Читать книгу Poezje - Tadeusz Gajcy - Страница 8

IV. Sen drugi.

Оглавление

Biskup w ornacie tajemniczych szelestów pełnym

głośno śpiewa litanie i świecił aksamitnym obuwiem

szły za nim ulubione dwie hieny

i świecące jak talerze dwa żółwie.

Chłopcy biegli za orszakiem tym,

jak za cygańskim wozem,

chcieli ujrzeć pierścień biskupi, gdzie płyn

cudowny, — bo z krwi — bulgotał,

ale już kobiet pisk zmysłowy

odrzucił ich na stronę:

To Dionizos rwał grona na płotach.

Na rogatkach — tam fryzjer i rzeźnik

mówili o czasach zjawiających się im we śnie:

złe były — a przeżyje kto wierzy,

kto nie wierzy — nie wypije i nie zje.

A wierzyła staruszka, której już wiele kanarków

w klatce zmarło. Ostatni miał ciężkie konanie,

modliła się nawet za tę duszę małą,

ale najczęściej składała ręce

miękkie jak włóczka i prosiła: Panie

niech wnuk mój zostanie księdzem.

I został. Panny w tiulach nad nim

niosły baldakim jak pierzyna pyszny,

aż z zazdrością patrzała nieładną

młoda żona z ulicy najbliższej.

Wiele prawdy znał fryzjer i rzeźnik.

Do studenta alchemii, gdzie dzwonek

był nad drzwiami rzeźbiony jak szyszka

przychodziły Erynie tlenione,

by na czole mu gorzko napisać:

Masz pamiętać, bo taki jest rozkaz

— w snach go czytał i fryzjer i rzeźnik —

ten przeżyje na ziemi — kto wierzy,

kto nie wierzy — nie wypije i nie zje.

Pluskały karuzele, łodzie na długich linach,

mąciły śmiech — lecz w tym śmiechu

szatan umywał ręce, jeszcze wodę po nich przeklinał

i żałośnie płakał jak dziecko.

Poznał go biskup srogi i powieką obwisłą skinął,

pełen chrzęstu srebra i haftu przystanął przed nim jak wizją,

wzrok do nieba podniósł: Ukrzyżuj!

Wielkim głosem potrząsał jak grzywą.

Wypędzony więc z miasta jak z raju

wziął mnie mocno za przegub dłoni

i na górę wysoką zaniósł.

Kiedy mi z gliny lepił chleb

i daremnie skręcał bicze z piasku,

jak najsmutniej mi w oczy popatrzył

i palcami jak dzwonki u sań

wskazał nisko i spytał: chłopaczku,

czy znasz ten kraj?

Ten kraj?

— Tam stodoły chude, nocą wozu skrzyp

i Chrystusik kulawy przy szybie,

a za szybą już gromnice trzy

i milczenie żyzne.

Tam wilgotny i płytki na dłoń

dół dla ciała rozgrzanego południem,

słońce nawet wątłe jak kłos

i chleb trudny.

Jeszcze gorzej będzie, gdy żebra

stodół wyschną, wyparują studnie,

przyjdzie mór — przyjdą ludzie w złych hełmach...

A tu spójrz: chociaż góra bezludna

są fontanny i zamki na lodzie,

kwiatów zagon, owoce kuliste

i jak tam — karuzele i łodzie

i jak tam — szał, zabawa i gwizdy.

Że nie ludzkie, to nic — tamci kiedyś przestaną

i nie jeden się skusi... będzie raźniej ci wówczas,

patrz — Erynia, ma córka jak muzyka co rano

zbudzi lokiem grającym, ucałuje cię w usta.

Będziesz synem mym. Starość

ciężka dla mnie. Zły biskup,

który żółwie i hieny jak psy wodzi z orszakiem

kazał odejść mi z miasta, gdzie ukryty się błyska

grom i wkrótce przeleci po żyjących i martwych.

Jakże rozeznasz wtedy mgły między nocą a dniem?

Tu tylko będzie wiadome — komu pozostać dane;

niemowlęta zrodzone potłucze popiół z marmuru i kamień,

ciebie? — Ciebie pożegna, rozniesie jak pianę

przelot ptaków niebieskich przemienionych w złe.

Poezje

Подняться наверх