Читать книгу Poezje - Tadeusz Gajcy - Страница 7

III. Pieśń ostateczna

Оглавление

Strzaskałeś kroplami głuchymi jak młot

kuty w powietrzu sarkofag,

gdziem leżał w kwietnym puchu

czekający na nową noc,

kiedy twe ręce spoczną na chlebie i koszach.

Wielekroć gwiazdy stawały nad ciemną równiną,

mowa splątanych kopyt dudniła w łozach i wierzbach,

gdy śpiąca rzesza nad wodą wołała: głód!

Szalały krowy zdziczałe o ciemność druzgocąc szyje,

wychodził z lasu pasiasty tygrys do ognisk i sprężał

mięśnie do skoku. Chłód

budził leżących — ręce

wznosili potrzykroć i oczy,

wołali: przybądź! i trawą sypali żałobnie włosy

i budowali z kamienia ołtarze polne naprędce.

Nie było kresu tym czasom. Tyś spał

głowę rzuciwszy na wiosło, gdy zaczął buntować się płomień,

woda i blade powietrze. Latały ciała żyjących,

kości ich cienkie i żółte, raczej podobne słomie.

Zatapiał dziąsła zsiniałe w pierś córki śmiejący się ojciec

i kapłan kryjomo z kielicha krew twą od ust suchych lał.

Już woda spijała ziemię, już wodę pochłaniał ogień

i ogień ginął w powietrzu — ja ciągle leżałem jak martwy,

czując na zimnych policzkach dotyk żywiołów trzech.

Wąż poparzony się przywlókł, ciałem bezsilnym mi nogi

okręcił...

Ufałem — oto zbudujesz mi arkę

i weźmiesz na nią zwierzęta, tylko zostawisz mój grzech.

Potem mi ziarno przez ptaka

prześlesz — i włożę w doniczkę —

Siedem ogromnych nocy i siedem ogromnych dni

będzie kiełkować, aż wreszcie z nowego wyczytam zodiaku,

że wolna ziemia mnie czeka, spokojne żywioły wszystkie.

Nie było tak. Już sam jeden

leżałem i czułem me oczy

topiące się głębiej i głębiej w twarzy zlepionej z wosku;

dogasał ogień na studniach, woda walczyła z lewej,

a z prawej kapał bezdźwięcznie w łuk przechylony nieboskłon.

Próżnia zdławiła już dawno węża u moich nóg.

Twardniały w kamień korzenie mchów, tataraków i lilji,

w ustach mych pęd posępny warczał,

łagodnie spadała ziemia, księżyc się w tyle przechylił

i słońca leciała tarcza czarna na pół.

Jeszcze wierzyłem: wyślesz łuk

tęczy, gdy zbudzić się zdołasz —

lecz tyś spał — a u wiosła niespokojny tłum

twoich aniołów.

Więc nadzieję żegnając z warg zwaliłem szeptem,

który ogromnym wołaniem się rozległ i deptał

gwiazdy błędnie wiszące nad kolumnadą kosmicznych bram:

Nie złamałeś mej mocy —

jestem sam!

Poezje

Подняться наверх