Читать книгу Piketty i co dalej? - Группа авторов - Страница 24
Część I
Odbiór
Rozdział 3
Dlaczego żyjemy w nowej epoce pozłacanej
2
ОглавлениеPiketty od razu rzuca wszystkim intelektualne wyzwanie, nadając swojej książce tytuł Kapitał w XXI wieku. Czy ekonomistom wolno dzisiaj tak mówić?
Ten tytuł jest tak uderzający nie tylko przez wzgląd na oczywiste odwołanie do Marksa. Od samego początku wspominając o kapitale, Piketty od razu łamie konwencję większości współczesnych rozważań nad problemem nierówności, wraca do starszej tradycji.
Większość badaczy zjawiska nierówności wychodziła z założenia, że najciekawsze rzeczy dzieją się w obszarze dochodu z pracy, a konkretnie wynagrodzeń. Wcześniej jednak sądzili, że dochód z kapitału ani nie jest ciekawy, ani nie odgrywa istotnej roli. Piketty dowodzi tymczasem, że nawet obecnie na szczycie rozkładu dochodów dominuje dochód z kapitału, a nie dochód z pracy. Piketty wykazuje również, że w przeszłości – w okresie europejskiej belle époque oraz, choć w nieco mniejszym stopniu, w okresie amerykańskiej epoki pozłacanej – głównym czynnikiem kształtującym różnice dochodów było nierówne posiadanie aktywów, a nie nierówne płace. Piketty twierdzi, że powoli wracamy właśnie do tego typu społeczeństwa. Warto podkreślić, że to nie są w jego wykonaniu zwykłe spekulacje. Kapitał w XXI wieku to dzieło oparte na empiryzmie, ale jednocześnie bardzo ważną rolę odgrywa w nim pewien model teoretyczny, którego celem jest próba ujednolicenia debaty nad wzrostem gospodarczym oraz dystrybucją dochodu i majątku. Piketty postrzega historię ekonomii w kategoriach wyścigu między akumulowaniem kapitału a innymi czynnikami kształtującymi wzrost, głównie wzrostem populacji i postępem technologicznym.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w tym wyścigu nie może być mowy o żadnym trwałym zwycięzcy – w bardzo długim okresie ogólna ilość kapitału oraz całkowity dochód muszą rosnąć w mniej więcej takim samym tempie. Oczywiście w danej dekadzie może przeważać jedna lub druga strona. W przededniu pierwszej wojny światowej Europa zdołała zgromadzić kapitał sześcio- lub siedmiokrotnie przewyższający jej roczny dochód narodowy, ale w kolejnych 40 latach na skutek połączenia fizycznych zniszczeń oraz przekierowania oszczędności na finansowanie działań wojennych współczynnik ten spadł o połowę. Zjawisko akumulacji kapitału wróciło po drugiej wojnie światowej, trzeba jednak pamiętać, że mówimy tu o okresie spektakularnego wzrostu gospodarczego – o Trente Glorieuses, czyli „wspaniałych trzydziestu latach”. W związku z tym współczynnik kapitału do dochodu narodowego pozostawał na niskim poziomie. W latach 70. wzrost gospodarczy zaczął jednak zwalniać, a to przełożyło się na wzrost współczynnika kapitału do dochodu narodowego. Wtedy też kapitał i zamożność rozpoczęły konsekwentny powrót do poziomów znanych z belle époque. Zdaniem Piketty’ego to właśnie ta akumulacja kapitału doprowadzi w końcu do odtworzenia nierówności znanych z tamtego okresu, o ile nie przeciwstawimy się temu zjawisku za pomocą progresywnych podatków.
Dlaczego? Wszystko sprowadza się do zestawienia r i g – stopy zwrotu z kapitału oraz stopy wzrostu gospodarczego.
Niemal wszystkie modele ekonomiczne mówią nam, że gdy maleje g – a od 1970 roku ono maleje i trend ten będzie najprawdopodobniej kontynuowany z uwagi na wolniejszy wzrost liczebności populacji w wieku produkcyjnym oraz wolniejszy postęp technologiczny – maleć będzie również r. Natomiast Piketty zapewnia, że r będzie maleć wolniej niż g. To nie musi być prawda. Skoro jednak obecnie można stosunkowo łatwo zastępować ludzi maszynami – co w żargonie ekonomicznym można wyrazić stwierdzeniem, że elastyczność substytucyjności kapitału i pracy jest większa niż 1 – powolny wzrost, i będący jego skutkiem wzrost wartości współczynnika kapitału do dochodu narodowego, zaiste przełożą się na powiększenie luki między r i g. Na podstawie danych historycznych Piketty prognozuje, że to właśnie się stanie.
Jeżeli ma rację, jedną z bezpośrednich konsekwencji zachodzenia tego procesu będzie redystrybucja dochodu, który zacznie przepływać od pracowników w kierunku posiadaczy kapitału. Konwencjonalna wiedza ekonomiczna od dawna głosiła, że nie musimy się niczego takiego obawiać, że w długim okresie udział dochodów z kapitału i dochodów z pracy w dochodzie ogółem pozostają na względnie stabilnym poziomie. Jeżeli jednak przeanalizować bardzo długi okres, okaże się, że to nie do końca prawda. Na przykład w Wielkiej Brytanii udział kapitału w dochodzie narodowym – czy to w formie zysków przedsiębiorstw, dywidend, rent czy sprzedaży nieruchomości – spadł z poziomu około 40 procent przed pierwszą wojną światową do ledwie 20 procent w okolicach 1970 roku, a od tamtej pory odbił się w górę mniej więcej o połowę. Ten historyczny łuk jest mniej widoczny w Stanach Zjednoczonych, ale także po tej stronie Atlantyku ma właśnie miejsce redystrybucja na korzyść kapitału. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że od wybuchu kryzysu finansowego rosną zyski przedsiębiorstw, za to zarobki – w tym zarobki ludzi najlepiej wykształconych – uległy stagnacji.
Rosnący udział kapitału w dochodzie narodowym znajduje bezpośrednie przełożenie na nierówności, ponieważ własność kapitału zawsze podlega istotnie bardziej nierównej dystrybucji niż dochody z pracy. To jednak nie jedyne konsekwencje tego zjawiska. Gdy stopa zwrotu z kapitału znacznie przewyższa stopę wzrostu gospodarczego, „przeszłość […] pochłania przyszłość”68: społeczeństwo w nieunikniony sposób zmierza w kierunku dominacji ludzi dysponujących majątkami dziedziczonymi.
Przypomnijmy sobie, jak to funkcjonowało w europejskiej belle époque. W tamtych czasach właściciele kapitału mogli oczekiwać 4–5-procentowego zwrotu ze swoich inwestycji, opodatkowanie było minimalne, a wzrost gospodarczy wynosił ledwie około 1 procenta. W związku z tym ludzie zamożni mogli bez problemu reinwestować wystarczająco dużo swoich dochodów, by zagwarantować, że ich dochody – a więc również ich majątek – będą rosły szybciej niż rosła cała gospodarka. Umacniało to ich dominację ekonomiczną, a przy tym mogli na bieżąco wydawać tyle, by opływać w luksusy.
Co się działo, gdy ci zamożni ludzie umierali? Przekazywali swoje majątki dziedzicom, a spadki te znów podlegały tylko minimalnemu opodatkowaniu. Pieniądze przekazywane kolejnemu pokoleniu stanowiły około 20–25 procent rocznego dochodu. Znakomita część kapitału, około 90 procent, pochodziła wówczas z dziedziczenia, a nie z dochodu z pracy. Dziedziczone majątki były skupione w rękach bardzo nielicznej mniejszości: w 1910 roku 1 procent najbogatszych kontrolował 60 procent całego bogactwa Francji, a Wielkiej Brytanii wskaźnik ten wynosił 70 procent.
Nic zatem dziwnego, że dziewiętnastowieczni powieściopisarze mieli obsesję na punkcie spadków. Piketty długo opisuje wykład, który łajdak Vautrin zafundował Rastignacowi w Ojcu Goriocie Balzaca. Wykład ten sprowadzał się do tezy, że nawet najbardziej udana kariera zawodowa w najlepszym razie pozwoli Rastignacowi zdobyć niewielki ułamek majątku, w którego posiadanie wszedłby w jednej chwili, żeniąc się z córką bogatego człowieka. Okazuje się, że Vautrin miał rację – wystarczyło należeć do górnego 1 procenta dziewiętnastowiecznych dziedziców i po prostu żyć z odziedziczonego majątku, aby prowadzić życie na 2 do 2,5 raza wyższym poziomie niż ludzie należący do górnego 1 procenta najlepiej opłacanych pracowników.
Ktoś może powiedzieć, że współczesne społeczeństwo jest zupełnie inne. Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno dochody z kapitału, jak i majątki dziedziczone nadal odgrywają ważną, coraz ważniejszą rolę w kształtowaniu nierówności, choć oczywiście nie aż w takim stopniu jak w okresie belle époque. Piketty wykazuje, że we Francji w okresie wojen światowych i w okresie szybkiego wzrostu powojennego udział majątków dziedziczonych w majątku ogółem drastycznie zmalał – około 1970 roku wynosił już tylko 50 procent. Dzisiaj jednak wynosi już 70 procent i nadal rośnie. Temu zjawisku towarzyszył spadek, a następnie wzrost znaczenia majątku dziedziczonego dla faktu przynależności do elity społecznej: w latach 1910–1950 stopa życiowa górnego 1 procenta dziedziców spadła poniżej stopy życiowej górnego 1 procenta najlepiej zarabiających, ale po 1970 roku znowu zaczęła rosnąć. Co prawda nie wróciła jeszcze do poziomu z czasów Rastignaca, ale dzisiaj znów żyjemy w czasach, w których co do zasady korzystniej jest mieć odpowiednich rodziców (albo wżenić się w odpowiednią rodzinę) niż mieć odpowiednią pracę.
A przecież niewykluczone, że to dopiero początek. Na rysunku 3.1 przedstawione zostały prognozy Piketty’ego dotyczące globalnych poziomów r i g w długim okresie. Z tego wykresu wynika, że erę zrównania tych dwóch wskaźników mamy już za sobą. Znów nastały warunki dobre po temu, aby rozwinął się kapitalizm patrymonialny.
Rysunek 3.1. Stopa zwrotu po opodatkowaniu a stopa wzrostu, poziom globalny od czasów starożytnych do 2100 roku
Źródło: [online:] piketty.pse.ens.fr/capital21c [dostęp: 12.05.2018].
Skoro tak to właśnie wygląda, to dlaczego majątki dziedziczone odgrywają tak nikłą rolę w dzisiejszej debacie publicznej? Piketty twierdzi, że dzisiejsze dziedziczone fortuny są niewidzialne już choćby z uwagi na swoje rozmiary: „majątek jest tak skoncentrowany, że znaczna część społeczeństwa praktycznie nie wie o jego istnieniu i wyobraża sobie czasami, że znajduje się on w posiadaniu jakichś nierealnych, tajemniczych istot”69. Słuszna uwaga, ale z pewnością nie wyjaśnia tego zjawiska w całości. Weźmy chociażby to, że najbardziej rzucający się w oczy przejaw rosnących nierówności w dzisiejszym świecie, czyli bogacenie się niezwykle zamożnego 1 procenta w świecie anglosaskim, a w szczególności w Stanach Zjednoczonych, nie ma za wiele wspólnego z akumulacją kapitału, a przynajmniej dotąd nie miało. W zdecydowanie większym stopniu wynika to z nadzwyczaj wysokich wynagrodzeń i dochodów.
68
T. Piketty, Kapitał w XXI wieku, przeł. A. Bilik, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015, s. 723.
69
Tamże, s. 318–319.