Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 12
KSIĘGA II
Ecce Deus. Ecce homo 6
III
ОглавлениеLeonardo siedział pochylony nad stołem. Do pokoju wleciała jaskółka, krążyła nad maszyną do latania i wreszcie uwięzła w jednym skrzydle. Leonardo przyskoczył do niej i uwolnił ją z więzienia. Jaskółka zatrzepotała skrzydłami i wyfrunęła przez okno.
„Jakie to proste i ładne!” – myślał da Vinci, goniąc ją wzrokiem.
Spojrzał na swoją maszynę, bezkształtny szkielet olbrzymiego nietoperza.
Chłopak, śpiący na ziemi, obudził się. Był to uczeń, a zarazem pomocnik Leonarda, zręczny mechanik i kowal florencki Zoroastro, czyli Astro Peretola.
Wstał i przetarł swoje jedyne oko: drugie wypaliła mu iskra. Ten niezgrabny olbrzym podobny był do Cyklopa.
– Usnąłem – zawołał, chwytając się za kędzierzawą głowę. – Czemu żeście nie obudzili mnie, mistrzu? Chciałem dziś wieczorem skończyć lewe skrzydło.
– Dobrze, żeś usnął. Skrzydła nic niewarte.
– Cóż wam znowu strzela do głowy? Nie, mistrzu, ja już nie pozwolę zmieniać tej maszyny. Tyle pieniędzy! Tyle trudu! I wszystko na próżno? Myślicie, że takie skrzydła nie uniosłyby człowieka w powietrze? A ja wam mówię, że dźwignęłyby nie tylko człowieka, ale słonia. Pozwólcie mi spróbować nad wodą. Pływam jak ryba; choćbym spadł, nic mi się nie stanie.
– Cierpliwości, przyjacielu – upominał go Leonardo.
– Więc kiedy? – jęknął kowal z rozpaczą. – Czemu nie zaraz? Przysięgam, że mógłbym latać.
– Nie mógłbyś, Astro, matematyka…
– O! Wiedziałem, że wszystkiemu winna matematyka. Diabli z taką nauką! Ileż to lat pracowaliśmy nad budową naszej maszyny! Byle jaki owad, pierwsza lepsza mucha potrafi wzlecieć w obłoki, a człowiek pełza po ziemi jak robak. Po co czekać? Skrzydła już gotowe. Tylko usiąść i wzlecieć w górę.
Leonardo siedział ze spuszczoną głową i milczał.
Parę godzin potem mistrz przyzwał do siebie Giovanniego i rzekł:
– Nie widziałeś jeszcze mojej Wieczerzy. Idę do klasztoru. Pójdziesz ze mną?
Uczeń przyjął tę propozycję z niewymowną radością.
Od kilku dni był zawstydzony. Nie mógł zapłacić sześciu dukatów, należnych Leonardowi za naukę, bo stryj nie przysyłał mu pieniędzy. Giovanni dostał od fra Benedetta kilka dukatów. Starczyły na dwumiesięczną opłatę, ale zakonnik był ubogi, oddał mu ostatniego skuda.
– Mistrzu – szepnął Beltraffio nieśmiało, jąkając się i rumieniąc – mamy dziś czternastego, a według naszej umowy powinienem był zapłacić wam dziesiątego… Wiem… pamiętam… Ale nie mam pieniędzy… Czy zechcecie poczekać? Merula obiecał mi dać manuskrypty do przepisywania…
Leonardo popatrzył na młodzieńca.
– Nie wstydzisz się tak bredzić? – zawołał ostro, ale przyjrzawszy się jego starym trzewikom i wytartemu kubrakowi, zrozumiał, że Giovanni nie ma nie tylko na naukę, ale i na odzież. Zmarszczył brwi i zaczął mówić o czym innym. Po chwili sięgnął do kieszeni i wyjął dukata.
– Giovanni – rzekł – proszę cię, kup mi niebieskiego papieru, ze dwadzieścia arkuszy, paczkę czerwonej kredy i farb. Oto pieniądze.
– To dukat. Cały sprawunek kosztować będzie kilka soldów. Przyniosę wam resztę.
– Czy warto mówić o takiej drobnostce? A na przyszłość nie kłopocz się o pieniądze. Wiem – dodał po chwili – masz mnie za skąpca. Umawiając się z tobą o miesięczną opłatę, zapisywałem w zeszycie wszystkie szczegóły naszej rozmowy: twoje nazwisko, wysokość opłaty i termin płacenia… Mam taki zwyczaj… przejąłem go od mego ojca, notariusza Piero da Vinci, najakuratniejszego i najrozsądniejszego z ludzi. Na nic mi się to nie zdało, nie przysporzyło mi dochodów… Mógłbym ci powiedzieć dokładnie, ile denarów kosztowało pióro i aksamit na nowym kapeluszu Andrei Selaino, ale nie wiem, na co poszły tysiące dukatów… A więc widzisz, że to po prostu dziwactwo. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, bierz! Daję ci z serca, jak ojciec synowi.
Leonardo spojrzał tak miękko i serdecznie, że Giovanni byłby mu padł do nóg z wdzięczności.
Doszli do klasztoru.