Читать книгу Błąd Darwina - Группа авторов - Страница 4
warunki kontraktu
ОглавлениеTo nie jest książka o Bogu, inteligentnym projekcie ani o kreacjonizmie. Obaj trzymamy się od tych spraw z daleka i uznaliśmy, że warto z góry zadbać w tej kwestii o jasność. Zasadniczą tezą tej pracy jest twierdzenie, że w teorii doboru naturalnego tkwi błąd – być może nawet zasadniczy błąd. Zdajemy sobie również sprawę, że przywiązanie do darwinizmu to kryterium, za pomocą którego odróżnia się ludzi wyznających „naprawdę naukowy” światopogląd od całej reszty (kryterium tym posługują się nawet osoby, które nie wiedzą o darwinizmie za wiele). „Trzeba wybierać między wiarą w Boga a wiarą w Darwina, a ten, kto chce być świeckim humanistą, wybiera drugą opcję”. Ponoć każdy to wie.
Uważamy, że alternatywa ta nie jest wyczerpująca, naprawdę zależy nam też na byciu świeckimi humanistami. Obaj uważamy się za zdecydowanych, zadeklarowanych, zarejestrowanych, sprawdzonych i bezkompromisowych ateistów. Szukamy więc w pełni naturalistycznych wyjaśnień zjawisk ewolucji, choć spodziewamy się, że okażą się one bardzo złożone (jak to często z wyjaśnieniami naukowymi bywa). Zakładamy, że jest ona procesem w pełni mechanicznym. Zakładamy, że należy na wstępie wyeliminować nie tylko czynniki boskie, ale i przyczyny celowe, élan vital, entelechie, interwencje kosmitów i tak dalej. Podejście to w pełni zgadza się z ogólnym duchem przedsięwzięcia Darwina. Cieszymy się, że – przynajmniej w tej kwestii – stoimy po tej samej stronie.
Wydźwięk naszej pracy jest jednak zasadniczo krytyczny, skupiamy się na opisywaniu błędów darwinizmu. Pod koniec przedstawiamy kilka raczej mglistych sugestii co do tego, gdzie należałoby szukać bardziej wartościowej alternatywy. Tak naprawdę nie wiemy, jak działa ewolucja. Nie wiedział tego też ani Darwin, ani (z tego, co nam wiadomo) nikt inny. Jak to się mówi: „potrzebne są dalsze badania”. I może się okazać, że potrwają one jeszcze wiele stuleci.
Można się zastanawiać, czy w obecnej chwili jest sens podejmować krytykę klasycznego programu Darwina. Nasi przyjaciele, którzy czynnie zajmują się biologią, mówią nam, że nikt z nich nie wyznaje już „takiego” darwinizmu: że nikt, kto zajmuje się biologią strukturalną, nie jest w pełni adaptacjonistą. (Niektóre przyczyny tego stanu rzeczy omówimy w części I). Wieści te niewątpliwie nas cieszą; nie wydaje nam się jednak, by owo przesunięcie było charakterystyczne dla całej biologii (np. proszę wziąć pod uwagę współczesne badania nad matematycznymi modelami optymalnej selekcji naturalnej). Na pewno nie zaszło ono wśród ogółu kompetentnych przedstawicieli dyscyplin, którymi się zajmujemy: filozofii umysłu, semantyki języka naturalnego, teorii składni, badań nad oceną sytuacji i podejmowaniem decyzji, pragmatyki czy psycholingwistyki. We wszystkich tych dziedzinach neodarwinizm stanowi niepodważalny aksjomat, którego się po prostu nie kwestionuje (zob. dodatek). Poglądy, które – choćby niebezpośrednio – stoją z nim w sprzeczności, są automatycznie odrzucane, niezależnie od tego, jak bardzo byłyby poza tym wiarygodne. Całe wydziały, pisma naukowe i centra badawcze pracują na takich zasadach. Darwinizm społeczny święci więc triumfy. Podobnie zresztą rzecz ma się z darwinizmem epistemologicznym, psychologicznym, etycznym czy wręcz, niechże nas wreszcie wesprą niebiosa, estetyką ewolucyjną. Poglądy te są często sławione w działach naukowych poczytnych gazet. Obaj spędziliśmy wiele czasu na obalaniu najbardziej skrajnych wersji tych pochodnych neodarwinizmu. Uznaliśmy jednak, że trzeba sięgnąć korzeni problemu: pokazać, że u podstaw teorii ewolucji Darwina kryje się zasadniczy błąd. Taki właśnie cel stawiamy sobie w tej książce.
Pofolgujemy naszym skłonnościom do dygresji. Proponowana przez nas krytyka darwinizmu skłania do poruszenia pewnych zagadnień pobocznych. Nie byliśmy w stanie oprzeć się pokusie podjęcia tych wątków, które wydawały się nam interesujące. Mamy na to wytłumaczenie. Otóż przy bliższej analizie wiele zagadnień, które na pierwszy rzut oka są tylko luźno związane z omawianym tematem, okazuje się bardzo relewantnych dla głównego nurtu rozważań. Pytano nas kilkakrotnie, czy naprawdę wierzymy, iż udało nam się znaleźć „zasadniczy błąd” w teorii, która przez tak długi czas znajdowała się w centrum naukowego konsensusu. Przypominano, że pycha to grzech i ostrzegano nas przed wpadnięciem w jego sidła. Odpowiadamy na to, że problemy, które tu omawiamy, nie zostały zauważone w dużej części dlatego, że nikt ich nie dostrzegł w ogólnym rozgardiaszu. Naszym zdaniem nadszedł najwyższy czas, by przystąpić do porządków. Na przykład będziemy argumentować, że w samym centrum adaptacjonistycznych teorii ewolucji nastąpiło pomieszanie między dwoma twierdzeniami. Pierwsze z nich głosi, że ewolucja to proces, w którym przedmiotem doboru są organizmy, które są wyposażone w cechy adaptacyjne, drugie zaś, że w trakcie ewolucji stworzenia są dobierane ze względu na właściwe im cechy adaptacyjne. Będziemy twierdzić, że darwinizm opiera się na wyprowadzaniu (2) z (1), że jest to rozumowanie niepoprawne oraz że nie da się naprawić szkód przez powszechnie akceptowany akces do naturalizmu. Wyrażenie tych poglądów w sposób jasny stanowi jeden z głównych celów naszej książki.
Można się zastanawiać, dlaczego nikt nie dostrzegł tych zależności. Naszym zdaniem odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Otóż dyskusja na temat zagadnień wynikających z problemu wyjaśnienia intensjonalnego jest tyleż obszerna, ile interesująca, ale mieści się niemal w całości w literaturze filozoficznej. Ta zaś nie odgrywa większej roli w wykształceniu biologów. Zachodzi też zjawisko odwrotne: niewielu filozofów jest dostatecznie obeznanych z tradycją teoretyczną biologii ewolucyjnej, by zrozumieć, jak silnie opiera się ona na niewyjaśnionym pojęciu „selekcji-ze-względu-na”. Filozofowie, którzy rozważają wyjaśnienie intensjonalne, skupiają się nieomal wyłącznie na intensjonalnym wyjaśnieniu psychologicznym. Patrząc z pewnej perspektywy, nietrudno dojść do przekonania, że szerokie, interdyscyplinarne omówienie teorii ewolucyjnej w gronie filozofów i biologów mogłoby się okazać bardzo korzystne. Jak zwykle wszyscy są jednak zajęci i nie da się przeczytać wszystkiego. Sami dobrze wiemy, jak to jest.
Są też inne przykłady problemów, które mogły stać się przedmiotem interdyscyplinarnych dyskusji nad adaptacjonizmem, ale niestety się nie stały. Powracającym wątkiem w naszej pracy będzie ważna analogia między ujęciem ustalania fenotypów proponowanym przez Darwina a podejściem do nabywania „repertuaru zachowań” opartym na teorii uczenia Burrhusa Frederica Skinnera – ojca behawioryzmu i niezwykle wpływowego psychologa z Harvardu. Będziemy wręcz twierdzić, że Skinnerowskie ujęcie nauczania i Darwinowskie wyjaśnienie ewolucji różnią się niemal wyłącznie na poziomie werbalnym (ten pierwszy mógłby się zresztą z nami zgodzić – wielokrotnie wszak próbował on szukać wsparcia u Darwina). Skinner był zapewne najbardziej znaczącym, a na pewno najszerzej dyskutowanym amerykańskim psychologiem akademickim połowy XX wieku. Postawił on sobie za cel przedstawienie ścisłego i naukowego wyjaśnienia procesu nabywania zachowań wyuczonych. Teoria, za którą optował, łączyła asocjacjonizm brytyjskich empirystów z pozytywizmem metodologicznym psychologów (np. Watson) i filozofów (np. Dewey). Od empirystów przejął tezę, że uczenie się polega na formowaniu nawyków; od pozytywistów zaś – że wyjaśnienie naukowe nie powinno postulować bytów nieobserwowalnych (a w szczególności stanów czy procesów mentalnych). Z połączenia tych dwóch założeń powstała psychologia, w której organizm traktowany jest jako czarna skrzynka, a uczenie się sprowadza się do wytwarzania powiązań między bodźcami środowiskowymi a wywoływanymi przez nie reakcjami behawioralnymi. Powstawanie owych asocjacji bodźców i reakcji miało być poddane prawu efektu: ich wzmocnienie miało owocować silniejszym nawykiem. Tezy te są, rzecz jasna, mocno odległe od twierdzeń Darwina. Pokażemy jednak, że między problemami Darwinowskiej teorii ewolucji fenotypów a kłopotami Skinnerowskiego ujęcia nabywania zachowań wyuczonych zachodzą ścisłe analogie.
Od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku powszechnie przyjmuje się, że program Skinnera jest z dobrze określonych przyczyn niewykonalny (klasyczne omówienie znajdziemy w pracy Chomsky’ego [1959], późniejsze uwagi na ten temat znaleźć można w pracy Piattelliego-Palmariniego [1980]). To zaś skłania do zastanowienia, czy wobec teorii Darwina nie dałoby się wytoczyć, po odpowiednich modyfikacjach, analogicznych zastrzeżeń. Na wszelki wypadek jednak biologowie ewolucyjni nie czytają za dużo o historii behawiorystycznych teorii uczenia się, a psychologowie nie interesują się zbytnio biologią ewolucyjną (choć pod tym względem sytuacja zaczyna się zmieniać). Filozofowie wreszcie w olbrzymiej większości nie czytają zaś literatury z żadnej z tych dziedzin. Zatem choć kilkukrotnie zauważono już analogię między teoriami selekcji naturalnej a teoriami warunkowania instrumentalnego, to rzadko zastanawiano się, co takiego może owo podobieństwo strukturalne powiedzieć nam o zależnościach logicznych między tymi teoriami. Mamy nadzieję przekonać, że gdy już raz się dostrzeże, dlaczego Skinner nie mógł mieć racji co do mechanizmów nauczania, staje się również jasne, iż z tych samych mniej więcej powodów Darwin musiał mylić się co do mechanizmów ewolucji. Trzeba oczywiście pamiętać, że Skinner był behawiorystą, a Darwin nie. Będziemy jednakowoż twierdzić, że najgłębsze problemy, jakie stoją przed obiema teoriami, stanowią odmiany błędu intensjonalnego i że strukturalne podobieństwa są istotniejsze niż różnice.
Nasze omówienie przygotowaliśmy w następujący sposób.
Rozdział 1 został poświęcony zbieżnościom – zarówno o charakterze strukturalnym, jak i szczegółowym – między teorią uczenia się i neodarwinowskim podejściem do ewolucji. W obu teoriach wykorzystano do opisywania wyjaśnianych zjawisk model „generuj/filtruj”, w obu też w pierwszym przybliżeniu twierdzono, że generator ma charakter losowy, a filtr jest egzogenny. Założenia te okazały się niemożliwe do utrzymania w przypadku uczenia z przyczyn, które stosować się będą również w przypadku teorii doboru naturalnego.
Część I została poświęcona nowym badaniom i trendom w biologii. W rozdziałach 2, 3 i 4 zostaną omówione nowe fakty i mechanizmy nieselekcyjne, jakie odkryto w samej biologii. Pozwala to zrozumieć, dlaczego nasi przyjaciele biolodzy nie są już „takimi” darwinistami. Rozdział 5 to kompendium kolejnego rodzaju faktów i wyjaśnień powszechnych we współczesnej biologii, które są niezgodne ze standardowym, neodarwinowskim ujęciem ewolucji. Przede wszystkim omawiamy przypadki odnalezienia struktur czy procesów optymalnych w systemach biologicznych. Optymalizacje pojawiły się w sposób naturalny i prawdopodobnie wywodzą się z praw chemii i fizyki. Uważamy, że w niedalekiej przyszłości prawie na pewno odkryte zostanie wiele procesów samoorganizujących się przez autokatalityczne siły zespołowe. Jest oczywiste – z powodów, które przedstawimy w tym rozdziale – że nie powstają one w wyniku naturalnej selekcji przypadkowo generowanych wariacji.
Część II to rozważania logiczne i pojęciowe podstawy teorii selekcji naturalnej. „Kognitywistyczne” podejście do psychologii, które w ostatnich dekadach niemal całkiem wyrugowało behawiorystyczną teorię uczenia, kładzie nacisk na rolę endogennych ograniczeń w kształtowaniu wyuczonego repertuaru zachowań. Wbrew temu, co twierdził Skinner, przebiegu procesu nauczania nie da się oprzeć na modelu egzogennego filtra zachowań, które na pierwszym poziomie są generowane losowo. Jak zobaczymy w części I, istnieje coraz więcej przekonujących świadectw empirycznych, które wskazują na podobne zjawiska w przypadku ewolucji fenotypów. Sądzimy, że darwiniści, tak jak przedtem zwolennicy Skinnera, przecenili rolę losowej generacji i egzogenicznego filtrowania na kształtowanie fenotypów. Rozdziały 6 i 7 są poświęcone pojawianiu się problemów intensjonalności w kontekście adaptacjonistycznych mechanizmów selekcji naturalnej. Zaczniemy od zjawiska „podczepiania”1: sytuacji, gdy pewne cechy fenotypowe są selekcjonowane dlatego, iż są powiązane z cechami, które mają przyczynowy wpływ na przystosowanie. Zjawisko to jest często omawiane w literaturze biologicznej od czasu pracy Stephena Goulda i Richarda Lewontina (2011 [1979]) (pisał o nim zresztą też sam Darwin). Powszechnie przyjmuje się, że stanowi ono wyjątek od ściśle adaptacjonistycznych ujęć ewolucji, uznaje się jednak przekonanie, że ma on charakter marginalny: ma się on dać uzgodnić z tezą, iż ewolucja fenotypów jest przede wszystkim wynikiem selekcji naturalnej. Twierdzimy jednakowoż, że takie podejście nie jest w stanie poprawnie ująć konsekwencji podczepiania własności i zjawisk pokrewnych dla teorii ewolucji fenotypów. Problem, który napotykają tu darwiniści, wynika z faktu, że nie zwrócili oni uwagi na intensjonalny charakter „selekcji-ze-względu-na” i pojęć pokrewnych. Nie mają też pomysłu, co począć z tym problemem, gdy zwróci się im na niego uwagę.
Uważamy, że ta właśnie sytuacja sprzyja narodzinom rozlicznych mar, które coraz częściej nawiedzają darwinowskie ujęcie ewolucji. Matka Natura, samolubne geny, imperialistyczne memy i temu podobne to tylko najbardziej znane przykłady ze współczesnej literatury przedmiotu. Źródła problemu z gapowiczami sięgają jednak aż do darwinowskiego zainteresowania domniemaną analogią między wpływem, jaki na kształt fenotypów ma z jednej strony selekcja naturalna, a z drugiej – działania hodowców. Darwin nie dość przejął się faktem, że hodowcy są wyposażeni w umysły. Byłoby doprawdy zadziwiające, gdyby mimo tej różnicy teorie stosujące się do jednego ze zjawisk mogły stanowić model dla drugiego.
Rozdział 8 to odpowiedź na najsilniejszy argument przedstawiany na obronę selekcji naturalnej jako podstawowego mechanizmu ewolucji fenotypów, zgodnie z którym nie ma żadnego naturalistycznego ujęcia „idealnej adaptacji” organizmów do nisz ekologicznych. Uważamy, że argument ten, choć powszechnie spotykany w literaturze przedmiotu, jest błędny. W rozdziale tym wyjaśniamy powody naszego przekonania.
W rozdziale 9 zajmujemy się związkami zachodzącymi między problemami selekcji naturalnej a bardziej ogólnymi zagadnieniami wyjaśnienia naukowego. Niektóre wyjaśnienia empiryczne charakteryzują swe dziedziny na kilku poziomach ontologicznych jednocześnie. Na przykład eksplikacje historyczne są notorycznie „wielopoziomowe”. Wytłumaczenie, dlaczego Napoleon pod Waterloo podjął takie a nie inne decyzje, może odwoływać się jednocześnie do jego wieku, wychowania, pochodzenia społecznego, osobowości, uprzedniego doświadczenia wojskowego, stanu psychicznego, spożycia kofeiny w danym dniu i pogody. Istnieją też jednak teorie „jednopoziomowe” – najlepszym chyba ich przykładem jest mechanika Newtonowska. Wszystkie indywidua w dziedzinie tego rodzaju są masami punktowymi, a teoria „zna” jedynie ich położenie, przyśpieszenie i działające na nie siły (są to jedyne parametry, na mocy których prawa teorii znajdują zastosowanie). Abstrahuje ona od barw przedmiotów, ich indywidualnych historii, od tego, do kogo one ewentualnie należą i tak dalej. Często zauważa się, że indywidua nauk podstawowych są bardziej jednorodne niż w przypadku dziedzin szczegółowych. Podczas gdy cząstki newtonowskie różnią się wyłącznie masą, położeniem, i przyśpieszeniem, organizmy, fenotypy i ekologią mogą być odmienne (i są odmienne) na wiele sposobów. Ciekawe omówienie tego zagadnienia odnaleźć można w pracy Briana Ellisa (2002).
Powszechnie (choć, jak sądzimy, błędnie) przyjmuje się, że teorie ewolucji należą do kategorii jednopoziomowych. Uznają one jedynie relacje zachodzące między przedmiotami (oraz/lub zdarzeniami) poziomu makro: z jednej strony są to organizmy, z drugiej zaś warunki ekologiczne. Wyjaśnienia oferowane przez tego rodzaju teorie pokazują, w jaki sposób zależności przyczynowe między tymi elementami prowadzą do zmian w przystosowaniu organizmów. Przy takim ujęciu okazywałoby się, że dziedziny, którymi zajmowali się Newton i Darwin, są sobie stosunkowo bliskie.
W rozdziale 9 (będącym jednocześnie podsumowaniem) rozważamy także, jak dalece wiarygodne jest wyjaśnienie ewolucji przez teorię jednopoziomową. Jednym z najważniejszych wniosków, jakie przedstawiamy w książce, jest teza, że najprawdopodobniej nie istnieje żadna interesująca cecha, która byłaby wspólna procesom ewolucji fenotypowej jako takim. Jeśli jest to prawda, stajemy w obliczu ciekawych konsekwencji: skoro nie istnieje jeden mechanizm ustalania fenotypów, to w pewnym ważnym sensie nie istnieje też oddzielny „poziom” wyjaśnienia ewolucyjnego. To zaś oznacza, że nie da się zbudować ogólnej teorii ewolucji. Okazywałoby się, że opowieść o ewolucji fenotypów przynależy nie do biologii, ale do historii naturalnej. Historia zaś – tak naturalna, jak wszelka inna – to nauka, która par excellence nie podpada pod paradygmat newtonowski.
Załączyliśmy też dodatek z cytatami, które mają uzmysłowić, jak dalece mocne wersje adaptacjonizmu przeniknęły do dziedzin pokrewnych biologii, jak choćby do filozofii, psychologii czy semantyki.
To tyle, jeśli chodzi o wprowadzenie. Zamkniemy te uwagi swego rodzaju kazaniem. Otóż nasi koledzy niejednokrotnie przekonywali nas, że nawet jeśli Darwin popełnił zasadniczy błąd, uznając dobór naturalny za główny mechanizm ewolucji, to nie powinno się o tym mówić, a już na pewno nie publicznie. Podejmowanie tego rodzaju działań jest równoznaczne – nawet jeśli nie to było ich celem – z dołączeniem do Sił Ciemności, które zmierzają do obalenia autorytetu nauki. My się z takim podejściem nie zgadzamy. Uważamy, że Siły Ciemności należy zwalczać przez podążanie za argumentami, dokądkolwiek by one prowadziły, i oświetlanie drogi przemierzanej w czasie tej podróży. Siły Ciemności służą wszak Ciemności właśnie dlatego, że nie chcą stosować tej procedury. Nauka zaś jest nauką dlatego właśnie, że tak czyni.
1
Do tłumaczenia pojęcia free-riding używam dwóch metafor: „jazdy na gapę” i „podczepiania się”. W tym duchu można powiedzieć, że własności podczepione to gapowicze, którzy korzystają z własności przyczynowo związanych z adaptacją; oraz że własności pierwszego rodzaju są podczepione pod drugie. Przypisy oznaczone gwiazdką pochodzą od tłumacza.