Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 16
KSIĘGA III
Zatrute owoce
(1494)
II
ОглавлениеW oddali zabrzmiał głos myśliwego rogu i szczekanie psów. Beatrycze przypomniała sobie, że zamówiła na ów dzień łowy. Ubrawszy się, wyszła, zatrzymując się po drodze w pokoju karłów, który, przez żarty, nazywano „przybytkiem olbrzymów”. Był urządzony na wzór apartamentu dziecinnego jej siostry, Izabelli d’Este. Krzesła, łóżka i wszystkie sprzęty były mikroskopijne, stał tam nawet w malutkiej kapliczce malutki ołtarz, przed którym uczony karzeł Janacci odprawiał mszę w ornacie i mitrze.
W pokoju tym zawsze było wesoło, gwarno, a nawet hałaśliwie. Bawiły się tam, rodziły, żyły i umierały koty, małpy, karzełki, garbuski, króliki, psy oraz inne ucieszne stworzenia, wśród których księżna spędzała swoje najmilsze chwile.
Jej Murzynek Nanino, czarny jak smoła, chorował już od dni kilku. Obawiano się nawet o jego życie. Księżna kazała go ochrzcić czym prędzej, aby nie umarł jako poganin.
U stóp malutkich schodów, prowadzących do tego malutkiego apartamentu, Beatrycze ujrzała swoją ulubioną karliczkę Morgantynę, głupiutką, ale tak wesołą, że rozśmieszyłaby nieboszczyka.
Ale ta figlarka stawała się niekiedy smutna i ponura, płakała dniami całymi, wołając, że jej zabrano dziecko, którego nigdy nie miała.
I oto teraz zalewała się łzami.
Księżna pogłaskała ją po głowie.
– Nie płacz, maleńka, bądź grzeczna – mówiła.
– Och! Och! – jęczała karliczka. – Zabrano mi ukochanego synka. Dlaczego? Dlaczego Bóg mnie tak karze? Nie przeszkadzał nikomu, a mnie sprawiał tyle rozkoszy!
Księżna wyszła na podwórze, gdzie już czekali na nią strzelcy. W gronie dojeżdżaczy, sokolników, masztalerzy, dam dworskich i paziów, dosiadła ciemnokasztanowatego bachmata, nie jak kobieta, ale jak wytrawny jeździec.
„To istna królowa Amazonek!” – myślał książę Ludovico, przyglądający się odjazdowi żony.
Księżna była w wybornym humorze, miała ochotę śmiać się, galopować na złamanie karku.
– Ostrożnie – wołał jej mąż – klacz ognista!…
Uśmiechnęła się do niego i pocwałowała na czele orszaku. Dojeżdżacze zostali w tyle. Obok Beatrycze biegł jej ulubiony buldog, a po drugiej stronie, na klaczy karej węgierskiej, jechała jej ulubiona dama honorowa, Lukrecja Crivelli.
W głębi serca książę nie był obojętny na wdzięki owej Lukrecji. Przed chwilą zachwycał się nią tak, jak Beatrycze, sam nie wiedział, która z nich dwóch podoba mu się bardziej. Ale był niespokojny tylko o żonę. Gdy konie przesadzały rów, zamykał oczy, a serce ściskało mu się trwogą. Ludovico gromił Beatrycze za jej szalone wybryki, lecz nie potrafił gniewać się na nią, zazdrościł jej odwagi, której sam był pozbawiony.
Orszak zniknął w gęstwinie. Książę powrócił do swej pracowni. Czekał go już tam główny sekretarz Bartolomeo Calco, zajmujący się sprawami zagranicznymi. Zasiedli do przerwanej roboty.