Читать книгу Wolność emocjonalna - Judith Orloff - Страница 163
Powrót do równowagi po stracie – różnica między żałobą a depresją
ОглавлениеDepresja to uczucie, które można świadomie i celowo poddawać przemianie, zaś żałoba jest reakcją na stratę, która może odmienić ciebie. Strata może przybierać najróżniejsze formy, takie jak śmierć bliskiej osoby, śmierć ukochanego zwierzęcia, utrata pracy czy zakończenie związku. Istotą straty jest przerwanie wartościowej dla ciebie więzi i powstanie w jej miejscu ziejącej pustki. Żałoba wiąże się z wielkim bólem, ten ból powinien jednak spokojnie wybrzmieć – nie staraj się go zmienić, nie próbuj też z nim walczyć. W przeciwieństwie do depresji, która charakteryzuje się emocjonalną bezwładnością, żałoba podąża trajektorią samoistnego powrotu do równowagi. Walka z depresją powoduje wstrzymanie tego dążenia do równowagi i w rezultacie prowadzi do pogłębienia się depresji. Zapewniam, że jeżeli tylko nie zamkniesz się w sobie, żałoba w końcu otworzy twoje serce.
24 stycznia 1982 r. dowiedziałam się, że mój wujek, Sidney, został zamordowany. Napadł na niego jakiś naćpany dzieciak. Napastnik zabrał wujkowi wszystkie pieniądze, które ten miał w kasie, a potem postrzelił go w głowę. Przez ponad trzydzieści lat Sidney i jego brat Jerry prowadzili firmę I. Orloff and Sons Furniture. Założył ją mój dziadek w latach 20. Jej siedziba znajdowała się w Południowej Filadelfii – z czasem dzielnica ta zamieniła się w tryskające przemocą getto. Wujek Sidney był podobny do Humphreya Bogarta i chyba dobrze się z tym czuł, ponieważ do swoich dzieci, do żony, a nawet do mnie zwracał się często per „sweetheart”. Był skromnym i miłym człowiekiem, wszyscy sąsiedzie go uwielbiali. Kiedy na czas studiów medycznych przeprowadziłam się do Filadelfii, Sidney pomógł mi umeblować moje jednopokojowe mieszkanko z widokiem na muzeum sztuki. Pamiętam, z jaką dumą taszczył na piąte piętro nowiutką kanapę w kratkę – był to z jego strony akt najwyższego poświęcenia. Troska wujka Sidneya zdecydowanie złagodziła moją tęsknotę za Kalifornią. Czasami po prostu patrzył na mnie i promieniejąc radością, mówił: „Moja bratanica lekarzem!”. Kiedy ostatecznie ukończyłam studia na kalifornijskim USC, Sidney napisał do mnie: „Twoje zawiadomienie o ukończeniu studiów zajmuje honorowe miejsce nad biurkiem w moim gabinecie. Zjawiając się w Filadelfii ze swoim kompanem Pipem [moim psem], odmieniłaś nasze życie. Proszę podziękuj swojej matce i mojemu bratu za wychowanie tak cudownej istoty”. Trzy lata później mój blady jak ściana ojciec przekazał nam straszną wiadomość: „Sidney został zamordowany”. Zapadła kompletna cisza. Byłam w szoku, nie mogłam w to uwierzyć. Jak to się mogło stać? Drogi wujek Sidney, który nie skrzywdziłby nawet muchy. Dlaczego jakiś obcy człowiek miałby chcieć go zabić?
Żałoba po śmierci wujka wywołała we mnie lawinę uczuć, które zaczęły żyć własnym życiem. Szok, wściekłość, niepokój, smutek. Po prostu nie wyobrażałam sobie, że mogłam stracić kogoś, kto tak bardzo mnie kochał i kogo ja tak bardzo kochałam. Minęło trochę czasu, zanim to naprawdę do mnie dotarło. Miałam ochotę rozmawiać z wujkiem Sidneyem, przytulać się do niego, usiąść do posiłku z jego rodziną. Niestety wszystkie te przejawy bliskiej relacji, które na co dzień wydają nam się tak oczywiste, były już nieosiągalne. Nawet dzisiaj – po dwudziestu latach, kiedy już pogodziłam się z jego śmiercią – ciągle mi go brakuje. Czasami poczucie żalu po stracie kogoś bliskiego nigdy w pełni nie zanika. Do dziś czuję w sobie ten żal. Na szczęście nie jest on dla mnie ciężarem, lecz raczej oknem poszerzającym moje postrzeganie współczucia oraz miłości okazywanej na co dzień.
W klasycznej książce Elisabeth Kübler-Ross zatytułowanej Rozmowy o śmierci i umieraniu[13] przedstawione zostały kolejne etapy radzenia sobie ze śmiercią. Zaprzeczenie: „To nie może być prawda!”; gniew: „Z powodu tej straty jestem wściekły na wszystko”; negocjacje: „Obiecuję, że będę lepszym człowiekiem, tylko proszę, przywróć go do życia”; depresja: „Już mnie to nie obchodzi. Życie jest zbyt niesprawiedliwe. Po co w ogóle to wszystko?”; akceptacja: „Pogodziłem się z rzeczywistością. Jestem rozbity, ale podniosę się i będę kochał dalej”. Każdy z nas przechodzi przez te etapy we własnym tempie. W przeciągu roku od śmierci wujka Sidneya doświadczyłam wszystkich etapów po kolei. Czasami chciałam być sama ze swoim żalem, innym razem miałam ochotę o tym rozmawiać. Wpatrywałam się w rozgwieżdżone nocne niebo i poszukiwałam tam odpowiedzi – od dziecka mam taki zwyczaj. Ogrom wspaniałości tego widoku podnosi mnie na duchu, ponieważ czuję się zjednoczona z bytem, który łączy wszelką miłość na świecie. Sidney znajdował się w gwiazdach – czułam, jak na mnie oddziałują, ponownie łącząc ze sobą wujka i bratanicę. Jestem bardzo wdzięczna za wszelkie wsparcie, jakie otrzymałam od członków rodziny, przyjaciół, terapeuty oraz niebios – pomogło mi ono przetrwać ten koszmarny okres.
Depresja jest naturalnym i pożądanym etapem radzenia sobie ze śmiercią, ale niestety niektórzy ludzie mają trudności, by się z niej wydobyć. Sytuacja komplikuje się dodatkowo, kiedy żałoba przypomina nam o wcześniejszych urazach lub stratach, które również skutkowały depresją – na przykład o chorobie rodzica, burzliwym rozwodzie lub śmierci bliskiego krewnego czy przyjaciela. W takich okolicznościach bieżący żal składa się po części ze stanów depresyjnych, które go poprzedzały. Kiedy należy podejrzewać, że coś takiego może mieć miejsce? Na przykład wówczas, gdy żałoba zatrzymuje się na etapie depresji i gdy mimo upływu czasu nie następuje żadna poprawa. Kolejnym sygnałem ostrzegawczym mogą być pojawiające się traumatyczne wspomnienia z przeszłości, od których nie można się wyzwolić. W takich sytuacjach należy koniecznie udać się po pomoc psychologiczną, aby nie zagubić się w chaosie własnych uczuć. Warto zwrócić uwagę na własne silnie zakorzenione negatywne przekonania dotyczące depresji – bieżąca strata może je rozbudzić na nowo. Na przykład mój dzielny kuzyn potrafił szczerze i otwarcie opowiedzieć o początkowej fazie swojej żałoby: „Śmierć taty umocniła moje wcześniejsze fatalistyczne wizje, z których wynikało, że można się starać najbardziej na świecie, a czegoś i tak zostaniemy pozbawieni. Przez długi czas byłem wściekły i przygnębiony, a dopiero potem mogłem znowu otworzyć swoje serce i być wdzięczny za każdy kolejny dzień”. Doskonale wiem, jak łatwo jest poddać się poczuciu beznadziei lub popaść w cynizm, szczególnie po tragicznej śmierci kogoś, kto w najmniejszym nawet stopniu na taką śmierć nie zasłużył. Jeżeli chcemy doświadczyć wolności emocjonalnej, nie możemy się poddawać. Zanik niedających się niczym zastąpić związków z innymi ludźmi zawsze pozostawia ziejąca pustkę w naszym życiu. Prawdą jest, że pewne rzeczy już nigdy nie będą takie same. Przyszłość jest obietnicą nowych związków z nowymi, wspaniałymi ludźmi. Najbliżsi, którzy odeszli, z pewnością nie chcieliby, żebyśmy przestawali kochać. Jeżeli zatem w okresie żałoby uaktywnią się w tobie stare przekonania związane z depresją, bądź dla siebie życzliwy, poszukaj pomocy i wsparcia w walce z poczuciem beznadziei.
Na przykładzie wielu moich pacjentów i przyjaciół miałam okazję zaobserwować, jak żałoba skłania do intuicyjnego otwarcia się. Stając w obliczu śmierci, człowiek ma bardziej wyczuloną intuicję i może dotrzeć do wiedzy w organiczny sposób związanej z tym wyjątkowym momentem. Nawet jeżeli nigdy wcześniej nie zastanawiałeś się nad problemem życia po śmierci, zagadnienie to może nagle stać się dla ciebie bardzo zajmujące. Poczucie straty uaktywnia tę część ciebie, która być może od zawsze pragnęła tej wiedzy. W okresie żałoby powinieneś zwracać uwagę na wszelkie przeczucia, które mogą stanowić wskazówkę na temat życia po śmierci. Skup się na snach. Bardzo często zmarli bliscy pojawiają się nam w snach, aby zapewnić, że wszystko z nimi w porządku. Wiedzą, jak bardzo się martwimy. Uderzające jest to, że zmarły wygląda w takim śnie na młodszego, zdrowszego, bardziej szczęśliwego, wolnego od chorób i bólu. Niedawno miałam taki sen związany ze śmiercią Jima, psychiatry, o którym wspomniałam w rozdziale 1 – tego samego, który został moim zbawcą, gdy byłam jeszcze nastolatką. Jim przez kilka miesięcy walczył z rakiem i ostatecznie został pokonany. Byłam wzruszona, gdy jego żona zaprosiła mnie na pogrzeb. Kilka dni później przyśniło mi się coś takiego:
Jestem w domu Jima wraz z jego rodziną. Jest tam również Jim, ale tylko ja go widzę. Wygląda zupełnie naturalnie, wcale nie przypomina ducha czy zjawy. Pytam go: „Jim, czy ty umarłeś?”. Jim tylko uśmiecha się i stwierdza: „Nie określiłbym tego w ten sposób”.
Ja również obudziłam się uśmiechnięta. Sny dotyczące śmierci są często okraszone lekkością kosmicznego humoru, który ma ukoić nasze obawy. Pozwalają nam one dostrzec, że śmierć jest co prawda końcem naszego życia fizycznego, ale nie jest końcem trwania naszej duszy. Świadomość tego ma niesłychanie zbawienne działanie w radzeniu sobie ze stratą, ułatwia nam prowadzenie dalszego, wartościowego życia. Być może nie będzie ona pocieszeniem dla tej części „ja”, które tęskni za uściskiem bliskiej osoby, jest to jednak wskazówka, że nasi zmarli bliscy mają się dobrze. Wszyscy umieramy z naszą wewnętrzną muzyką, która nie przestaje grać także po śmierci – to pewność, która daje nadzieję na przyszłość. Swami Muktananda powiedział kiedyś: „W momencie śmierci tracimy tylko i wyłącznie strach przed tym wydarzeniem”. Nam, żałobnikom, jest znacznie trudniej. Jeżeli nauczymy się postrzegać śmierć jako jeden z etapów cyklu życia, będzie nam łatwiej przetrwać ten trudny okres. Śmierci nie da się uniknąć. Jeżeli zaakceptujemy ten fakt i pogodzimy się z myślą, że umrzemy my sami i że inni umrą, zaczniemy postrzegać rzeczywistość z innej perspektywy i cieszyć się każdą chwilą spędzaną na kultywowaniu wartościowych związków z innymi ludźmi. Będzie nam również łatwej odpowiednio czcić tych, którzy odeszli, gdyż nie będziemy myśleć o nich z trwogą i niepokojem (z tego powodu niektóre bardziej oświecone uczelnie medyczne instruują swoich studentów, aby postrzegali zwłoki poddawane sekcji na zajęciach z anatomii jako przewodnika, który poprowadzi ich przez dalsze etapy medycznej kariery). Akceptacja poniesionej straty nie oznacza oczywiście, że nagle zaczniemy myśleć o niej z radością. Akceptacja jest wyrazem spokoju, pogodzenia się z losem oraz nadziei płynącej z przekonania, że miłość nie ustaje. Miłość nie umiera nigdy. To właśnie ona wzbudza światło w całej wieczności.
Jeżeli doświadczasz straty, staraj się oddychać głęboko. Z ufnością poddaj się procesowi żałoby, który przeprowadzi cię przez wszystkie niezbędne przemiany. Osobiście wyobrażam sobie żałobę jako lot na ogonie komety – jest to dla mnie coś innego niż podążanie w dół łukiem uparcie kreślonym przez depresję. Najważniejsze jest odpowiednie reagowanie na zaszłości związane z depresją i otwarcie się na przeczucia. Takie podejście pozwala szybciej uporać się z psychologiczną stroną żałoby i łatwiej pogodzić się ze stratą.
Piąta przemiana opisuje tajniki trwałego szczęścia, przedstawiając praktyczne narzędzia służące do walki z depresją. Dlaczego są nam one niezbędne? Badania naukowe sugerują, że nasze domyślne ustawienia emocjonalne są uwarunkowane biologicznie. Stwierdzono na przykład, że zwycięzca loterii oraz osoba sparaliżowana na skutek wypadku samochodowego mniej więcej po roku od szczęśliwego lub tragicznego zdarzenia czują się tak samo jak wcześniej. Ich emocjonalne ustawienia domyślne nie zostały znacząco zmienione. Badania prowadzone na Harvardzie dowiodły, że techniki medytacyjne oparte na skupieniu pozwalają zmienić te ustawienia, wprowadzając do nich więcej szczęścia. Jak to się dzieje? Wystarczy nauczyć ludzi monitorować stany depresyjne oraz różne inne emocje, a następnie dystansować się od powtarzających się bodźców, które wyprowadzają ich z równowagi emocjonalnej. W myśl tej samej zasady metody przedstawione w ramach piątej przemiany pomogą ci zachować równowagę i jasność umysłu. Najważniejsze jest to, że szczęścia nie da się podtrzymywać za pomocą jakichkolwiek czynników zewnętrznych – szczęście bierze swój początek w naszym wnętrzu.
W każdym z nas jest część „ja”, która nie zaznała cierpienia — to właśnie ta część naszego „ja” pozwala nam zrozumieć, że jesteśmy czymś więcej niż tylko zlepkiem myśli i uczuć. Właśnie z tej świadomości bierze się nadzieja. Pewnego razu przemawiałam przed audytorium złożonym z osób, które wyszły zwycięsko z walki z rakiem. Ludzie ci trafili do piekła, z którego udało im się powrócić. Nigdy nie zapomnę tej niewiarygodnie namacalnej nadziei, jaka unosiła się wtedy w powietrzu. Było to doświadczenie wyższej świadomości, którym podzieliła się ze mną ta wspaniała grupa ludzi. Mój nauczyciel duchowy, który podkreśla znaczenie służby na rzecz innych, w taki oto sposób definiuje nadzieję (po angielsku hope):
Helping (pomoc) Other (innym) People get (ludziom w dążeniu do) Enlightened (oświecenia)
Warto mieć świadomość, że nadzieja zachowywana z myślą o innych oraz o nas samych może być źródłem oświecenia. Oświecenie to wiedza rozjaśniająca naszą percepcję, szczyt osiągnięć duchowych. Podejmij zatem postanowienie co do konsekwentnego wzmacniania swojej nadziei oraz doświadczania wiążącej się z nią wolności emocjonalnej.
Pewnego wieczoru w stanie depresji jechałam samochodem drogą prowadząca wzdłuż Pacyfiku. Na zewnątrz szalała właśnie typowa styczniowa burza. Kiedy deszcz ustał, zjechałam z głównej drogi w niewłaściwym miejscu i znalazłam się na parkingu przy nabrzeżu w Santa Monica. W drodze powrotnej musiałam objechać dookoła wielkie białe namioty, w których odbywała się jakaś wystawa fotograficzna. Nagle mój samochód znalazł się w ogromnej chmurze baniek mydlanych. Były dosłownie wszędzie, odbijały się od przedniej szyby i mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Byłam zaskoczona i zachwycona. Chwilę później zobaczyłam bezdomnego mężczyznę, który pojawił się jakby znikąd. Siedział na krawężniku. Zatrzymałam się, opuściłam szybę i zapytałam: „Skąd się one biorą?”. Uśmiechając się niczym Kot z Cheshire z Alicji w Krainie Czarów i nie wypowiadając nawet słowa, mężczyzna wskazał na maszynę do wytwarzania baniek, ustawioną kilka metrów dalej. Rozejrzałam się wokół, ale poza nami dwojgiem nie dostrzegłam już nikogo. Cóż za wspaniałe doznanie: bańki mydlane, szum załamujących się fal oraz migoczące światła na przybrzeżnym diabelskim młynie. Mężczyzna w końcu się odezwał: „Cieszę się, że moje bańki wywołały uśmiech na pani twarzy”. To było prawdziwe błogosławieństwo – znaleźć się w takiej sytuacji, kiedy jest się tak bardzo zdołowanym. Obserwowałam kolejne chmury baniek mydlanych unoszących się ku niebu i błyszczących wszystkimi możliwymi kolorami. Podniosło mnie to na duchu. Nadchodził przypływ nadziei.