Читать книгу Piketty i co dalej? - Группа авторов - Страница 38

Część II
Różne ujęcia kapitału
Rozdział 5
W/Y przez pryzmat ekonomii politycznej
Druga strona ekonomii politycznej: wpływ najzamożniejszych na politykę

Оглавление

Skoro dysponujemy szerokim katalogiem narzędzi pozwalających kontrolować dystrybucję dochodu i powodować, by majątek skupiony w rękach najbogatszych był bardziej przejrzysty, dlaczego z nich nie korzystamy?

W ujęciu przedstawionym w książce Piketty’ego problem nierówności jest problemem planowania społecznego, a nie problemem demokracji. W/Y jest automatycznym rezultatem s/g. Rząd powinien wzmacniać g i pobierać takie podatki, które pozwolą odpowiednio kształtować s. Owszem, Piketty pokrótce wspomina o tym, w jaki sposób systemy polityczne mogą zmieniać obraz nierówności, w Kapitale z XXI wieku prawie nie ma wzmianek o tym, w jaki sposób nierówności oddziałują na system polityczny. Chciałbym tutaj – bardzo skrótowo – tę lukę wypełnić. Pragnąłbym pokazać różne mechanizmy, poprzez które nierówności w sferze gospodarczej zniekształcają życie polityczne.

Nowe narzędzia najbogatszych służące do sterowania polityką

Pod pewnymi względami skomercjalizowana polityka charakterystyczna dla XXI wieku daje najzamożniejszym zupełnie nowe narzędzia oddziaływania na politykę.

Dzisiaj „na wszystko jest jakiś rynek”. Najzamożniejsi mogą kupić sobie reformę szkolnictwa, dowolnie wybraną organizację charytatywną, język legislacyjny, wpływy polityczne, mają też nieograniczone możliwości w zakresie publicznego promowania swoich poglądów. Weźmy na początek przelewy na finansowanie kampanii wyborczych. Istnieją dane sugerujące, że dotacje polityczne stanowią (a) dobro w rynkowym znaczeniu tego słowa125, a oprócz tego (b) w gronie najbogatszych prawie w ogóle nie przekładają się na uszczuplenie majątku126. Im bardziej nierówna będzie zatem dystrybucja bogactwa, tym bardziej nierówne będzie finansowanie kampanii wyborczych. Lee Drutman pokazuje dane świadczące o rosnącym udziale (wynoszącym niemal 25 procent) jawnych dotacji na cele polityczne wpłacanych przez osoby prywatne, należące do grona „1 procenta z 1 procenta”, czyli grupy zaledwie 30 tysięcy osób127. Od Brazylii po Brukselę, a także od Waszyngtonu po Pekin pieniądze i obietnice przyszłych pieniędzy smarują koła machiny politycznej. Czasami proceder ten jest widoczny i wzbudza szczere oburzenie, a czasem nie. Trudno cieszyć się z faktu, że „na wszystko jest dziś rynek”, i jednocześnie nie oczekiwać występowania szeroko rozumianej korupcji. Gdy media drukowane oraz radio i telewizja same w sobie są podmiotami rynkowymi, a w wyborach liczy się pieniądz, to stąd już bardzo niedaleka droga do faktycznego sprawowania władzy przez najbogatszych.

Chciałbym jednak podkreślić, że nie powinniśmy w tej kwestii dramatyzować. Czy jest możliwe, że wszystkie nakłady czynione na ten cel wzajemnie się zerują? Niewykluczone, że miliarderzy najzwyczajniej w świecie marnują swoje pieniądze – pompują dochody konsultantów politycznych i agencji reklamowych, trochę jak w modelu przetargu Tullocka. Partie polityczne, grupy interesów i kandydaci zużywają olbrzymie zasoby, by się nawzajem pokonać. Przewaga zyskana przez jedną stronę powoduje, że druga strona natychmiast zaczyna inwestować więcej. To jednak nie może być cały obraz tej historii. Potrzeba sfinansowania kampanii wyborczej przekłada się na to, kogo politycy słuchają. Najnowsze badania politologiczne wykazały, że osoba jawiąca się jako źródło finansowania kampanii ma zdecydowanie większe szanse na spotkanie z politykiem albo szefem sztabu wyborczego128. Krańcowy zwrot z wydatków na kampanię wyborczą okazuje się dość duży.

W modelu przetargowym wzrost podaży środków na finansowanie kampanii (na przykład wywołany większymi nierównościami) może przekładać się na wzrost zwrotu krańcowego dla obu stron uczestniczących w przetargu. Trzeba również pamiętać, że dysponujemy dziś lepszą technologią przekuwania pieniędzy w zaawansowane, oparte na danych i skuteczne działania w zakresie pozyskiwania głosów oraz wpływu politycznego, a to powoduje automatycznie, że rośnie popyt na środki od darczyńców. Po części ma to związek ze zmianami zachodzącymi w organizacji partii politycznych, w których liderzy sprawują dziś większą kontrolę, więc środki finansowe pozyskiwane przez liderów są dziś ważniejsze. Oczywiście zmian organizacyjnych i technologicznych w finansowaniu partii politycznych nie można ignorować. Dotyczy to w szczególności tzw. przywódczych komitetów PAC, czyli komitetów tworzonych przez członków Kongresu w celu finansowego wspierania innych członków Kongresu. W ten sposób powstaje cały portfel kampanii wyborczych, które chętny obywatel może aktywnie wspierać.

Stare narzędzia najbogatszych służące do sterowania polityką

Istnieją również takie narzędzia, które zostały wymyślone już dawno temu. Najbogatsi mają nie tylko siłę nabywczą, ale mogą też zagrozić wyjściem. Klasycznym narzędziem nacisku politycznego jest strajk kapitału, o którym Piketty wspomina w kontekście rządów Mitteranda. Właściciele majątków mogą zamienić swoje aktywa na niewidoczne obligacje zagraniczne, a to powoduje, że ucieczka kapitału może mieć spory dyscyplinujący wpływ na każdą mniejszą gospodarkę. Zagrożenie to jest jeszcze większe z uwagi na istnienie rajów podatkowych, co widać w najnowszych doniesieniach informacyjnych oraz tekstach Gabriela Zucmana129. Ellman i Wantchekon wykazali, że samo zagrożenie ucieczką kapitału może zmienić wynik wyborów130. Poulantzas i Milliband opublikowali na łamach „New Left Regime”131 słynne polemiczne artykuły, w których przedstawiali swoje opinie o tym, w jaki sposób właściciele kapitału kontrolują demokratyczne niegdyś państwa. Czy osiągnęli to, zapełniając stanowiska urzędnicze swoimi sprzymierzeńcami? A może grozili strajkiem kapitału? Milliband pisał, że państwo zostało przejęte przez najbogatszych w drodze zajmowania najważniejszych foteli rządowych przez ludzi o tym samym pochodzeniu klasowym. Niewykluczone, że Milliband miał trochę racji, bo gdy jego synowie szefowali brytyjskiej Partii Pracy, nie byli skłonni publicznie domagać się egalitarnej polityki pełnego zatrudnienia. Poulantzas kontrargumentował, że nawet gdyby wszyscy lojalnie stanęli po stronie klasy pracującej, i tak nie miałoby to znaczenia – państwo potrzebuje prywatnych inwestycji, by napędzać gospodarkę, a to już w zupełności wystarcza, aby państwo działało w interesie właścicieli kapitału. To stanowisko legło u podstaw poglądów licznych grup, które wzywają do gwałtownej redukcji wydatków publicznych. Trzeba przyznać, że ucieczka kapitału najprawdopodobniej w dużej mierze wyhamowała redystrybucję, która w przeciwnym razie prawdopodobnie towarzyszyłaby procesowi demokratyzacji na przykład w Republice Południowej Afryki.

Szczególnie ciekawym przypadkiem jest majątek ulokowany w nieruchomościach mieszkalnych, ponieważ nieruchomości mieszkalne i gruntowe to kwestie nieodłącznie powiązane z lokalną polityką i politykami. Majątek w formie nieruchomości mieszkalnych to nie tylko skapitalizowane lokalne udogodnienia i aglomeracje, ale również polityka lokalna132. Z punktu widzenia obietnicy uzyskania przyszłych dochodów z aktywów liczy się postrzegane poczucie pewności, bezpieczeństwa, dlatego panuje tak duże zainteresowanie przepisami prawa oraz inicjatywami politycznymi kształtującymi postrzeganie tej pewności. Polityka braku tolerancji dla przestępczości czy regulacje dotyczące korzystania z ziemi mogłyby być postulatami właścicieli zainteresowanych wzrostem wartości ich domów i nieruchomości komercyjnych. W amerykańskim zdecentralizowanym świecie politycznym rynki nieruchomości istotnie ograniczają wykonalny poziom redystrybucji. W Stanach Zjednoczonych można mówić de facto o braku systemu szkolnictwa publicznego: istnieje system szkolnictwa prywatnego i rynek nieruchomości. Na poziomie całego świata widać podobny trend: nieruchomości umożliwiają najbogatszym lokowanie pieniędzy (oraz swoich rodzin) w krajach gwarantujących bezpieczeństwo praw majątkowych oraz dostęp do dobrej infrastruktury. Gromadzenie majątków lokowanych w nieruchomościach może stanowić efekt politycznego arbitrażu zarówno w obrębie krajów, jak i między nimi.

Z pewnością warto dokładniej przyjrzeć się temu, w jaki sposób nierówności majątkowe przekładają się nie tylko na mechanikę wyborów i lobbingu politycznego, ale także na idee i ideologię polityczną. Być może wynika to z faktu, że w administracji rządowej brakuje zwykle wiedzy merytorycznej związanej z kształtowaniem kierunków polityki, a w związku z tym pojawia się rynek na regulacyjny kapitał ludzki i w rezultacie cała ta wiedza merytoryczna skupia się w sektorze prywatnym. Regulatorzy dysponujący wystarczającą wiedzą, by móc skutecznie regulować, są rozchwytywani w roli pracowników lub konsultantów firm mających podlegać takim regulacjom. Koło się zamyka. Obszarem szczególnie podatnym na to zjawisko mogą być regulacje finansowe, a więc dziedzina bardzo skomplikowana. Być może jednak ten poziom skomplikowania jest polityce potrzebny: podnosi kognitywną barierę włączenia się do debaty, przez co polityczne determinanty ρ są ustalane w całości poza kulisami przez dobrze opłacanych i dobrze poinformowanych „swoich”.

Kolejnym przykładem niech będzie brak własnych funduszy na finansowanie prac legislacyjnych, co daje pole do popisu podmiotom finansowanym przez biznes, takim jak ALEC, który zajmuje się tworzeniem projektów ustaw. Alex Hertel-Fernandez w swoim najnowszym tekście dowodzi133, że w stanach, w których legislatorzy poświęcają mniej czasu na kształtowanie kierunków polityki, a rząd jest mniej sprofesjonalizowany, prawdopodobieństwo uchwalenia projektów ustaw wnoszonych przez ALEC jest większe. Na podobnej zasadzie działają takie think-tanki jak Heritage, Hoover czy AEI, którym udaje się przekuwać środki od darczyńców na konkretne rozwiązania polityczne w takich dziedzinach, jak podatki, reforma szkolnictwa czy polityka zagraniczna.

Następstwem tego wszystkiego jest wpływ, jaki nierówności majątkowe mają na pracę naukową, zwłaszcza w dziedzinach ekonomii i finansów. Najwyższej klasy ekonomiści regularnie otrzymują z banków propozycje odbycia dobrze płatnych konsultacji lub wygłoszenia wykładów. Przyjęcie w sektorze prywatnym modelu organizacji przemysłowej pewnie i wynika po części z konieczności wykorzystania narzędzi kształtowania rynku, ale jednocześnie jest to sposób kompromitowania tych ekspertów, którzy mogliby składać wiarygodne zeznania o wydźwięku antymonopolowym na forum europejskich i amerykańskich organów regulacyjnych albo w trakcie rozpraw sądowych. Popularność szkół biznesowych oraz ekonomii finansowej ma duży związek z rosnącą pozycją zamożnych ludzi w gospodarce, ich majątek zapewnia im bowiem rację istnienia i źródło finansowania. Uniwersytety polegają bardziej na środkach prywatnych niż publicznych, więc interesy najbogatszych przekładają się na kształtowanie poglądów intelektualnych obowiązujących na tych uczelniach. Fourcade i jej współautorzy odnotowują duży wzrost liczby tekstów ekonomicznych traktujących o finansach134. W tym samym artykule znalazł się następujący fragment:

Gdy ekonomia jako dziedzina przeniosła się z gabinetów administracji rządowej na kampusy szkół biznesowych, ekonomiści stanęli wobec nowych uwikłań o charakterze praktycznym, intelektualnym i politycznym: wyższe wynagrodzenia, nowe znajomości, nowe możliwości w zakresie świadczenia usług konsultingowych, a czasem nawet nowe poglądy polityczne (Jelveh, Kogut, Naidu, 2014). W latach 80. XX wieku ekonomiści z coraz większą podejrzliwością odnosili się do gospodarczej aktywności państwa. To oni byli źródłem przynajmniej części intelektualnego uzasadnienia dla ruchu deregulacyjnego, a także dla szerszego korzystania z mechanizmów rynkowych i cenowych w szkolnictwie, transporcie, służbie zdrowia, ochronie środowiska i innych obszarach (Blyth, 2002). Ekonomiści finansowi zdecydowanie twierdzili, że celem działania przedsiębiorstw jest maksymalizacja wartości dla akcjonariuszy. Przedstawiali naukowe uzasadnienie dla praktyk zarządzania ulubionych przez nowe pokolenie korporacyjnych liderów: wykupów lewarowanych, fuzji i przejęć czy wynagradzania najwyższego kierownictwa opcjami na akcje. W ramach ostatnich badań nad stopniem opanowania ekonomii przez interesy biznesowe Zingales (2013) ustalił, że gdy żaden z autorów nie pracował w szkole biznesowej, artykuły ekonomiczne „znacznie rzadziej okazywały się pozytywnie nastawione do poziomu wynagrodzeń kierownictwa firm, znacznie częściej okazywały się też negatywnie nastawione do tych wynagrodzeń”135.

Sfery niesprawiedliwości o podłożu majątkowym

Zostaje jeszcze mniej wymierny, ale nie mniej niezdrowy, wpływ nierówności majątkowych na alokację praktycznie wszelkich zasobów.

Gdy mamy do czynienia z pełnym katalogiem rynków, jak w modelu równowagi ogólnej Arrowa i Debreu, ludzie zamożni (dysponujący większym majątkiem) otrzymują większą wagę w funkcji pomocy społecznej realizowanej domyślnie przez rynek136. Jednym z bardziej zdradliwych aspektów połączenia dużych nierówności majątkowych z rozległym „rynkiem na wszystko” jest fakt, że arbitralne zachcianki górnej 0,1 procent mogą zmienić priorytety całego społeczeństwa oraz możliwości dostępne reszcie z nas. Na pewno dotyczy to zjawiska alokacji rynkowej, w której ramach produkty i ich ceny planuje się tak, aby trafiały w gusta ludzi najzamożniejszych.

Kwestia ta okazuje się jeszcze trudniejsza, jeśli wziąć pod uwagę filantropię oraz dostarczanie dóbr publicznych przez podmioty prywatne. Możemy trafić na technokratycznych dobroczyńców pokroju Billa Gatesa. Możemy trafić na grupę polityków i think-tanków finansowaną przez Sheldona Adelsona albo George’a Sorosa (albo Kochów i Sandlerów). Bez względu na wartość merytoryczną działań podejmowanych przez tych megadarczyńców sam fakt, że na skutek nierówności ekonomicznych priorytety społeczne są kształtowane zgodnie z gustami najbogatszych, wydaje się do głębi niedemokratyczny – nawet jeśli lepiej tak, niż gdyby najbogatsi mieli po prostu trzymać cały swój majątek. To darczyńcy decydują o tym, w jakim kierunku prowadzona będzie polityka rozwoju, co będziemy badać naukowo i jakie reformy społeczne będziemy wprowadzać. Ich widzimisię decyduje o tym, na co pójdą miliardy dolarów. Yale utrzymuje bliskie relacje ze swoimi lojalnymi i dobrze sytuowanymi absolwentami, podratowując w ten sposób swój skarbiec, a tańsze i porządne uczelnie publiczne muszą walczyć o każdy grosz w organach legislacyjnych, które też nie za bardzo mają czym dzielić. W świecie, w którym panują olbrzymie nierówności i dużą rolę odgrywają rynki, najzamożniejsi mają znacznie większy wpływ na alokację zasobów. Dwudziestopierwszowieczny kapitalista pielęgnuje swoją pozycję społeczną, swoją więź ze społeczeństwem, do spółki ze swoim osobistym doradcą ds. zarządzania majątkiem.

Tak rozumiana władza prywatna, sprawowana dzięki istnieniu konkurencyjnych rynków na niekompletne kontrakty na ziemię, pracę czy kredyt, sprzyja również osłabianiu podstawowych norm egalitarnych. Republika demokratyczna powinna zdać opracowane przez filozofa Philipa Pettita testy „gałki ocznej” oraz „przegranego bez klasy”. W ramach pierwszego testu egalitarnego społeczeństwa sprawdza się, czy poszczególni członkowie tego społeczeństwa mogą sobie popatrzeć w oczy. W drugim teście chodzi o to, aby poszczególni członkowie społeczeństwa nie mieli przekonania, że cały system jest zbudowany tak, aby oni mieli w nim mniejsze szanse. Polityka powinna zmierzać w takim kierunku, aby społeczeństwo mogło oba te testy zdać.

Nierówności majątkowe i swobodne kontrakty o świadczenie pracy prowadzą do powstania społeczeństwa, które pierwszego testu nie zdaje. Mamy w nim bowiem większość słabo zarabiających pracowników, którzy nie mają innego wyjścia jak śmiać się z dowcipów opowiadanych przez przełożonych. Zdarza się więcej przypadków kobiet zmuszonych tolerować niechciane zaloty menedżerów średniego szczebla pod groźbą zwolnienia lub pominięcia w kolejnej rundzie awansów. Demokracja ekonomiczna minimalizuje ryzyko, że możliwości ekonomiczne i codzienny dobrobyt zostaną drastycznie zmienione przez subiektywne zachcianki relatywnie wąskiej grupy innych ludzi. Codzienne spotkania większości społeczeństwa z akumulowanym bogactwem nie przybierają formy rynkowych cen butów ani stron z doniesieniami z życia śmietanki towarzyskiej – sprowadzają się raczej do przejawów braku szacunku, kontroli i gróźb w wydaniu pracodawców, właścicieli wynajmowanego mieszkania czy pracowników banków.

Panowie feudalni byli zamożni, ale brak rynków określonego rodzaju powodował, że ich władza społeczna nie wypływała wprost z wartości należącej do nich ziemi. Lojalni zbrojni wojowie oraz dobrze wyszkoleni i dysponujący końmi wasale mieli pozycję płynącą z pewnego niezależnego źródła. Pozycję, której nie dało się po prostu kupić.

We współczesnym kapitalizmie z tamtych przywilejów niewiele już zostało. Pomiędzy światem, w którym „chodzi wyłącznie o pieniądze”, a olbrzymimi nierównościami majątkowymi i dochodowymi występuje swego rodzaju bardzo ważna i równie przykra komplementarność. Gdy każde działanie może się wiązać z jakąś korzyścią pieniężną, gdy każde źródło dobrostanu społecznego może być wycenione dokładnie na tyle, ile ktoś jest gotów za to zapłacić, władza społeczna skupiona w rękach najbogatszych ulega wzmocnieniu w stopniu, który trudno jest zrozumieć, porównując dolara z 1920 roku z dolarem dzisiaj. Większe wykorzystanie rynków nie tylko sprzyja narastaniu nierówności ekonomicznych, ale pozwala również, aby nierówności ekonomiczne były źródłem nierówności politycznych. Wcześniej społeczeństwo byłoby chronione przed działaniem sił rynkowych w ramach pewnej odrębnej sfery sprawiedliwości dystrybucyjnej w ujęciu Walzera.

Stara zasada sformułowana przez Hayeka głosi, że tylko duże skupiska majątku prywatnego są gwarantem wolności. Gdyby nie było prywatnej klasy najzamożniejszej, któż mógłby sobie pozwolić na to, aby podejmować aktywność polityczną sprzeciwiającą się woli ludzi kontrolujących narzędzia wszechmocnego państwa? Jeszcze wcześniej Tocqueville mówił, że wolności – w liczbie mnogiej – przynależne poszczególnym stanom były bezpiecznikami chroniącymi przed tyranią absolutną oraz przed potencjalną tyranią jakiejś przyszłej arystokratycznej grupy producentów, zjednoczonych w pogoni za korzyścią materialną i wolnych od poczucia obowiązku zapewniania dobrej opieki w zamian za posługę wasalską, co będzie oznaczać, że będą tylko wypłacać pensje. Niewykluczone, że właśnie zbliżamy się do stanu, w którym spełnią się marzenia Hayeka i który będzie jednocześnie najgorszym koszmarem Tocqueville’a.

125

F.R. Campante, Redistribution in a Model of Voting and Campaign Contributions, „Journal of Public Economics” 2011, 95 (sierpień), s. 646–656, [online:] http://scholar.harvard.edu/fles/campante/fles/campanteredistribution.pdf [dostęp: 12.05.2018].

126

A. Bonica, H. Rosenthal, The Wealth Elasticity of Political Contributions by the Forbes 400 (2015), [online:] https://papers.ssrn.com/sol3/papers.cfm?abstract_id=2668780 [dostęp: 12.05.2018].

127

L. Drutman, The Business of America Is Lobbying: How Corporations Became Politicized and Politics Became More Corporate, Oxford: Oxford University Press 2015.

128

J. Kalla, D. Broockman, Congressional Officials Grant Access to Individuals Because They Have Contributed to Campaigns: A Randomized Field Experiment, „American Journal of Political Science” 2014, 33, no. 1, s. 1–24.

129

G. Zucman, Taxing across Borders: Tracking Personal Wealth and Corporate Profits, „Journal of Economic Perspectives” 2014, 28, no. 4, s. 121–148; What Are the Panama Papers?, „New York Times” 2016, 4 kwietnia, [online:] http://www.nytimes.com/2016/04/05/world/panama-papers-explainer.html?_r=0 [dostęp: 12.05.2018].

130

M. Ellman, L. Wantchekon, Electoral Competition under the Treat of Political Unrest, „Quarterly Journal of Economics” 2000, maj 2000, s. 499–531.

131

N. Poulantzas, The Problem of the Capitalist State, „New Left Review” 1969, listopad–grudzień, s. 67; R. Miliband, Poulantzas and the Capitalist State, „New Left Review” 1973, listopad–grudzień, s. 83.

132

Od dawna uważa się, że właściciele niewolników myśleli o swoich aktywach mniej więcej tak jak właściciele domów myślą o swoich – najważniejsze było zachowanie ich wartości. Dlatego też tak wiele hałasu robiono o prawo mające zwalczać zjawisko ucieczek więźniów, choć w rzeczywistości samych ucieczek było niewiele.

133

A. Hertel-Fernandez, Who Passes Business’s ‘Model Bills’? Policy Capacity and Corporate Influence in US State Politics, „Perspectives on Politics” 2014, 12, no. 3, s. 582–602.

134

M. Fourcade, E. Ollion, Y. Algan, The Superiority of Economists, „Journal of Economic Perspectives” 2015, 29, no. 1, s. 89–114.

135

Tamże, s. 17.

136

B. DeLong, The Market’s Social Welfare Function, Semi-Daily Journal (blog), 9 października 2003, [online:] http://www.j-bradford-delong.net/movable_type/2003_archives/002449.html [dostęp: 12.05.2018].

Piketty i co dalej?

Подняться наверх