Читать книгу Dziennik - Jerzy Pilch - Страница 11
8 stycznia 2010
ОглавлениеTak jest. Całymi latami marzyłem o byciu literackim urzędnikiem, a przyrosła mi cyganeryjna gęba lekkoducha, bankietowicza i Bóg wie kogo. Stary refren: każdemu to, na czym mu najmniej zależy. Teraz tak samo. Niby w końcu mam to, o co walczyłem: zawsze ta sama kawa, do szesnastej spokój, żadnych podróży i arcyważnych spotkań na mieście, żadnych przygód, brawurowy powrót do czasów sprzed telefonii komórkowej, a nawet do epoki sprzed wynalazku telefonu, idealne warunki do eksploatowania własnych mielizn.
Żyć i pisać, a to znaczy ledwo żyć i ostro pisać – w sumie żyć w jedynie możliwy sposób. Wygrana wojna? Bałkańska spadochroniarka spadła z nieba w sensie ścisłym? Dopełniło się? Zawsze będzie tak samo? Zależy, co rozumieć przez słowo „zawsze”. Jeśli słowo „zawsze” oznacza dobę, która dawniej miała dwadzieścia cztery godziny, teraz ma chyba połowę i dalej maleć będzie; jeśli oznacza poranki, które dawniej były porywającymi tryumfami, teraz stały się niepojętymi koszmarami (jeszcze parę lat temu nie mogłem się doczekać, żeby się obudzić, teraz na ogół odwlekam tę chwilę); jeśli słowo „zawsze” obejmuje kłopoty z pamięcią, wzrokiem, słuchem, koncentracją i czym tam jeszcze – to kto wie.