Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 13
KSIĘGA II
Ecce Deus. Ecce homo 6
IV
ОглавлениеRefektarz klasztorny był długą izbą o ścianach bielonych wapnem. Ostry zapach mięsiwa zlewał się z mdłą wonią kadzideł. Wzdłuż ścian ustawione były stoły.
W sali panowała taka cisza, że było słychać brzęczenie much; z kuchni klasztornej dolatywał brzęk rondli.
W głębi refektarza, na wprost drzwi wejściowych, przy dużym płótnie zasłaniającym obraz, ustawione było rusztowanie z desek.
Giovanni domyślił się, że ta zasłona ukrywa płótno, nad którym mistrz pracował od lat dwudziestu, a które przedstawiało Wieczerzę Pańską.
Leonardo wstąpił na rusztowanie, otworzył drewniane pudełko, w którym były szkice, kartony, pędzle i farby, i uchylił zasłony.
Giovanni podniósł oczy i w pierwszej chwili zdało mu się, że ma przed sobą nie malowidło ścienne, lecz przestrzeń pełną powietrza, że refektarz wydłużył się i w głąb oddalił. Światło dzienne zlewało się ze światłem zmroku, wpływającym przez okna owego malowanego refektarza.
Długi stół, przedstawiony na płótnie, był podobny do stołów klasztornych – taki sam na nim obrus cieniutki, ze związanymi końcami; te same szklanki i karafki; te same nakrycia. Twarze apostołów były jak żywe, zdało się chłopcu, że za chwilę usłyszy ich głosy, że w głębi ich serc czyta wzruszenie.
Uderzyły go, zwłaszcza, oblicza Judasza, Jana i Piotra. Głowa Judasza była zaledwie narysowana, ale ciało już podmalowane – zdrajca ściskał w palcach kiesę pełną srebra; odskakując w tył, przewracał solniczkę, sól rozsypywała się po obrusie.
Piotr, oburzony, zrywał się, jedną ręką nóż chwytał, drugą opierał się o ramię Jana, jak gdyby chciał pytać ulubionego ucznia Chrystusowego: „Gdzie zdrajca?”. Jan siedział przy mistrzu, cała twarz jasnowłosego młodzieńca tchnęła nieziemskim spokojem, on jeden ze wszystkich uczniów nie bał się, nie gniewał, nie cierpiał. Spełniały się na nim słowa mistrza: „Niech wszyscy będą jednym, jako Ty, Ojcze, jesteś we mnie, a ja w Tobie!”.
Giovanni patrzył i myślał:
„Czy jest na świecie większy artysta od Leonarda? A ja gotów byłem uwierzyć obmowie. Ten, kto stworzył takie arcydzieło, nie może być niedowiarkiem. Musi kochać Chrystusa”.
Ukończywszy głowę Jana, mistrz wziął kawałek kredy i chciał naszkicować twarz Zbawiciela. Szło mu trudno. Od lat dziesięciu obmyślał każdy szczegół tego świętego oblicza, a nie potrafił odtworzyć jednego bodaj rysu. I oto dziś, jak zawsze, wobec pustego miejsca, na którym miała zajaśnieć twarz Boga-Człowieka, mistrz czuł swą nieudolność i poczynał wątpić w siebie.
Odrzucił węgiel, zatarł gąbką, co narysował i wpatrując się w obraz, pogrążył się w zadumie, która niekiedy trwała całymi godzinami.
Giovanni wszedł na rusztowanie i stanął przy mistrzu. Na twarzy Leonarda malowała się rozpacz i zwątpienie. Widząc przy sobie ucznia, przemówił do niego:
– Co myślisz o tym obrazie? – spytał.
– Nic piękniejszego nie widziałem w mym życiu!… I nikt tego tak nie zrozumiał, jak wy, mistrzu.
Łzy drżały w głosie młodzianka.
W chwili tej wszedł Cesare de Sesto z mężczyzną w ubraniu noszonym przez zdunów. Przysyłano go po Leonarda, aby poprawił zepsute rury w łazience i w kuchni książęcej.
Leonardo porzucił obraz i wyszedł, poleciwszy uczniowi, aby czekał na niego u drzwi pałacu.
Godzinę potem Giovanni znalazł się w umówionym miejscu, ale nie zastał mistrza.
Pobiegł do olbrzymiego posągu, zwanego Kolosem. Było to dzieło Leonarda, wznoszące się przed pałacem Sforzów.
Koń olbrzymi wspinał się na tylnych nogach i tratował powalonego wojownika. Jeździec dosiadający wierzchowca w wyciągniętej prawicy trzymał książęce berło. Był to wielki condottiere Francesco Sforza, awanturnik, na wpół wojak, na wpół bandyta, sprzedający swą krew za złoto. Syn ubogiego wieśniaka z Romanii, odważny jak lew, chytry jak lis, zdobył potęgę czynami krwawymi i świetnymi na przemian. Zmarł jako książę Mediolanu.
Promień słońca padł na głowę Kolosa. W przenikliwych oczach był spokój nasyconego drapieżnika. Na podstawie gipsowej Giovanni wyczytał dwuwiersz skreślony ręką Leonarda:
Expectant anime molemque futuram
Sucpiciunt; fluat oes: vox erit Ecce Deus
Zastanowiły go dwa ostatnie słowa: Ecce deus – oto Bóg.
– Bóg – powtórzył Giovanni, przyglądając się Kolosowi i ofierze, którą tratował koń zwycięzcy. Przed oczyma młodzieńca zarysował się cichy refektarz w klasztorze Najświętszej Panny Łaskawej i przedziwnie piękne oblicze Jana, i ostatnia wieczerza Tego, którego nazwano: Ecce Homo – oto człowiek!
„Trudno uwierzyć – myślał Giovanni – że jeden i ten sam mąż namalował Wieczerzę Pańską i ulepił tego Kolosa. Kogoż uznaje w duchu za Boga? O którym, wedle niego, należy mówić: Ecce Deus: o Chrystusie czy o tym bandycie? A może Cesare słusznie powiada, że nasz mistrz nie ma Boga w sercu?
W chwili tej ukazał się Leonardo.
– Skończyłem reperacje – rzekł – wracajmy do domu.