Читать книгу Dziennik - Jerzy Pilch - Страница 15

На сайте Литреса книга снята с продажи.

15 stycznia 2010

Оглавление

Wielka gra, co tam gra! Wielka wojna się zaczęła! Powiesiłem kalendarz ściśle naprzeciw moich drzwi, bo po pierwsze miejsce pod względem estetycznym harmonijne, po drugie do kontroli – nawet przez judasza – wygodne. Powiesiłem, patrzę, wisi. Po godzinie, zrezygnowany, wychodzę po gazety. Zrezygnowany, albowiem dzień przed szesnastą naruszony i tak mogę spisać na straty. Wychodzę tedy i dopiero pojmuję, co znaczy „spisać na straty”, co znaczy „rezygnacja”! Wychodzę, patrzę, kalendarza nie ma! To znaczy jest, ale w innym miejscu! Na innej ścianie! Był vis-à-vis, teraz jest przy windzie. Też starannie, też symetrycznie, też na stalowym gwoździu, ale w innym miejscu! Nic nie widziałem, a zwłaszcza nic nie słyszałem, a przecie rumor musiał być ogromny! Samo zdejmowanie, samo taszczenie, samo przymierzanie, sam szelest kart! A walenie młota?! Jak mogłem nie słyszeć? Specjalnie w zaistniałej sytuacji na wszelkie odgłosy wyczulony? Trapiły mnie przecież swoiste wyrzuty sumienia, więc w dwójnasób i wszelkimi władzami poznawczymi starałem się nad kalendarzem czuwać! By godnie wisiał! By żadna, nie daj Boże, postponacja go nie spotkała! A tu masz! Niby nic złego: żadne zrzucenie ołtarza na posadzkę, żadne upchanie w zsypie czy popapranie sprayem, a jedynie zmiana lokalizacji – tym gorzej, tym groźniej! Kto się za tym kryje? Co ta dokonana – dla wzmożenia horroru – z pieczołowitością i w zabójczej ciszy zmiana miejsca znaczy?

Na razie wiem jedno: znaczy wojnę! Nie wiadomo o co, nie wiadomo z kim, ale wojna ogłoszona! Proszę bardzo! My nie z tych, co znienacka napadnięci, po pierwszej przegranej potyczce chodu w las! My wręcz przeciwnie! Wyjmuję ze skrytki na ryzykowne drobiazgi maksymalnie wielki młotek (za pierwszym razem używałem – ha, ha, ha – małego), wyjmuję odpowiedni gwóźdź (ten, który wbiłem poprzednio – wiele mówiący jest to szczegół – przepadł bez śladu) i dawaj! z ostentacyjnym łomotem i pokrzykując dziarsko, przywracam kalendarz na miejsce. Wieszam, sprawdzam, wisi. Wychodzę, jak było w planie, po gazety. Wracam. Nie muszę chyba dodawać, z jakimi przeczuciami. Sprawdzają się one: Wit Stwosz przewieszony! Tym razem mój tajemniczy prześladowca wybrał miejsce przy schodach na strych – pod względem piękna nie najgorsze, a i w polu mojego widzenia się mieszczące, ale nie moje! OK. Młot, gwóźdź i przywracanie pierwotnego ładu. – Pokaż się, żartownisiu! – walę młotem i na całą kamienicę ryczę: – Pokaż się, figlarzu, pobrykamy sobie! Uzgodnimy, które miejsce lepsze! Ponegocjujemy! Pogadamy jak Polak z Polakiem! Dogadamy się! A jak się nie dogadamy, zobaczymy, czyj młot potężniejszy! Ale się pokaż! Stań na ubitej ziemi!

Dziennik

Подняться наверх