Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 7

KSIĘGA I
Biała diablica
(1494)
VII

Оглавление

Wracali do Florencji. Leonardo jechał noga za nogą. Beltraffio szedł pieszo. We wsiach i na gościńcach panowała cisza taka, jaka może zalegać jedynie o świcie na zaraniu wiosny.

„Więc to on?” – myślał Giovanni, nie wierząc oczom, że oglądają wielkiego Leonarda we własnej osobie.

Mistrz miał wówczas lat czterdzieści. Gdy milczał, jego małe przenikliwe źrenice, w oprawie złotych rzęs, nabierały ostrości i połysku stali; gdy przemówił, malowała się w nich dobroć. Miał długą jasną brodę, włosy kędzierzawe, rysy delikatne, drobne, pomimo wysokiego wzrostu, głos dźwięczny, jak u kobiety. Giovanni przyglądał się bacznie jego rękom i dziwił się, że są tak wypieszczone; ale dość było spojrzeć, jak powoduje wierzchowcem, aby przekonać się, że ta ręka, o długich palcach, jest silna.

Zbliżali się do murów miasta, już widać było kopuły katedry i wierzę Palazzo Vecchio.

„Teraz lub nigdy – myślał Beltraffio – muszę go poprosić, żeby mnie wziął do swojej pracowni”.

Nagle przypomniały mu się słowa Antonia da Vinci.

„Jeśli chcesz zgubić duszę, idź do niego. To niedowiarek i heretyk!”

Serce ścisnęło mu się żalem, a jednocześnie chwytał go niepokój. Wjechali w mury Florencji.

Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów

Подняться наверх