Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 17
KSIĘGA III
Zatrute owoce
(1494)
III
ОглавлениеSiedząc w wysokim fotelu, Il Moro ręką wypieszczoną gładził policzki i brodę.
Twarz jego była nacechowana wielką szczerością, jak zwykle u osób wytrawnych w sztuce dyplomatycznej. Z orlego nosa, z zaciśniętych ust przypominał ojca, wielkiego kondotiera, Francesco Sforzę. Lecz Francesco był jednocześnie lwem i lisem; synowi przekazał lisią chytrość, bez lwiej odwagi.
Il Moro nosił strój wytworny i skromny. Miał kaftan jasnoniebieski w kwiaty i modną podówczas zazzera7, kapelusz płaski, osłaniający mu czoło i uszy, podobny do dużej peruki. Na jego piersiach wisiał łańcuch.
Książę był wyszukanie grzeczny dla wszystkich.
– Czy masz wiadomości pewne o wymarszu wojsk francuskich z Lugdunu, imć Bartolomeo? – zapytał.
– Nie mam żadnych, wasza książęca mość. Co wieczór zapowiadają odjazd na dzień następny, a nazajutrz rano odkładają do jutra. Król, zajęty rozrywkami, nie myśli o wojnie.
– Jak się nazywa faworyta?
– Jest ich wiele. Gusta jego królewskiej mości są zmienne.
– Napisz do hrabiego Belgiojoso, że przeznaczam trzydzieści tysięcy… nie, to za mało, czterdzieści… pięćdziesiąt tysięcy dukatów na nowe podarki. Niechże nie skąpi. Złotymi łańcuchami wyciągniemy króla z Lugdunu… Wiesz, Bartolomeo… ma się rozumieć, pozostanie to między nami, może by posłać królowi portrety kilku piękności mediolańskich. To by na niego podziałało prędzej od podarków.
Ilekroć książę zapuszczał wzrok w olbrzymią sieć pajęczą swej polityki, serce biło mu raźniej. Nie czynił sobie wyrzutów, że sprowadza do Włoch „barbarzyńców z Północy”, bo uważał, że go do tego zmuszają wrogowie, a na ich czele Izabella Aragońska, małżonka Jana Galeasa, która publicznie oskarżała Ludovico o przywłaszczenie sobie tronu synowca. Gdy ojciec Izabelli, król Neapolu, Alfons, dla pomszczenia córki i zięcia zagroził Ludovico wojną i utratą władzy, Il Moro, opuszczony przez wszystkich, zwrócił się do króla Francji Karola VIII z prośbą o pomoc.
„Drogi twe są niezbadane, o Boże – myślał Ludovico, podczas gdy sekretarz pisał list. – Zbawienie mojego księstwa, Włoch, a nawet całej Europy, spoczywa w ręku nędzarza i głodomora, głupiego i samowolnego młokosa, wielce chrześcijańskiego króla Francji, przed którym my, potomkowie wielkich Sforzów, musimy pełzać i łaski prosić! Ale to jest polityka. Wszedłszy między wrony, trzeba krakać jak i one”.
Na progu Studiolo ukazał się starzec łysy i garbaty. Książę uśmiechnął się do niego przyjaźnie i dał mu znak, żeby czekał. Drzwi zamknęły się znowu, głowa znikła.
Sekretarz zaczął przedstawiać inną sprawę stanu. Il Moro słuchał go z roztargnieniem, od czasu do czasu spoglądając na drzwi Studiolo. Imć Bartolomeo zrozumiał, że książę ma uwagę rozproszoną, skończył swój raport i wyszedł.
Wtedy książę zbliżył się do drzwi na palcach.
– Bernardo! Bernardo! To ty? – szepnął.
– Tak, wasza książęca mość.
Do pokoju wbiegł poeta nadworny Bernardo Bellinciani, twarz jego napiętnowana była wyrazem służalczym. Chciał przyklęknąć i ucałować rękę Ludovico, ale ten ją cofnął.
– Czy już powiła? – szepnął niespokojnie.
– Raczyła powić w nocy.
– Czy zdrowa?
– Dzięki Bogu.
Książę przeżegnał się.
– Widziałeś dziecię? Chłopiec czy dziewczynka? – zapytał.
– Chłopak, zdrów, tęgi i krzykliwy. Ma włosięta jasne jak u matki i oczy czarne, rozumne, zupełnie jak waszej miłości. Widać zaraz, że pochodzi z krwi królewskiej. To mały Herkules w kolebce. Madonna Cecylia nie może na niego się napatrzeć. Kazała zapytać, jakie imię byłoby miłe waszej książęcej mości?
– Myślałem już o tym – odrzekł Il Moro – nazwiemy go Cesare. Jak ci się to imię podoba?
– Wspaniałe, starożytne i pięknie brzmiące. Tak, tak, Cesare Sforza, to imię bohatera.
– A mąż? Co porabia?
– Czcigodny hrabia Bergamini jest uprzejmy i dobry, jak zwykle.
– To miły człowiek – rzekł książę z głębokim przekonaniem.
Hrabina Cecylia Bergamini była już od dawna kochanką Ludovico. Beatrycze dowiedziała się o tym stosunku kilka dni po ślubie i w porywie zazdrości groziła mężowi, że powróci do ojca, księcia Ferrary, Herkulesa d’Este.
Il Moro musiał przysiąc w obecności jego posłów, że będzie przestrzegał wierności małżeńskiej, a dla potwierdzenia przysięgi wydał Cecylię za starego hrabiego Bergamini, człowieka zrujnowanego i gotowego na wszelkie usługi.
Bellincioni wyjął z kieszeni papier i podał go księciu.
Był to sonet na cześć nowo narodzonego. Poeta zapytywał boga słońca: dlaczego osłania się chmurami? Słońce odpowiedziało pochlebstwem dworaka: że kryje się, bo jest zawstydzone wobec nowej planety, syna Ludovico i Cecylii.
Książę przyjął ten sonet łaskawie, wyjął z kieszeni dukata i ofiarował go poecie, mówiąc:
– Wszak nie zapomniałeś, Bernardo, że w sobotę urodziny księżnej?
Bellinciani sięgnął do otworu służącego mu za kieszeń. Ubrany był po części jak dworak, po części jak nędzarz. Wyjął zwitek papierów i szukał żądanych wierszy. Były tam napuszyste ody na śmierć sokoła madonny Angeliki i z powodu choroby klaczy jabłkowitej signory Pallavicini.
– Mam trzy do wyboru waszej książęcej mości – oznajmił. – Przysięgam na pegaza, że wasza łaskawość będzie zadowolony.
W owych czasach poeci służyli książętom i monarchom za narzędzia muzyczne do wyśpiewywania serenad kochankom i żonom. Moda wymagała, aby opiewano miłość małżeńską tak idealnie, jak uczucie Petrarki do Laury.
Il Moro uważał się za wytwornego znawcę, za „duszę poetyczną”, choć sam „rymować” nie umiał. W jednym z sonetów podobały mu się najbardziej dwa wiersze, w których mąż mówił do żony:
W innym sonecie poeta, porównując donnę Beatrycze do Diany, twierdził, że dziki i sarny doznają błogości, otrzymując śmierć z rąk pięknej łowczyni.
Książę poklepał mistrza po ramieniu i obiecał mu przysłać czerwone sukno florenckie na pokrycie płaszcza. Bernardo wyłudził jeszcze lisie skórki na kołnierz, dowodząc, że mole pojadły mu futro.
– Zeszłej zimy – utyskiwał – brakło mi drzewa tak dalece, że musiałem palić własnymi schodami.
Książę roześmiał się.
– Masz dzisiaj szczęście, Bernardo – rzekł. – Potrzeba mi jeszcze jednego wierszyka.
– Miłosnego zapewne?
– Tak, ma być namiętny.
– Czy do księżnej?
– Nie. Ale mnie nie zdradź.
Bernardo mrugnął figlarnie.
– Więc namiętny, ale w jakim guście? Czy to ma być prośba, czy podzięka?
– Prośba.
Bellinciani zamyślił się głęboko.
– Do mężatki? – zapytał.
– Nie, do dziewicy.
– A jakie imię?
– Po co ci ta wiadomość?
– Jeśli wiersz ma być błagalny, trzeba wymienić przedmiot westchnień.
– A więc madonna Lukrecja. Czy nie masz nic gotowego w tym rodzaju?
– Mam, ale to nie zadowoli waszej miłości. Wyjdę do drugiego pokoju, żeby natchnienie wywołać. Już czuję, że mi się uda: rymy powstają same w głowie.
Wszedł paź i zameldował:
– Mistrz Leonardo da Vinci!
Bellinciani chwycił papier i uciekł jednymi drzwiami, Leonardo wszedł drugimi.
7
(wł.) Długie włosy opadające na ramiona.
8
Gdy pluniesz na ziemię, kwiaty rodzą się od razu jak fiołki na wiosnę.