Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 14

KSIĘGA II
Ecce Deus. Ecce homo 6
V

Оглавление

Nie mogąc usnąć w nocy, Giovanni wyszedł na podwórze i usiadł na werandzie osłoniętej winem.

Podwórze było kwadratowe, ze studnią pośrodku. Naprzeciw werandy wznosiły się stajnie, na lewo był mur kamienny, za którym biegła droga do Porte Verceil; na prawo od ogrodu pawilon. Furtka do ogrodu była zawsze zamknięta na klucz, Leonardo nie wpuszczał tam nikogo oprócz Astra i pracował tam w zupełnej ciszy i samotności.

Noc była ciepła i wilgotna, mgły przysłaniały księżyc.

Nagle ktoś zapukał do bramy w murze.

Otworzyło się okno na dole i głos męski zapytał:

– Monna Cassandra?

– To ja. Otwórz.

Z domu wyszedł Astro. Wpuścił kobietę w szacie białej, powiewnej. Szepnęła mu coś na ucho, potem przeszli obok Giovanniego, nie dostrzegając go, bo był zasłonięty dzikiem winem. Kobieta usiadła na krawędzi studni.

Miała twarz dziwną, nieruchomą, jak oblicze starożytnego posągu, czoło niskie, brwi proste, brodę malutką, a oczy złote i przejrzyste niczym bursztyn. Uwagę Giovanniego zwróciły jej włosy – puszyste, bardzo cienkie, obdarzone jakby życiem odrębnym. Okalały jej głowę czarną aureolą, przy której płeć wydawała się jeszcze bledsza, usta czerwieńsze, a oczy złocistsze.

– Więc i ty słyszałeś o ojcu Angelo? – spytała dziewczyna.

– Tak, monno Cassandro. Powiadają, że papież przysłał go w celu wytępienia czarnej magii i wszelkiej herezji. Aż skóra cierpnie, gdy ludzie zaczną opowiadać o Inkwizycji. Obyśmy nie wpadli w jej szpony! Musisz ostrzec swoją ciotkę, Sidonię.

– Ona nie jest moją ciotką!

– Mniejsza o to. Ostrzeż monnę Sidonię, u której mieszkasz.

– Więc sądzisz, że jesteśmy czarownicami?

– Nie. Mistrz Leonardo wytłumaczył mi, że wedle praw natury nie ma i nie może być czarów. Mistrz Leonardo rozumie wszystko, a w nic nie wierzy.

– W nic nie wierzy, nawet w diabła? A czy wierzy w Boga?

– To człowiek sprawiedliwy.

– Cóż się dzieje z waszą maszyną latającą? – spytała nagle Cassandra. – Czy prędko ją ukończycie?

Kowal zasępił się.

– Do końca jeszcze daleko – mruknął – zaczynamy wszystko na nowo.

– Astro! Astro! Jak możesz wierzyć w takie niedorzeczności? Czyż nie rozumiesz, że te maszyny służą jedynie do odwrócenia uwagi? Mistrz Leonardo lata już od dawna.

– Lata? W jaki sposób?

– Tak jak ja…

Spojrzał na nią ze zdziwieniem, po chwili złożył ręce jak do modlitwy i zawołał:

– Monno Cassandro! Wszak wiesz, że można mi zaufać. Powiedz mi wszystko.

– Co ci mam powiedzieć?

– Jak ty latasz w powietrzu?

– Chciałbyś wiedzieć? Otóż ci nie powiem. Ciekawość pierwszy stopień do piekła, a ludzie ciekawi starzeją się.

Umilkła. Po chwili spojrzała na niego i rzekła półgłosem:

– Słowa na nic się nie zdały. Trzeba działać.

– Cóż się robi? – spytał głosem drżącym.

– Trzeba znać słowo zaklęcia, trzeba posmarować ciało pewną trucizną.

– Masz ją?

– Mam!

– A znasz słowo zaklęcia?

Dziewczyna kiwnęła głową.

– I będę mógł latać?

– Spróbuj. To pewniejsze od maszyn.

Oko Astra zapłonęło żywym blaskiem.

– Monno Cassandro – szepnął – daj mi trucizny. Chcę spróbować. Mniejsza o to, czy będę latał cudem, czy za pomocą maszyny, bylebym latał w powietrzu. Nie mogę już dłużej czekać.

Dziewczyna położyła rękę na ramieniu Astra.

– Żal mi ciebie – szepnęła – widzę, że gdybyś nie dopiął celu, mógłbyś oszaleć. A więc dam ci truciznę i powiem słowo zaklęcia. Ale ty w zamian musisz zrobić to, o co cię poproszę.

– Zrobię, co zechcesz, monno Cassandro. Słucham!

Dziewczyna wskazała daszek nad murem ogrodowym.

– Pozwól mi tam wejść – prosiła.

Astro wstrząsnął głową.

– Nie, nie; wszystko, byle nie to – szepnął.

– A dlaczego?

– Dałem słowo mistrzowi, że tam nikogo nie wpuszczę.

– A czy sam byłeś za tym murem?

– Byłem.

– Cóż tam jest?

– Nie ma żadnych tajemnic. Doprawdy, monno Cassandro, nie ma tam nic ciekawego: maszyny, rękopisy, przyrządy astronomiczne, książki, a także osobliwe kwiaty, zwierzęta, rośliny… Jest tam także… zatrute drzewo.

– Jak to?

– On je zatruł, żeby wypróbować działanie trucizny na roślinach.

– Proszę cię, Astro, opowiedz mi wszystko, co wiesz o tym drzewie.

– Nie ma nic do opowiadania. Na samym początku wiosny mistrz przekuł pień i długą iglicą zapuścił tam jakiś szary płyn.

– Dziwne doświadczania! Jakie to było drzewo?

– Brzoskwiniowe.

– I cóż potem? Czy owoce przesiąkły trucizną?

– Przesiąkną, gdy dojrzeją.

– Czy widać, że są zatrute?

– Nie, nie ma śladu. Dlatego mistrz nie pozwala tam wchodzić, boi się, żeby ktoś nie skosztował pięknego owocu, bo mógłby to życiem przypłacić.

– Czy masz klucz?

– Mam.

– Daj mi go, Astro.

– Nie mogę, monno Cassandro, dałem słowo…

– Dawaj klucz – powtórzyła głosem rozkazującym. – Będziesz mógł latać dzisiaj. Patrz, oto trucizna.

Wyjęła z zanadrza malutką flaszeczkę i podsuwając ją pod oczy Astra, kusiła go, mówiąc:

– Czegóż się boisz, wejdziemy i zobaczymy. No, dawaj klucz!

– Nie złamię słowa, wolę się wyrzec latania. Idź sobie, nie kuś mnie twoją trucizną.

– Mazgaj! Tchórz! – szepnęła wzgardliwie. – Mógłbyś poznać tajemnicę, a nie śmiesz.

Odwrócił się nachmurzony.

Zbliżyła się znowu pokornie.

– Masz słuszność – rzekła – nie wejdę. Uchyl tylko furtkę i pozwól mi zajrzeć…

– Nie wejdziesz? Doprawdy?

– Nie; chcę tylko zobaczyć.

Wyjął z kieszeni klucz i otworzył.

Giovanni stanął na palcach i w głębi ogrodu dostrzegł osobliwe drzewo.

Dziewczyna stała w furtce i zapuszczała wzrok ciekawy. Nagle rzuciła się naprzód, ale kowal ją zatrzymał.

Wyślizgiwała mu się z rąk jak ryba. Odtrącił ją tak silnie, że upadła; podniosła się jednak zaraz i spojrzała mu w oczy. Na jej twarzy odmalowała się taka zawziętość, że istotnie była podobna do czarownicy.

Kowal zamknął furtkę i powrócił do domu, nie pożegnawszy się z monną Cassandrą.

Wybiegła z podwórza.

Mgła gęstniała coraz bardziej i wreszcie spowiła wszystko w jeden nieprzenikniony całun.

Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów

Подняться наверх