Читать книгу Dziennik - Jerzy Pilch - Страница 10

7 stycznia 2010

Оглавление

Żeby zawsze było tak samo, ale broń Boże nie w sensie, żeby zawsze trwało jakieś uniesienie, wzlot, ekscytacja, upojenie czy inny orgazm wiekuisty. Żeby zawsze było tak samo – szczerze mówiąc – umiarkowanie. Żeby zawsze rankiem pić kawę z tej samej filiżanki, po południu w tej samej kawiarni, żeby, tak jak czyni to zdecydowana większość ludzkości, w nocy spać, w dzień pracować, żeby określoną liczbę godzin pisać, określoną czytać, żeby regularnie chodzić na spacery, do kina i na mecze, żeby początek Faktów o dziewiętnastej to była święta godzina, czyli początek zawsze takiego samego wieczoru, żeby – poza tym, że latem zawsze w to samo miejsce i na tak samo długo – nigdzie nie wyjeżdżać, w ogóle – błagam – żadnych podróży, też żadnych arcyważnych spotkań na mieście. Niedziele i w ogóle wszystkie święta zmieniające rytm czasu są, rzecz jasna, zbyteczne. Ileż człowiek sił traci, by przetrwać takie – dajmy na to – Boże Narodzenie? Zwłaszcza w tych czasach. Kryzys wiary kryzysem wiary, ale powszechny bajzel religijny, powszechny na przykład ryk kolęd w trakcie adwentu, a nawet przed nim – wkurwia mnie tak samo, a może nawet bardziej.

Oczywiście wielkie marzenie o niezmienności, o nieruszaniu się z miejsca nie jest marzeniem całego mojego życia – być może podskórnie czy podświadomie zawsze byłem takim głodem naznaczony – ale wyraziście wyszło to na wierzch, a potem stało się obsesją od chwili, gdy na serio zająłem się układaniem zdań w języku polskim.

Czyli rada Flauberta: „Prowadź życie stateczne i ułożone, byś mógł być twórczym i oryginalnym w pracy”, odegrała pewną rolę, dołączyła do nauki Wittgensteina? Niewątpliwie pasują do siebie te frazy. Jest w nich – warto zauważyć – pewna pycha. Wszystko jedno jak, bez niestatecznych przygód, z codzienną żyjąc monotonią, bez szukania wrażeń, ja i tak – powiada twórca – nie wyczerpię głębi mego mózgu. W moim wypadku jest tak samo, z tą przykrą różnicą, że ja zgłębić mego mózgu nie dam rady nie z racji jego głębokości, a z racji braku sił do zgłębiania. Brak narzędzi. Nawet kłębiącej się we mnie płycizny nie dam rady wyeksploatować. Słabo z pisaniem, nie lepiej z czytaniem. Nawet podstawowych rzeczy. Nawet Biblii nie zdążę porządnie pojąć! I bynajmniej nie celem jakiegoś jej infantylnego obalania! Zachwianie w wierze nie znaczy przecież, że ta książka przestała mi się podobać! Przeciwnie, czytana teraz w aurze zwątpienia, czyli wolności, podoba mi się jeszcze bardziej! Któż w końcu jak nie Eklezjasta dać może potężniejszą (biblijną) siłę zwątpieniu! Z prochu w proch i fertig! W zaskakującym odkryciu śmiertelności księgi potrzebne są jak nic! Zwłaszcza książka, w której – jak głosi słownik komunałów – jest wszystko. Wielka przegrana również.

Ale nie dam rady. Nawet niosących pociechę czterech ewangelii nie zmogę. Co tam czterech! Nawet jednego apostoła Marka nie rozgryzę do końca, choćbym wiódł nie wiadomo jak stateczne i nie wiadomo jak długie życie.

Dziennik

Подняться наверх