktycznie wyciągnął mnie z autobusu za rękę.

– Do zobaczenia, chłopaki! – pomachałam, obaj się roześmiali.

– Chcesz iść coś zjeść? – zapytał.

– Nie bardzo.

– Czy ty w ogóle coś jadasz?

– Zdarza mi się. Która godzina?

Pokręcił z dezaprobatą głową.

– Prawie dwunasta w południe.

– Zajrzę do Treya. Może się obudził.

– Pewnie jest w drugim busie. Zawsze znoszą chłopaków, jak któryś zaśnie w garderobie.

Od razu tam poszliśmy. Faktycznie był tam. Leżał na łóżku w ich bzykalni, z Simonem, Nickiem i tymi dwiema laskami z wczoraj.

– No, tego to jeszcze nie było – skomentowałam pod nosem tą plątaninę nagich ciał. Blondynka otworzyła oko, zobaczyła nas w progu, machnęła ręką i poszła dalej spać, z głową na tyłku Simona.

– Chyba mieli niezły wieczór – Sed nie próbował nawet powstrzymać śmiechu.

– W takiej kombinacji jeszcze go nie widziałam. – Zamknęłam drzwi, nie mogąc dalej patrzeć.

– Zazdrosna jesteś? – zapytał nagle.

– O Treya? No coś ty, po prostu trochę mnie martwi, że jest taki… rozwiązły.

– Poczekaj, aż ruszymy w trasę. Co tu się czasami wyprawia, nie masz pojęcia, Reb…

– Trochę mnie to przeraża.

– Po prostu nie pij za dużo i uważaj na Simona i Nickiego.

– A co jest z nimi nie tak, że mam uważać? – Usiadłam przy stole w kuchni.

– Oni żadnej dziewczynie nie przepuszczą. Jak widać, lubią też „wielokąty” i inne kombinacje, więc nie daj się wciągnąć w ich grę.

– Czy znasz jakąś dziewczynę, która im nie uległa?

– Jedną.

– Karę?

Zaśmiał się.

– Nie, ciebie.

Spojrzałam kompletnie zaszokowana. Więc Kara nie jest jednak taka święta? Ma swoje za uszami. Ta wiadomość jakimś cudem sprawiła, że Sed wydał mi się mniej dupkowaty. Nie ciągnęłam jednak tego tematu. Sed wyciągnął mnie na lunch, pojechaliśmy do przyjemnej knajpy na plaży. Było mnóstwo ludzi, ale stolik dostaliśmy od ręki.

– Chcesz przez te trzy tygodnie mieszkać nadal w tamtym mieszkaniu? – zapytał, gdy kończyłam jeść sałatkę. Muszę przyznać, że była pyszna.

– A mam inne wyjście?

– Możesz zamieszkać u mnie. – Zadławiłam się pomidorkiem koktajlowym.

– Żartujesz, prawda?

– Nie, dlaczego?

– Nie będę ci się zwalać na głowę, zresztą jest jeszcze Trey, dla niego też masz pokój? – skrzywiłam się.

– Jeśli będzie chciał – odpowiedział. Cholera! On mówi serio.

– Sed, to chyba nie najlepszy pomysł. Nie stać mnie, by u ciebie mieszkać, Treya zresztą też.

– Oj, przestań z tą kasą. Nie wezmę od ciebie ani centa. Proponuję ci, żebyś zatrzymała się u mnie na te trzy tygodnie, zanim wyjedziemy w trasę. Będzie wszystkim wygodniej. Chłopaki codziennie będą mieli próby, a ty będziesz sobie mogła ćwiczyć w mojej sypialni.

– No wiesz co! – oburzyłam się, aż ludzie na nas spojrzeli.

– Na rurze ćwiczyć, Reb! – wyjaśnił, rozbawiony moim oburzeniem.

– A! – spłonęłam ze wstydu. O czym ty myślisz, Reb? Zażenowana dokończyłam sałatkę w dwóch kęsach.

– Więc jak?

– Zastanowię się – odburknęłam.

– Nie czuj się do niczego przez to zobowiązana, okej?

– Dlaczego to robisz? – spojrzałam, czując się jak kretynka.

– Robię to bezinteresownie, jeśli to masz na myśli.

– Pytam, dlaczego naprawdę to robisz? Masz jakiś życiowy dług do spłacenia czy co? – znowu się roześmiał.

– Niech będzie, że to coś w tym rodzaju, jeśli to ma ci ułatwić decyzję.

– Po prostu nie rozumiem. Ludzie nie są tacy bezinteresowni, nie pomagają obcym ot tak.

– Nieźle ci życie dało po tyłku, co? – spojrzał tak ciepło.

– Nie było mi łatwo z matką alkoholiczką – wyznałam szczerze.

– Mimo to nadal ją kochasz i boli cię to, jaka jest, że ci nie pomaga, nie wspiera…

– Sed, nie wiesz, jak to jest wracać ze szkoły w strachu, czy matka sprowadziła sobie nowego faceta, w strachu przed tym, czy jest tak bardzo pijana, że śpi, czy jeszcze się nie dobiła i będzie krzyczała albo w złości zamknie cię w pokoju na klucz bez kolacji…

Jego oczy zrobiły się wielkie.

– Nie wiesz, jak to jest obudzić się rano w Boże Narodzenie z nadzieją, że święty Mikołaj przyniósł ci jakiś prezent, a zamiast choinki, świątecznego stołu pełnego smakołyków zobaczyć matkę nieprzytomną w kuchni z podciętymi żyłami.

– Mój Boże, Reb… – chwycił mnie za dłoń.

– Zadzwoniłam na pogotowie i ledwo ją odratowali. Potem przez chwilę było lepiej, nie piła, nie biła…

– Matka cię biła? – zapytał udręczony.

– Nie, głównie wrzeszczała do czasu tej afery z ciążą, a potem znowu się zaczęło…

– Jaką ciążą?

– Udawaliśmy z Treyem parę w liceum, no wiesz, on się wstydził tego, że jest gejem. Byłam jego przykrywką i jedna z dziewczyn rozpowiedziała, że jestem w ciąży. Afera na całą szkołę, matka wstydziła się wychodzić z domu. Treya prawie wyrzucili, a mnie chcieli zmusić, bym usunęła ciążę, ale żadnej ciąży nie było. Uwierzyli dopiero, gdy siedziałam na fotelu ginekologicznym i lekarz robił mi usg.

– Przykro mi. – Chyba nie wiedział, co ma powiedzieć.

– Po prostu ciężko mi uwierzyć w czyjeś dobre chęci… Wiem, że jestem czasami zbyt nerwowa i chamska, ale wolę być taka niż dać się zgnoić. Za wiele już się napłakałam w życiu i obiecałam sobie, że nigdy, przenigdy nie będę płakać przez faceta. Facet nie zniszczy mi życia, tak jak mój ojciec zniszczył życie mojej matce.

– Wiesz, kto jest twoim ojcem?

– Nie, to znaczy podobno jakiś znany polityk czy coś, ale matka nigdy nie chciała mi podać nazwiska. To był romans, on miał żonę, rodzinę…

– Kazał twojej matce usunąć ciążę? – pytał dalej. Nie wiem czemu, ale po prostu chciałam mu o tym wszystkim powiedzieć.

– Tak, dał jej nawet na to pieniądze, ale, jak widać, tego nie zrobiła.

– I chwała jej za to.

– Wcale nie, była… jest gównianą matką! – łzy napłynęły mi do oczu.

– Reb… – chwycił moją dłoń.

– Nie! – wyrwałam ją. – Taka jest prawda! Gdyby mnie nie urodziła, byłaby szczęśliwa. Zniszczyłam jej życie – zakryłam twarz włosami, by nie było widać łez płynących po policzkach.

– Kurwa, nie mów tak! – wstał i nie zwracając uwagi na tych wszystkich ludzi, chwycił mnie w ramiona. – Zabraniam ci tak myśleć! – wsunął obie dłonie w moje włosy i zmusił, bym na niego popatrzyła. – Jesteś cudowną dziewczyną… kobietą. Masz ogromne serce, ogromne jaja, a przy tym jesteś najsłodszą istotą, jaką spotkałem w życiu. Gdybym nie był takim idiotą i tchórzem, wsadziłbym cię teraz w samochód, wywiózł do Vegas i się z tobą ożenił.

Patrzyłam w jego szmaragdowe oczy, nie mając pewności, czy dobrze usłyszałam. Wszystko straciło znaczenie, gdy mnie na koniec pocałował. Oderwałam stopy od podłogi i objęłam go mocno. Poczułam nagły przypływ niekontrolowanych uczuć, moje ciało przeszedł cudowny dreszcz pożądania.

– Zróbmy to – wyjęczałam w jego usta.

– Tutaj? – zapytał zaskoczony moją reakcją.

– Nie, w Vegas, zabierz mnie do Vegas i ożeń się ze mną, Sedricku. – Oderwał się od moich ust i spojrzał, jakby zobaczył ducha.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytał z niedowierzaniem.

– Jeśli to, co powiedziałeś, jest prawdą, to tak.

– Oczywiście, że jest prawdą.

– Więc moja odpowiedź brzmi: tak – uśmiechnęłam się, sama nawet nie wiem czemu. To jakieś kompletne szaleństwo, a ja naprawdę tego chcę.

– Gramy koncert w Vegas właśnie za trzy tygodnie, to pierwszy na naszej trasie.

– Rozumiem, że ustalasz termin, tak?

Też się uśmiechnął i pocałował mnie, odbierając oddech. Ludzie patrzyli na nas jak na idiotów. Strzeliło kilka fleszy i wiem, że jutro będzie z tego niezła afera na pierwsze strony gazet. Jakiś paparazzo bez skrępowania zrobił nam zdjęcie i zapytał o datę ślubu. Sed zbył go głupim żartem i dodał mi na ucho:

– Witaj w moim świecie, kochanie. – Po czym zapłacił, objął mnie i wyszliśmy z lokalu.

Na szczycie

Подняться наверх