Читать книгу Na szczycie - K.N. Haner - Страница 5

***

Оглавление

Sed podjechał właśnie pod moją kamienicę. Wstyd mi, że w ogóle musiał tu przyjeżdżać. Nie stać nas z Treyem na wynajęcie mieszkania w lepszej dzielnicy, więc tkwimy tu już od prawie dwóch lat. Ludzie gapią się na jego furę, jakby przyleciał z kosmosu.

– Mogę wejść? – zapytał, parkując przy chodniku niedaleko drzwi wejściowych. Cholera!

– Mam bałagan.

– Zawsze jesteś taka niedostępna? – uśmiechnął się lekko i westchnął cicho, wbijając we mnie świdrujące spojrzenie.

– Jestem ostrożna.

– Nie zrobię ci krzywdy.

– Moje mieszkanie… nie jest duże ani dobrze urządzone – spojrzałam na niego i w duchu błagałam go, aby odpuścił.

– Mnie to nie przeszkadza.

– Nie zaliczysz dziś – uprzedziłam jego zamiary, czym bardzo go rozbawiłam.

– Dziś?

– Ani dziś, ani jutro, ani nigdy – wrzasnęłam.

– Zaproponuj chociaż herbatę.

– No dobrze, to ci mogę zaoferować – pokręciłam głową z niedowierzaniem, jaki jest uparty. Cenię to w ludziach, ale on mnie irytuje. Jest słodki, a zarazem arogancki i tajemniczy. Wybuchowa mieszanka. Czuję, że ktoś tu będzie cierpiał. I prawdopodobnie będę to ja.

Otworzyłam drzwi mieszkania i stwierdziłam, że Treya jeszcze nie ma. Może to i lepiej, nie będzie mnie potem wypytywał i sugerował głupot.

– Zabiję go – pisnęłam, widząc stertę prania na sofie w salonie i górę niepozmywanych naczyń w zlewie.

– Studenckie życie – powiedział Sed i przeszedł do kuchni, rozglądając się.

– Wybacz, czasami nie mam czasu sprzątnąć – pokazałam na stos ubrań.

– Teraz już masz, jesteś bezrobotna – posłał mi ten swój uśmieszek.

– Bardzo śmieszne, naprawdę – pokazałam mu język i zabrałam ubrania do łazienki. Posegregowałam je na pralce i wróciłam do kuchni, gdzie mój gość właśnie sam się obsługiwał. Wygrzebał ze sterty naczyń dwa kubki, umył je i wstawił wodę na herbatę. Rany, ale wstyd!

– Gdzie masz herbatę? – zapytał, zaglądając do szafki nad zlewem.

– W górnej prawej – odpowiedziałam zażenowana i podeszłam, by ją wyciągnąć. On pewnie pije jakieś drogie, dobre herbaty, a w naszej kuchni znajduje się tylko ścierwo za dolara. Jezu!

– Usiądź. Ja zrobię – zaprotestował, gdy sięgałam po pudełko.

– Jesteś moim gościem – chwyciłam za gałkę szafki, by ją otworzyć, on zrobił to w tym samym momencie i nakrył dłonią moją dłoń. Szybko cofnęłam rękę, jakby kopnął mnie prąd. Co to, do cholery, było? Spojrzałam na Seda, który wyglądał na zaintrygowanego.

– Mówił ci ktoś, że masz piękne oczy?

Uniosłam brwi, robiąc głupią minę, i parsknęłam śmiechem.

– O cholera. Ale tekst – klepnęłam go w ramię jak starego kumpla.

– Nie wiem, co w tym śmiesznego, mówię szczerze.

– To takie skuteczne? Wyrywasz na to wiele lasek? – nie mogłam się opanować, aż oparłam się o blat szafki.

– Nie wyrywam lasek, mówiłem ci, że do dzisiejszego ranka miałem narzeczoną – warknął oburzony moim durnym zachowaniem. Ale co ja poradzę na to, że tak mnie rozbawił?

– Przepraszam, nie chciałam cię urazić – opanowałam się i zrobiłam poważną minę. Na jakąś sekundę.

– Jesteś niemożliwa, nawąchałaś się czegoś – wrzucił dwie torebki herbaty do kubków i zalał je wrzącą wodą. – Słodzisz? – zapytał.

– Nie, cukier chyba się skończył – właśnie sobie o tym przypomniałam.

– Trudno, wypiję gorzką, ale będziesz mi to musiała jakoś wynagrodzić.

– Na pewno mam jakieś ciastka w moim tajnym zapasie. Poczekaj, zaraz coś przyniosę – poszłam do swojego pokoju, zostawiając gościa w kuchni. Mimo diety pod łóżkiem i w szafie zawsze chowam słodycze. Na wypadek nagłego spadku cukru albo trzęsienia ziemi… Albo innego armagedonu. Znalazłam paczkę ciastek z galaretką w czekoladzie i opakowanie ptasiego mleczka. To powinno wystarczyć. Wyciągnęłam je i spojrzałam na drzwi, w których oparty o framugę, z seksownie skrzyżowanymi nogami w kostkach i dłońmi na piersi stoi Sed. Wpatruje się w mój wypięty tyłek.

– Znalazłam! – pokazałam mu dwa opakowania słodyczy.

– Szkoda, że tak szybko – zamruczał, aż odbiło się to echem w moim podbrzuszu. Przełknęłam ślinę.

– Mogę poszukać czegoś jeszcze – wypaliłam, a on uśmiechnął się szeroko i dopiero teraz zauważyłam, że ma kolczyk w języku. O rany! Prawie umarłam na podłodze własnej sypialni.

– Mogę ci pomóc – nawet nie wiem kiedy, a znalazł się obok mnie, na kolanach i zajrzał pod moje łóżko. A tu taki syf! Mnóstwo kurzu, reszek jedzenia, moje majtki! Oczywiście chwycił je w pierwszej kolejności. Modliłam się, by to nie były te, które zakładam, gdy mam okres, tak zwane babciochy. Wielkie, okropne gacie, w których jest najwygodniej, gdy ma się okres. Faceci tego nigdy nie zrozumieją.

– Mój Boże, zostaw to! – chciałam mu je wyrwać, ale przyglądał się uważnie i mi nie pozwolił.

– Ładne, co robią pod łóżkiem? – rozciągnął cieniutkie paseczki na palcach. Uf! To na szczęście stringi, różowe stringi, koronkowe i nawet świeże… Dzięki ci, Boże!

– Kurzą się… – trącił delikatnie moje ramię.

– Złośnica z ciebie.

– Po prostu mi je oddaj, to dość intymna część garderoby.

– Więc raczej powinna znajdować się w szufladzie, a nie pod łóżkiem.

– Oddaj! – wyrwałam mu je i rzuciłam w kąt.

– Masz takich więcej?

– Nie twoja sprawa – wstałam i kopnęłam pudełka ze słodkościami z powrotem pod łóżko.

– Miałem na nie ochotę – powiedział, wyciągając ptasie mleczko.

– Nie ma. Będziesz pił gorzką! – wyrwałam mu z ręki i rzuciłam na łóżko.

– Na pewno będziesz pasowała, nie dasz sobie wejść na głowę.

I do łóżka, pomyślałam.

– Świetnie, jeśli to jakiś test i właśnie go zaliczyłam, to możesz już iść.

– Wyganiasz mnie? – zrobił taką minę, że miałam ochotę znowu parsknąć śmiechem.

– Tak trochę, nie chcę być niemiła.

– To niegrzeczne.

– Kto mówił, że jestem grzeczna? – celowo przygryzłam wargę i wróciłam do kuchni. Sed przyszedł po chwili z otwartym pudełkiem, zajadając się jednym.

– Myślałem, że już ich nie produkują – powiedział, wkładając do ust ptasie mleczko o smaku wiśniowym.

– Znam jeden sklep, w którym można je dostać. To moje ulubione, mam ogromny zapas – wyszczerzyłam się, zdradzając tajemnicę, o której nie wie nawet Trey.

– Już cię uwielbiam! – podszedł zadowolony i podsunął mi jedno pod nos.

– Nie powinnam – pociągnęłam nosem i spojrzałam na cudowny kawałek czekolady z wiśniowym nadzieniem.

– Daj spokój! No już – prawie wepchnął mi je w usta. O rany! Jestem na diecie od wczoraj, a czuję się, jakbym nie jadła czekolady całą wieczność.

– Jestem od tego uzależniona – zamknęłam oczy, rozkoszując się smakiem.

– Tylko od tego?

Pokiwałam głową, nie otwierając oczu.

– To dobrze, nie będą cię kusić różne głupoty w trasie – dodał.

– A to już ustalone, że jadę z wami? – uniosłam brew.

– A nie?

– Trey…

– No jestem, Reb, co tam? – i w tym momencie właśnie wszedł do kuchni. Cały spocony, w dresie, pewnie biegał. Jak on się do tego motywuje? Ja nie zrobię nawet przysiadu. – Kto to? – pokazał dłonią na Seda.

– Sedrick Mills.

Trey otworzył szeroko oczy i przyglądał mu się przez chwilę.

– Trey Mallroy – przywitał się uściskiem dłoni. – Sorry, że pytam, ale czy ty jesteś tym Sedrickiem Millsem? – dodał.

– Tak, to ja.

– Co robisz w naszym mieszkaniu? – prawie pisnął.

– Przyszedłem do Rebeki, a raczej do Reb – spojrzał na mnie i się uśmiechnął.

– Mała, co tu jest grane? Co menadżer Sweet Bad Sinful robi w naszej kuchni, zajadając twoje ptasie mleczko i popijając herbatkę?

– No to, co powiedziałeś: wyjada moje ptasie mleczko i pije herbatę – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.

– Wyrwałaś go gdzieś? – Trey chyba nie wierzy w to, co widzi. Wygląda komicznie z tą swoją zakłopotaną miną.

– Poznaliśmy się w klubie, w którym Rebeka tańczy – odpowiedział Sed.

– Tańczyłam…

– Zwolniłaś się? – zapytał poważnie.

– Suzanne mnie zwolniła.

– Za co?

– Za całokształt. Trey, to długa historia, pogadamy później?

– Twoja matka do mnie dzwoniła, z pretensjami, że nie chcesz jej wysłać pieniędzy.

– Bo nie mam, nie zapłaciła mi.

Obaj spojrzeli na mnie dziwnie.

– Suka! – Trey warknął i zacisnął pięści.

– Mam ją gdzieś.

– Z czego teraz będziesz żyła? Wiesz, że nie mogę ci pożyczyć nawet dolca, jest koniec miesiąca – spojrzał skrępowany na Seda.

– Poradzę sobie, poradzimy sobie razem – posłałam mu swój najsłodszy uśmiech.

– Coś kombinujesz, nie podoba mi się to.

– Trey, jestem tutaj, bo mam dla was propozycję pracy – wtrącił Sed.

– Dla nas? – skrzywił się.

– No! – pisnęłam odrobinę zbyt radośnie.

– Mamy wam sprzątać bus w trasie? – pytał dalej z tą głupią miną.

– Trey, wysłuchaj go chociaż – podeszłam i objęłam go w pasie. Nawet jak jest taki spocony, uwielbiam się do niego przytulać. Sed wciągnął powietrze nosem.

– Zaproponowałem Rebece pracę tancerki na naszej trasie. Powiedziała, że nie pojedzie bez ciebie, więc ciebie też chcemy zatrudnić.

– Jako kogo? – skrzywił się.

– Jako pomoc dźwiękowców, studiujesz to prawda?

Trey spojrzał na mnie wkurwiony.

– To, że jestem gejem też mu powiedziałaś? – warknął na mnie. O rany! Nie spodobał mu się pomysł. Sed próbował ukryć rozbawienie.

– Trey, proszę…

– O co mnie prosisz?

– Jedź z nami.

– A ty się już zgodziłaś? – zapytał spokojniej.

– Nie pojadę bez ciebie, dobrze wiesz.

– Może powinnaś? Może już najwyższy czas się rozdzielić.

– Trey… – łzy napłynęły mi do oczu.

– Reb, rób, jak chcesz, ja nie zrezygnuję ze studiów, a ty nie masz nic do stracenia. Nie masz pracy, nie masz kasy, więc nie zastanawiaj się, tylko jedź.

– Trey – serce podeszło mi do gardła. Jak on może tak mówić? Obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie opuścimy, że zawsze będziemy razem. To dla niego nic nie znaczy?

– Przemyśl to, Trey, to dla was ogromna szansa – odezwał się Sedrick, patrząc na mnie. Nie mogę się rozpłakać! Nie mogę się rozpłakać – powtarzałam w myślach jak mantrę.

– Nie załatwię sobie dziekanki z dnia na dzień.

– Trasa zaczyna się za trzy tygodnie, więc masz jeszcze trochę czasu.

– Ale ja nigdy nie pracowałem przy koncertach, to kompletnie inna bajka niż praca w studio.

– Poradzisz sobie. Jesteś najlepszy na roku – pisnęłam, by go przekonać.

– No, Trey! Poradzisz sobie – Sed pisnął, naśladując mnie, i obaj się roześmiali.

– Spadaj! – rzuciłam w niego brudną ścierką.

– Więc jak będzie?

– Dajcie mi to przemyśleć, dobrze?

– Kiedy możesz dać odpowiedź?

– Nie wiem, za tydzień?

– Niech będzie i proszę, przemyśl to dobrze – Sed nachylił się do Treya i szepnął mu coś do ucha. Trey się uśmiechnął i pokiwał głową. Zmrużyłam oczy. – Pójdę już – dodał i spojrzał na mnie.

– Co?

– Odprowadzisz mnie?

– A nie trafisz?

Pokręcił głową, próbując ukryć rozbawienie.

– Idź, idź, ja zjem ci resztę ptasiego mleczka! – Trey popchnął mnie w kierunku drzwi.

– Nawet się nie waż! – zagroziłam palcem, mówiąc poważnie.

– Przecież wiem, że masz zapas na kilka miesięcy – uśmiechnął się i posłał mi buziaka w powietrzu.

– Świnia! Miałeś nie grzebać w moim pokoju!

– Szukałem czegoś…

– W mojej szafie? – i dopiero teraz zrozumiałam, że mnie podpuścił. Cholera! – Świnia! – powtórzyłam i roześmiałam się do łez.

– Wiedziałem, że gdzieś je trzymasz! – podszedł i objął mnie tak, że oderwałam stopy od podłogi.

– Są policzone, jeśli zniknie choć pudełko – znowu pogroziłam mu palcem.

– Tak, wiem, urwiesz mi jaja, ugotujesz i każesz mi zjeść – przewrócił oczami. – Odprowadź gościa – postawił mnie i sam się pożegnał, po czym zniknął w łazience.

– Zejdziesz ze mną?

– Boisz się zejść sam? – uśmiechnęłam się szyderczo.

– Nie, chcę ci coś pokazać.

– Widziałam już twoje auto, fajne.

– Oj, nie zgrywaj się, tylko chodź! – chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę drzwi.

– Buty! – krzyknęłam wychodząc na korytarz boso. Wróciłam i wsunęłam klapki. Zeszliśmy przed kamienicę do samochodu. – Co chcesz mi pokazać? – zapytałam.

– Wsiądź, to ci powiem – i po chwili znów siedziałam w jego aucie.

– Więc?

– Proszę – wyjął ze schowka czarną kopertę.

– Co to jest? – skrzywiłam się.

– Bilety na koncert i wejściówki za kulisy.

Moje oczy zrobiły się wielkie.

– Kiedy gracie?

– W piątek, tutaj w LA.

– Mówiłeś, że trasa się jeszcze nie zaczęła.

– To prywatny koncert, tylko na trzysta osób.

– I mam tam przyjść?

– Tak. I wyciągnąć Treya.

– Nie stać mnie na te bilety.

Rzucił mi groźne spojrzenie i wyciągnął z marynarki portfel. Wyjął z niego plik banknotów i wepchnął mi w dłoń.

– Proszę.

– Nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy, Sedricku – odpowiedziałam smutno, czując się zażenowana. Wiem, że jestem biedna, ale nie potrzebuję ani litości, ani kasy od takich kolesi jak on.

– Dlaczego nie?

– Po prostu nie, nie chcę ci być nic winna – spuściłam wzrok na dłonie, w które wsadził mi jakieś kilka tysięcy.

– W takim razie to zaliczka, musisz przecież z czegoś żyć.

– Poradzę sobie, naprawdę nie mogę ich wziąć – położyłam pieniądze na desce rozdzielczej.

– Nie zasnę, wiedząc, że nie masz przy sobie ani centa.

– Pożyczę od Treya.

– Przecież mówił, że sam nie ma.

– Sed, proszę, nie wezmę od ciebie nawet jednego dolara. Dzięki za bilety, na pewno przyjdziemy.

Westchnął, wiedząc, że nie wygra tej bitwy.

– Daj mi swój numer, zadzwonię jutro.

– Jutro?

– Zabiorę cię na porządny obiad, dziś prawie nic nie zjadłaś.

– Nikt by niczego nie przełknął po niespodziewanym spotkaniu ze Sweet Bad Sinful – uśmiechnęłam się szeroko.

– Więc jesteśmy umówieni?

– Niech będzie, ale Trey idzie z nami.

– Niech będzie – mrugnął do mnie i się przysunął. Jego twarz znalazła się jakieś pięć centymetrów od mojej. O rany! Serce mi zamarło i zapomniałam, jak się oddycha.

– Pójdę już – zapiszczałam.

– Szkoda – cmoknął mnie w policzek.

– Och – jęknęłam rozczarowana. Tylko tyle?

– Czego chcesz, Rebeko? – zapytał, widząc moją niepewność.

– Nie wiem – znowu pisnęłam, a on się uśmiechnął.

– Idź już, poczekam, aż wejdziesz do środka – odsunął się i wysiadł, by otworzyć mi drzwi. Wyszłam z samochodu na drżących nogach. – No leć – klepnął mnie delikatnie w tyłek i uśmiechnął się.

– Dobranoc, Sedricku.

– Dobranoc, słodka Reb.

Słodka? Wcale nie jestem słodka. Szybko podbiegłam do drzwi, bo mogłabym się rozmyślić i wrócić, by rzucić się na jego usta. Zerknęłam tylko ukradkiem, Sed machał mi i czekał, aż wejdę.

Co to było? Kilka chwil z tym facetem a ja mam ochotę na seksualne zabawy? Oparłam się o ścianę na klatce schodowej, a moje serce dopiero po dłuższej chwili odzyskało właściwy rytm.

Na szczycie

Подняться наверх