Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 5
KSIĘGA I
Biała diablica
(1494)
V
ОглавлениеDeszcz ustał. Wiatr północny rozproszył chmury. Gwiazdy błyszczały na niebie, jak lampki przed obrazem świętych.
Smolne łuczywa płonęły jasno, rzucając iskry dokoła. Droga biegła doliną wzdłuż potoku Mugnone. Przebywszy kilka nędznych wiosek, doszli niebawem do wzgórza, na którym młyn się wznosił.
Czekali już tam wyrobnicy z motykami, Grillo wskazał miejsce. Imć Cipriota kazał kopać. Motyki zanurzyły się we wnętrzu ziemi. Nagle nietoperz musnął policzek Beltraffia. Chłopak drgnął.
– Nie bój się, braciszku – uspokajał go Merula – nie odgrzebiemy diabła.
Łopata stuknęła o jakiś twardy przedmiot.
– Zapewne kości – rzekł ogrodnik Strocco. – Cmentarz dochodził dawniej aż tutaj.
Od strony San Gervasio dolatywało psów szczekanie.
„Zbezcześcili grób – myślał Giovanni. – Trzeba stąd uciekać. Nie chcę maczać palców w świętokradztwie”.
Nagle z głębi dołu, w którym stał Grillo, rozległy się rozpaczliwe okrzyki.
– Ratujcie! Trzymajcie! Zapadam!
Nic nie było widać wśród ciemności, bo latarenka Grilla zgasła. Słychać było tylko jego sapanie i szamotanie się w dole. Dopiero po chwili, w świetle nowych latarni, ujrzano belki, zasypane ziemią, podobne do sklepień lochów podziemnych. Zapadły się ono pod ciężarem Grilla.
Dwóch robotników, młodych i silnych, wsunęło się ostrożnie w otwór, aby wydobyć czynszownika.
Nagle doleciał okrzyk radosny:
– Bałwan! Bałwan! Śliczny bałwan! – wołał Grillo.
– Po cóż tak krzyczeć! – upominał go przezornie Strocco. – To może szkielet osła.
– Nie, nie, bałwan, tylko ma rękę odtrąconą. Ale nogi, twarz, piersi, wszystko całe! – wołał Grillo uszczęśliwiony.
Giovanni przypadł do ziemi i zaglądał w otwór.
Gdy usunięto sklepienie, imć Cipriota kazał wszystkim odejść i nachylił się nad wykopanym dołem.
Giovanni wsunął także głowę i pomiędzy ceglanymi ścianami ujrzał ciało białe i nagie – wydawało się różowe i ciepłe w migającym świetle pochodni.
– Wenus! – szepnął Giorgio z zachwytem. – Wenus Praksytelesa! No, winszuję, imć Cipriota. Gdyby ci dano księstwo Mediolańskie i Genuę w dodatku, nie byłbyś szczęśliwszy!
Bogini wychodziła powoli, unoszona przez grabarzy; z tym samym uśmiechem pogodnym, jak niegdyś, z morskiej piany, dziś wyłaniała się z podziemnych czeluści, z grobu, w którym kilkanaście wieków przebyła.
Merula powitał ją wierszem:
Chwała Ci, Matko Afrodyto, złotonoga,
Radości bogów i ludzi!
Wszystkie gwiazdy już pogasły, oprócz jednej – Wenery, świecącej jak brylant na wschodzie w blasku jutrzenki. A bogini zdawała się podnosić głowę i na jej powitanie z grobu wychodzić.
Giovanni spojrzał w jej cudną twarz i szepnął:
– Biała Diablica!
Zerwał się i chciał biec, ale ciekawość przemogła obawę. Gdyby w tej chwili powiedziano mu, że popełnia grzech śmiertelny, za który zostanie potępiony na wieki, nie miałby siły oderwać oczu od cudnego ciała bogini.
Nawet w czasach, gdy Afrodyta była wszechwładną panią świata, nikt nie wpatrywał się w nią z tak drżącym i pokornym zachwytem.