Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 18

KSIĘGA III
Zatrute owoce
(1494)
IV

Оглавление

Po wymianie ukłonów książę mówił z malarzem o nowym kanale Naviglio Sforzesco, który miał połączyć Cesia z Tesstynem, rozchodząc się tysiącem drobnych odnóg, użyźnić łąki, pola i pastwiska Lomelliny.

Da Vinci kierował robotami, choć nie był nadwornym budowniczym ani nawet nadwornym malarzem, tylko muzykiem – Sonatore di lira. Otrzymał ten tytuł za wynalezienie nowego instrumentu. A tytuł ów był wyższy od godności nadwornego poety, piastowanego przez Bellinciana.

Po wyjaśnieniu planów malarz prosił księcia o pieniądze na dalsze roboty.

– Ile? – zapytał Ludovico.

– Pięćset sześćdziesiąt sześć dukatów za milę, razem piętnaście tysięcy sto osiemdziesiąt siedem dukatów – wyliczył Leonardo.

Książę nachmurzył się. Przypomniał sobie pięćdziesiąt tysięcy dukatów wyznaczone na przekupienie panów francuskich.

– Za drogo, mistrzu Leonardo, za drogo – mówił. – Marzą ci się rzeczy nadzwyczajne, których nie widziało jeszcze ludzkie oko. Projekty za wspaniałe. Widzisz, Brancante nie żąda tylu pieniędzy, a i on jest budowniczym nie lada.

Mistrz wzruszył ramionami.

– Jak się podoba waszej miłości – rzekł. – Niech Brancante kieruje robotami.

– No, no, nie gniewaj się. Nie chciałem cię obrazić. Zobaczymy jutro! – rzekł, starając się odwlec decyzję. Przeglądał zeszyty Leonarda z rysunkami i projektami architektonicznymi.

Malarz musiał mu udzielać objaśnień, co go zawsze nudziło.

Tymczasem Bellinciani, ukończywszy sonet, wsunął głowę przez drzwi. Leonardo pożegnał księcia. Il Moro kazał odczytać „wieszczowi” skomponowane rymy.

Poeta dziwił się, że „serce zakochanego, żyjące w ogniu, jak salamandra, nie zdoła stopić swoim żarem dziewiczych lodów serca ukochanej”…

Przed wieczerzą, czekając na powrót małżonki, książę obszedł pałac dokoła. Zajrzał do stajni, zbudowanej na wzór greckiej świątyni, z kolumnadą, portykami i krużgankami; nasycił się widokiem tych wspaniałości i zasiadł na tarasie.

Słońce już tuliło się do rąbka nieboskłonu, w powietrzu czuć było świeżość od łąk, zroszonych wodami Tessynu. Przed oczyma księcia roztaczała się piękna i żyzna dolina Lombardii.

– Boże wielki! – westchnął Il Moro, podnosząc oczy do nieba – bądź błogosławiony za wszystko, czegoś mi udzielił! Przed laty była tu pustynia. Przy pomocy Leonarda zbudowałem kanały, użyźniłem ziemię i oto teraz każdy kłos, każda trawka składa mi dziękczynienia, a ja dziękuję tobie, o Boże!

Rozległ się tętent kopyt, w cichym powietrzu rozbrzmiały okrzyki myśliwych.

Książę z marszałkiem obeszli zastawione stoły, aby zobaczyć, czy wszystko w porządku. Niebawem do jadalni weszła księżna wraz z gośćmi zaproszonymi na wieczerzę.

Znajdował się wśród nich da Vinci, który miał nocować w pałacu.

Odczytano modlitwę i biesiadnicy zasiedli do stołów.

Naprzód podano karczochy, przywiezione wprost z Genui w koszyku przez umyślnego gońca; tłuste węgorze i karpie ze stawów w Mantui, podarek Izabelli d’Este; potem pasztet z kapłonów.

Biesiadnicy jedli trzema palcami i nożem, gdyż widelce były uważane za zbytek niedorzeczny; dawano je tylko damom do owoców i konfitur; widelczyki były malutkie, złote, z kryształowymi rączkami.

Gospodarz domu czynił honory. Goście pili i jedli nadmiernie. Najwytworniejsze panie i panny nie wstydziły się swoich apetytów.

Beatrycze siedziała obok Lukrecji.

Książę zachwycał się nimi obiema na przemian i rad widział, jak żona kładzie najlepsze kąski na talerz jego ulubienicy, jak jej szepcze wesołe słówka na ucho i składa dowody łask niezwykłych.

Błazny i karły rozweselały kompanię. Śmiechy stawały się coraz głośniejsze, twarze zabarwiały się pod wpływem obfitych libacji. Po czwartym daniu kobiety rozluźniły sznurówki, kawalerowie ściskali pod stołem rączki damom.

Giermkowie rozlewali wino leciuchne białe i czerwone cypryjskie, ogrzane i zaprawione pistacjami, wanilią i goździkami.

Za każdym pucharem, nalewanym księciu, wielki podczaszy maczał w winie po trzykroć talizman w kształcie myśliwskiego rogu zawieszonego na złotym łańcuchu. Jeżeli wino było zatrute, róg miał poczernić i krwią się obryzgać. Podobne talizmany, w postaci wężowego języka, zanurzane były w solniczkach.

Hrabia Bergamini, podagryczny małżonek Cecylii, którego książę posadził na miejscu honorowym, był niezwykle wesół owego wieczoru i pomimo podeszłego wieku pełen żartów i konceptów.

– Ręczę, wasza książęca mość – zawołał nagle, wskazując talizman zanurzony w winie – ręczę, że i król francuski nie ma takiego wielkiego rogu.

Wszyscy goście parsknęli śmiechem, kobiety wtórowały mężczyznom. Tylko Leonardo siedział ponury, na jego twarzy znać było nudę. Był jednak przyzwyczajony do rubaszności dworu i nic go już nie dziwiło.

Po wieczerzy biesiadnicy przeszli do wspaniałego ogrodu, zwanego Rajem, gdzie dano przedstawienie taneczne ze śpiewami.

Zabawa przeciągnęła się do późna.

Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów

Подняться наверх