Читать книгу Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich - Wojciech Lipoński - Страница 2
PRZEDMOWA AUTORA
ОглавлениеKsiążkę o narodzinach cywilizacji Wysp Brytyjskich wypada oczywiście rozpocząć od wyjaśnienia, co będziemy pod tym pojęciem rozumieli. Istnieją jednak dziesiątki teorii tłumaczących typy i mechanizmy rozwojowe cywilizacji. W specjalistycznych opracowaniach, a także słownikach i encyklopediach, odnaleźć można setki różnych, często sprzecznych ze sobą definicji. Samo tylko rozważenie, jaką przyjąć, a jakie odrzucić, grozi dłuższą rozprawą i to bez pewności, że przyniesie to pożądany rezultat. Różnorodność teoretycznych ujęć cywilizacji jest bowiem tyle świadectwem inwencji nauk humanistycznych, co i dowodem ich bezradności w próbach jednoznacznego określania rzeczywistości. Stąd bez szerszych uzasadnień przyjmujemy za punkt wyjścia najprostszą i najbardziej pojemną, globalną definicję cywilizacji: historycznie ukształtowane kulturowe dziedzictwo ludzkości. Z kolei za cywilizację Wysp Brytyjskich uważać będziemy ogół szeroko rozumianych zjawisk i procesów kulturowych, w tym głównie językowych, literackich, artystycznych, obyczajowych, religijnych, ekonomicznych, prawnoadministracyjnych, politycznych i militarnych, zachodzących w obrębie tego rejonu geograficznego.
Narzuca to oczywiście podejście interdyscyplinarne, konieczne we wszelkich studiach nad cywilizacją, które w Polsce niemal nie istnieją. Najbardziej do nich zbliżone prace historyczne traktują „cywilizacyjne” ujęcie przedmiotu badań raczej jako wzmocnienie, niekiedy tylko ubarwienie wywodu niż cel sam w sobie. W przytłaczającej większości wypadków cechuje je niechęć do argumentacji innej niż tradycyjna dla historii, z jej preferencjami elementów polityczno-militarnych, gospodarczych i prawnoustrojowych. Objaśnienie procesów dziejowych z istotniejszym wykorzystaniem materii językowej, literackiej czy artystycznej jest wciąż raczej wyjątkiem niż regułą, jeśli oczywiście nie liczyć stereotypowych ogólników obwieszczających nam, że za takiego to a takiego władcy lub w takiej a takiej epoce rozkwitała poezja bądź upadała sztuka, zazwyczaj w nieodłącznym związku z rzemiosłem. Komunałów takich wystrzegać się tu będziemy jak ognia.
Przy niedorozwoju ogólnych studiów nad cywilizacją nie zaskakuje już niemal zupełny brak w Polsce specjalistycznych prac dotyczących cywilizacji Wysp Brytyjskich. Istnieją tu zaledwie nieliczne opracowania, dotyczące czy to historii ogólnej, czy też historii literatury niektórych krajów Wysp Brytyjskich, głównie Anglii i w mniejszym stopniu Irlandii, przy dość gruntownym zaniedbaniu pozostałych: Walii, Szkocji i pomniejszych, ale z punktu widzenia dziejów tamtejszej kultury niewątpliwie istotnych, jak wyspa Man, Hebrydy czy Orkady. I choć trudno w to uwierzyć, nie istnieje w historiografii polskiej jakiegokolwiek typu (dziejopisarstwo ogólne, historia literatury, sztuki czy kultury) ani jedno obszerniejsze studium, obejmujące całość tego rejonu geokulturowego. Każe to wręcz postawić ironiczne pytanie, czy jest prawdą, że w Polsce istnieje kilkadziesiąt placówek naukowych zajmujących się rozmaitymi aspektami historii i kultury Europy Zachodniej…
W świadomości europejskiej Wyspy Brytyjskie od najdawniejszych czasów istniały jako rejon geograficznie i kulturowo względnie jednolity, mimo wewnętrznego zróżnicowania etnicznego i związanych z tym konfliktów politycznych. Przesądzały o tym wspólne cechy, wymuszone oddziaływaniem tych samych czynników przyrodniczych, podobieństw wytwarzanych przez wielowiekowe współistnienie. Nie zmienia to faktu, że niektóre kraje celtyckie, zwłaszcza Irlandia, chętnie odrzuciłyby nawet swą nazewniczą brytyjskość ze względu na utożsamienie jej z długotrwałą dominacją Anglii i zaznane od tego kraju niesprawiedliwości.
Resentymenty polityczne nie mogą jednak stanowić kryterium przy przeprowadzaniu jakichkolwiek podziałów cywilizacyjnych. Ani trudna historia, ani nawet brak wspólnej genealogii głównych grup etnicznych wysp nie przekreśla ich niewątpliwej, liczącej ponad piętnaście stuleci wspólnoty cywilizacyjnej. Takie podejście można zresztą wesprzeć przykładami z innych rejonów geograficznych; np. Skandynawia stanowi wysoce jednolity kompleks cywilizacyjny, mimo że niektóre z tworzących go ludów, jak fiński, wyrastają z odmiennych korzeni kulturowych i posługują się językiem zupełnie innej rodziny. Wspólnota etniczna może bowiem, lecz nie musi, decydować o tożsamości cywilizacyjnej. Istnieją inne jej determinanty i te niekiedy biorą górę. Mogą nimi być zbliżone warunki geograficzne i klimatyczne, dalej glebowe (edaficzne), wreszcie biotyczne, a więc określające typy symbiozy człowieka ze światem roślinnym i zwierzęcym. Wszystkie te elementy w swych dalekosiężnych konsekwencjach tworzą realne podobieństwa bądź nawet identyczności cywilizacyjne, niezależne od pochodzenia danego ludu, jego mowy czy pierwotnej kultury. Przejawia się to w parametrach gospodarczych, tak wytwórczości jak rolnictwa, typach wyżywienia, obyczaju, stroju, aktywności intelektualnej czy wyobraźni artystycznej. Dodać do tego należy upodobniające oddziaływanie czynników zewnętrznych, jak np. chrystianizacji i związanego z nią wpływu kultury łacińskiej. Tu wewnętrzne podziały etniczne czy geograficzne miały znaczenie drugorzędne. Ich zacieranie się obserwujemy również na przykładzie Irlandii – przypadku budzącego najwięcej kontrowersji. Już św. Patryk, patron tego kraju, nie był przecież w nim urodzony i pochodził z całą pewnością z Brytanii. Trudno doprawdy uznać takie fakty za argumenty na rzecz „niebrytyjskości” Irlandii. Ta z kolei, zanim zaczęła być podbijana przez mieszkańców Brytanii, sama dokonywała inwazji w dokładnie odwrotnym kierunku. Między VI a XI w. teren północnej Brytanii, dzisiejszej Szkocji, został poddany silnej gaelicyzacji, a więc „irlandyzacji”. Do dziś przecież język owych irlandzkich konkwistadorów określa się jako Yrisch bądź Erse. Przynieśli z nim bogatą kulturę, która stanowi składową kultur Brytanii i nikomu nie przychodzi do głowy, by szkocką gaelickość wyjmować spod pojęcia brytyjskości tylko dlatego, iż wywodzi się z tradycji jednoznacznie irlandzkiej. Ileż tu przekonujących przykładów, choćby literacki wątek Oisina, który w Szkocji przeistoczył się w Osjana. Gdzie leży granica między irlandzką genezą a późniejszym szkockim, ergo brytyjskim, charakterem tej literatury? Rzecz dotyczy zresztą nie tylko pierwiastka gaelickiego. Brytyjskiego charakteru tego, co angielskie nikt współcześnie nie neguje, mimo że historycznie to, co anglosaskie było wręcz antynomią tego, co celtyckie i co stanowiło o etnicznym charakterze Brytanii przed przybyciem Anglów czy Saksonów.
Wspólny los wysp od najdawniejszych czasów podkreślały odpowiednie nazwy. Ich najstarsze określenie greckie – Wyspy Cynowe – nêsoi Kassiterídes nie wprowadza żadnego wewnętrznego rozróżnienia.
Podobnie ma się rzecz z utworzoną przez Pyteasza nazwą Pretaniké, następnie zaś nêsoi Pretanides i krótko potem nêsoi Bretanikaì, co szczegółowiej omawiamy w rozdziale II. Po Grekach stosowne nazewnictwo tworzyli Rzymianie. W łacinie szybko też zaistniało określenie całości archipelagu – insulae Britannicae, z tym że legiony okupowały tylko wyspę największą. Stąd też łacińskie przymiotniki określające to, co brytyjskie – britanus, britannius czy britanicus odnosiły się najczęściej do realnie podbitego terytorium, a więc wyspy Brytanii zwanej z czasem Wielką (Magna lub Maxima). Utrwaliły się wówczas dwa równoległe pojęcia brytyjskości: „to, które dotyczy wszystkich wysp brytyjskich” oraz „to, które wiąże się z cechami Brytanii, jako największej z nich”. Wkrótce jednak pojawi się trzecie z kolei znaczenie, gdy na tę ostatnią poczną przybywać plemiona germańskie. Po stronie broniących się zromanizowanych Celtów nazwa Brytanii poczęła oznaczać ich kurczące się terytorium i symbolizować zagrożoną tożsamość, stając się automatycznie wyznacznikiem podziału politycznego i zarazem etnicznego między podbijanymi i najeźdźcami. Aż po głębokie Średniowiecze we wszystkich bez wyjątku zabytkach piśmiennictwa łacińskiego, powstających za sprawą autorów celtyckich, jak Gildas, Nenniusz, Geoffrey z Monmouth czy Giraldus Cambrensis, a także w tekstach celtyckich, zwłaszcza walijskich, pojęcie Brytanii i wyrazów pochodnych funkcjonuje wyłącznie w przeciwstawieniu do tego, co anglosaskie. U autorów tych Anglosasi byli intruzami, nie zaś ludem mającym jakiekolwiek prawa do Brytanii, nie mogli zatem ani stanowić o jej charakterystyce, ani się z nią identyfikować.
Zupełnie inaczej pojmowali jednak rzecz germańscy przybysze, którzy dość wcześnie poczuli się Brytyjczykami, choć oczywiście nie Brytonami. Ich władcy, co szerzej omawiamy w rozdziale III, już w ciągu szóstego stulecia poczęli przybierać tytuły panów Brytanii – Bretwalda bądź Bryttenwealda. Z punktu widzenia dwu pozostających w antagonizmie ludów zaistniały więc dwa dość istotnie różniące się pojęcia Brytanii. Dla Celtów była to kurcząca się terytorialnie ojczyzna Brytonów, zaś dla Anglosasów kraj tak autochtonów, jak i tych, którzy go podbili. Podział ten znajdzie szybko odbicie w języku staroangielskim, gdzie przymiotnik britisc począł oznaczać wszystko, co związane z Brytanią, podczas gdy to, co wiązało się z celtyckimi Brytonami i ich zmniejszającym się terytorium, zyskało miano walijskiego, staroang. welisc, następnie współcz. Welsh. W dobie średnioangielskiej powstaje jeszcze jedno pojęcie tego, co brytońskie – brethonic, współcz. Brytonic, oznaczające język bądź cechy nieangielskiej ludności, wywodzącej się z dawnej, porzymskiej Brytanii. Równocześnie staroang. britisc, następnie średnioang. britisch ewoluuje ku współcz. British, obejmując wszystko, co znajduje się w obrębie Brytanii jako pojęcia geograficznego, a więc Brytonów (Walijczyków, Kornwalijczyków), niebrytońskiej ludności północnej Brytanii, w tym gaelickich Szkotów i zmieszanych z nimi dawnych Piktów, wreszcie Anglosasów i stopniowo anglizujących się potomków osadników skandynawskich i przybyszów z Normandii. Początkowo ten nowy sens brytyjskości nie odnosił się w języku angielskim do wysp innych niż Brytania. Jego rozszerzenie się nastąpiło z chwilą, gdy Anglia jako hegemon Brytanii zaczęła podporządkowywać sobie pozostałe wyspy, szczególnie Irlandię, rozglądając się równocześnie za nazwą wystarczająco pojemną, by określić granice, charakter i spójność nowo powstającego terytorium politycznego. Wkrótce też, wzmocniona zasobami wszystkich Wysp Brytyjskich, w podobny sposób pocznie zagarniać dalsze terytoria zamorskie. Powstaje Imperium Brytyjskie – British Empire. W ślad za tym współtworzący tę nazwę przymiotnik pocznie określać wszystko, co wiąże się z nową strukturą polityczną. Gdy w 1931 r. statut westminsterski pieczętuje rozpad Imperium, nie zmniejsza to jednak zasięgu tak rozumianej brytyjskości. Tyle tylko, że z tym momentem w odniesieniu do niemal tego samego terytorium słowniki języka angielskiego hasło „British” poczynają objaśniać jako „to, co odnosi się do brytyjskiego Commonwealthu”, zamiast jak dawniej „pertaining to the British Empire”.
W długich dziejach Wysp Brytyjskich dostrzec można bez trudu dwa odznaczające się stadia rozwojowe, których główną siłą napędową były całkowicie różne mechanizmy historyczne. Od swych prapoczątków do XI w. wyspy były celem nieustających migracji i inwazji. Przybywały tu kolejno ludy kultury maglemoskiej, tardenoskiej, mieszkańcy Iberii, tzw. Lud Kultury Pucharów, (Naczyń Dzwonowatych) Celtoiberowie, celtyccy Belgowie, Rzymianie, Anglosasi, Skandynawowie, Normanowie. Każdy z tych podbojów stawał się nowym, istotnym pierwiastkiem rozwojowym tego rejonu geograficznego. Jednocześnie jednak ograniczał zasięg i pomniejszał znaczenie kultury poprzedniej, choć nigdy jej do końca nie eliminował. To sumowanie się przez tysiące lat nowych składników, niezwykłe w swej częstotliwości i ogólnej masie, tworzyło coraz bogatszą substancję cywilizacyjną, powodowało przeobrażenia o rzadko spotykanej dynamice kulturowej i dramaturgii politycznej: przybycie nowego najeźdźcy prawie zawsze oznaczało długotrwały konflikt i głębokie zmiany we wszystkich dziedzinach życia społecznego.
Podbój normański roku 1066 oznaczał koniec „ery inwazyjnej”. Na tym wydarzeniu kończy się dopływ zewnętrznych impulsów cywilizacyjnych, wymuszanych militarnie. Krótko potem rozpocznie się proces odwrotny: to Wyspy Brytyjskie, pod niewątpliwym przewodnictwem Anglii, zainicjują erę własnej ekspansji z jej późniejszym szczytem doby kolonialnej.
Książka ta jest poświęcona wyłącznie pierwszej z tych faz. Nie kończy się jednak automatycznie na przybyciu ostatnich najeźdźców w 1066 r. Chcemy bowiem prześledzić pierwsze, najważniejsze skutki ich inwazji, która stanowi tak istotny punkt zwrotny w dziejach tego regionu. Na przykład w historiografii angielskiej istnieje pewna liczba prac poświęconych „fazie inwazyjnej”, urywających się z przybyciem tu Normanów. Sprawia to wrażenie błędu konstrukcyjnego: każdy z poprzednich najazdów ma swe dokończenie w opisie kolejnej epoki, jaką zapoczątkował, i tylko najazd normański bywa tego pozbawiony (jeśli nie liczyć prac jemu tylko poświęconych lub ogólnych opracowań historii Anglii). Chcąc tego uniknąć, śledzimy zatem pierwsze, najważniejsze skutki przybycia Normanów, nie tylko zresztą do Anglii. Nie przyjmujemy jednak za cezurę jednej daty. W samej Anglii jest to zasadniczo moment wyczerpania się energii dynastii normańskiej, przypieczętowany wydaniem Wielkiej Karty Wolności w 1215 r., choć kilka wątków prowadzimy nieco poza tę datę: bądź to do ich wygaśnięcia, bądź do początku nowej fazy w ich wewnętrznym rozwoju.
W odniesieniu do krajów celtyckich przyjmujemy za datę końcową przesilenie wpływów normańskich. W Szkocji momentem tym było panowanie Dawida I (1124–1153), w Walii upadek Llywelyna ap Gruffydda w 1282 r., wreszcie, w Irlandii, rozwój i załamanie się normańskiego Pale na przełomie XIII i XIV w. W ten sposób unikamy sztywnej periodyzacji, śledząc w różnych warunkach i okresach bieg tej samej „ścieżki cywilizacyjnej”.
Pomysł ogólny tej książki zrodził się wiele lat temu w toku trzech długich rozmów z wybitnym historykiem i teoretykiem literatury angielskiej, profesorem Arnoldem Kettle. Pierwsze dwie miały miejsce w 1977 r., podczas Kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia Profesorów Anglistyki Uniwersyteckiej (IAUPE), trzecia podczas dwudniowej wizyty w domu Profesora w Anglii w 1978 r. Pierwszą próbą realizacji pomysłu były dwa równoległe cykle wykładów z historii kultury i literatury krajów brytyjskich prowadzonych na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dla studentów anglistyki i polonistyki UAM. Po kilku latach przerwy wykłady te zostały wznowione w okresie 1987–1991 już tylko w wersji dla anglistów. Tę „wykładową genezę” książki Czytelnik wyczuje bez trudu zwłaszcza tam, gdzie próby syntezy poszczególnych zjawisk przeplatają się z podejściem „eksplanacyjnym”, sięgającym często drobnych szczegółów. Pozornie zakłóca to bieg głównej myśli, lecz jest świadomie pozostawionym śladem odpowiedzi na pytania audytorium. Skoro wykład wyzwalał takie pytania, można założyć, że stawiać je może Czytelnik, skądinąd nie mający zbyt wielu szans, by w polskiej literaturze specjalistycznej poświęconej Wyspom Brytyjskim znaleźć wyjaśnienia o charakterze szczegółowym. Wolimy się tu narazić metodologicznym purystom, niż pozostawiać w zawieszeniu ciekawość czytających, udając równocześnie, że ich wiadomości równe są zaawansowanej wiedzy kilkunastu czy kilkudziesięciu specjalistów.
Autor piszący o cywilizacji brytyjskiej z konieczności musi posługiwać się źródłami w wielu językach. Najstarsze dokumenty do dziejów wysp powstały w grece i łacinie. Dodać do tego należy kilka dawnych języków celtyckich i staroangielski, nie licząc opracowań w kilku językach nowożytnych. Pojedynczy badacz, nie będący wyjątkowym poliglotą, nie jest oczywiście w stanie operować nimi wszystkimi w stopniu umożliwiającym precyzyjne tłumaczenia. Stąd konieczność odwoływania się do specjalistów. Przekłady dokonane o własnych siłach bądź przez znawców poszczególnych dziedzin i języków lub przy ich kontroli, znajdują tu wyraz w postaci wyjątkowo licznych cytatów. Większość z przytaczanych dzieł i dokumentów, może z wyjątkiem garści tekstów starogreckich i łacińskich, nigdy nie była tłumaczona na język polski. Dotyczy to szczególnie źródeł celtyckich i staroangielskich. Z tejże przyczyny wiele przytoczeń wykracza rozmyślnie swą długością ponad zwyczajową normę cytowania, by dać Czytelnikowi możliwość choćby cząstkowego obcowania z większą liczbą źródeł. Miejmy nadzieję, że nie zostanie to potępione.
Pozostaje ogromny dług wobec tłumaczy, których nazwiska odnotowane są w przypisach. Nąjwiększą jednak wdzięczność żywię wobec mojej żony Romany, lektorki greki i łaciny na UAM, dzięki której mogłem dysponować wieloma tekstami nie tłumaczonymi bądź dotąd nie dość dokładnie przekładanymi na język polski. Dziękuję również Stiofanowi Ó hAnnracháinowi z Trinity College w Dublinie oraz Padraighowi O’Dalaihgowi z Gaelic Athletic Association za bezcenną pomoc w uzyskaniu tłumaczeń na angielski niektórych ważnych tekstów staroirlandzkich. Profesorowi Alexandrowi Fentonowi, dyrektorowi School of Scottish Studies Uniwersytetu Edynburskiego, dziękuję za wręcz błyskawiczne przesłanie kserokopii potrzebnych mi specjalistycznych publikacji nieosiągalnych w Polsce. Wyjątkowo cenną pomoc w weryfikacji tłumaczeń ze staroangielskiego okazywali mi doktorzy Roman Kopytko i Marcin Krygier z Instytutu Filologii Angielskiej UAM, a nade wszystko najwybitniejszy polski znawca dawnej angielszczyzny profesor Jacek Fisiak, dyrektor tegoż Instytutu. Jemu też wdzięczny jestem za wielokrotne, wielogodzinne konsultacje, udostępnienie prywatnej biblioteki, a także za krytyczną lekturę maszynopisu. Czytali go również przed złożeniem u Wydawcy profesorowie: Sylwester Dworacki, Bohdan Lapis, Wiesław Malinowski i Stanisław Puppel z UAM oraz Jerzy Gąssowski z Uniwersytetu Warszawskiego i Jerzy Strzetelski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pojedyncze kwestie konsultowałem z profesorami: Jerzym Danielewiczem (literatura grecka), Jerzym Kubczakiem (sztuka starożytna), Januszem Piontkiem (datowanie radiowęglowe), Wiesławem Awedykiem (fonetyka staroang.), Sławą Awedykową (języki skandynawskie). Niektóre wątpliwości dotyczące liturgii chrześcijańskiej pomógł mi rozwiać w dłuższej rozmowie telefonicznej ks. biskup Zdzisław Fortuniak. Pozwoliło to uniknąć niejednego błędu. Wszyscy oni nie ponoszą oczywiście odpowiedzialności za ostateczny kształt książki. Z kolei jej wydanie stało się możliwe dzięki pomocy finansowej przydzielonej przez dziekana Wydziału Neofilologicznego UAM profesora Tadeusza Zgółkę, dyrektora IFA UAM profesora Jacka Fisiaka oraz subwencji British Council w Warszawie, przyznanej przez wicedyrektora tej instytucji pana lana Seatona, co łącznie pokryło prawie 50 procent kosztów publikacji. Resztę zapewnił Wydawca, co w czasach niezbyt sprzyjających książce naukowej nie jest rzeczą małą. Wszystkim sponsorom składam też gorące podziękowanie.
Poznań, 10 czerwca 1993 roku
Wojciech Lipoński