Читать книгу Dziennik - Jerzy Pilch - Страница 13
10 stycznia 2010
ОглавлениеChwal się, chłopie, wygraną wojną, obnoś się spełnieniem marzeń, świętym spokojem, osiągniętą równowagą, bałkańską aliantką i czym, i kim tam jeszcze – przyjdzie na ciebie zagłada. Nawet jak się chwalisz wysoce (jak ci się zdaje) autoironicznie – grom uderzy. Boga nie ma, ale kara boska jak gdyby nigdy nic istnieje.
Równo tydzień temu (nie muszę dodawać: grubo przed szesnastą) rozległo się energiczne kołatanie, otwarłem drzwi, para zdyszanych, zlanych potem i ledwo żywych tragarzy wniosła do mieszkania kalendarz wielkości stołu pingpongowego i wagi płyty nagrobnej – serdeczny dar od starego przyjaciela. Podziękowałem, wręczyłem suty napiwek i siłą rzeczy zmieniłem plany. Miałem zamiar najbliższe dwie godziny poświęcić rozmyślaniom – pierwszą: fundamentalnej krytyce racjonalizmu (żadne z jego pasm sensu życia nie tłumaczy), drugą: problemowi, czy po utracie wiary można nadal być luteraninem (można, a nawet należy; wynikła z utraty P. B. wolność luterstwu sprzyja, luterską na przykład retorykę wręcz wzmaga). Teraz z wysokich rozmyślań nici; teraz musiałem się zająć przyziemną pragmatyką i rozstrzygnąć, co zrobić z zajmującym praktycznie cały przedpokój kalendarzem. Był równie piękny jak ogromny, równie podniosły jak ciężki, równie budujący jak nieogarniony. Za temat miał ołtarz Wita Stwosza, ergo na kolejnych stronicach widniały sceny i postacie w najwyższym stopniu pobożne.
Autorem fotografii i nadawcą przesyłki był mój kolega ze studiów na krakowskiej polonistyce, człowiek wielu zalet i talentów, przyszły niechybnie minister kultury, obecnie szef ekstraważnego i – co w tych czasach zupełnie rzadkie, poważnego – wydawnictwa, Andrzej Nowakowski. Od ładnych paru lat z wielkim powodzeniem para się on fotografiką, wydaje albumy i kalendarze, już w zeszłym roku ofiarował mi kalendarz poświęcony – jeśli mnie pamięć nie zawodzi – architekturze wnętrz Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jakoś sobie z tamtym, też przecież kalibrem magnum, poradziłem – w tym roku bieda.
Latem przybyło półek, i to półek na grube, a nawet bardzo grube tomy. Na taką wieczność poleciłem wykonać regały. Na nic innego ani powierzchni, ani przestrzeni, ani kawałka ściany w moim – poza wszystkim – umiarkowanie rozległym mieszkaniu. A tu trzeba nie kawałek, a kawał słuszny, z metr kwadratowy najmniej! Co robić? Nie powieszę przecież kalendarza na jakiejś nieczytelnej wysokości pod łazienkową powałą!
Do Wisły nie wywiozę, tam wprawdzie byłoby miejsce, i to niejedno, ale czy matuli najpiękniejsze nawet wizerunki katolickiego ołtarza przypadłyby do gustu, pewności nie ma. Raczej nie, matka w luterskiej wierze zawsze twarda, teraz twardnieje jeszcze bardziej. Owszem, zdjęcie z Janem Pawłem II ma w salonie wyeksponowane jak trzeba, ale po pierwsze jest to zdjęcie uczynione w ewangelickim kościele w Skoczowie, gdzie brat matki przez długie lata był proboszczem, po drugie co innego Papież Polak, co innego Matka Boska z drewna! Nawet najpiękniej przez Wita Stwosza wyrzeźbiona! Nawet w nieziemskiej glorii światłocieni przez Nowakowskiego sfotografowana! Do Wisły więc nie. Gdzie tedy? Dać ten kalendarz komuś w prezencie? Komu, szczerze mówiąc? Nie bardzo mam takich klientów. Do moich byłych redakcji podrzucić taki dar taksówką bagażową? Nie jestem pewien, czy zostałbym należycie zrozumiany. Coś mi się zdaje, że na mój widok nawet z ołtarzem Wita Stwosza pod pachą Jurek Baczyński nie skakałby z radości. U Springera przesadnego wiwatowania też by nie było. Owszem, chłopcy w „Tygodniku Powszechnym” ucieszyliby się szczerze, ale Wiślna daleko. Mojemu przyjacielowi i wydawcy Pawłowi Szwedowi ozdobić gabinet takim rekwizytem? Za dobrze się znamy, by nie wyczuł on niejasności gestu. Uszczęśliwić takim darem ulicę Hożą? Wręczyć to dzieło sztuki panu Aftyce, panu Katanie, panu Kubickiemu? Za stylowo mają oni swoje odpowiednio: sławną pralnię, sławny zakład szewski i sławny antykwariat urządzone, by mój kalendarz zmieścić. Pani Małgosi, co mnie strzyże, pani Marzence, co mnie strzygła, pani Bożence, co robi manicure – wręczyć taki prezent? Nie umiem sprecyzować czemu, ale nie zdaje mi się to szczytem galanterii. Do jednej z dwu pobliskich księgarń zanieść? Gorzej niż drzewo do lasu! I Odeon, i Matras wszelkiej maści kalendarzami obwieszone i zagracone do granic. Nie na kolejny, a na gremialną przecenę wszystkich kalendarzy jest tam pełne znużenia oczekiwanie! Dziewczyny z Galerii Wypieków? Pani Kasia z całodobowego? Szefowa delikatesów Robert? Kierownik minidelikatesów Dziupla? Wszystkie warianty, choć brane pod uwagę z ogromną serdecznością – jakoś niestosowne.