Читать книгу Na szczycie - K.N. Haner - Страница 29
***
ОглавлениеGdy wyszłam z łazienki, Seda już nie było w sypialni. To dobrze, bo nie chciałam rozmawiać ani na niego patrzeć. Mój brak pewności siebie jest powalający. Nie czułam się tak, odkąd przyjechałam do Los Angeles. Wtedy też byłam zagubioną, przestraszoną dziewczyną i teraz cofnęłam się do tamtego etapu. Kompletnie nie wiem, co mam robić, boje się, że zrobię coś głupiego i nie będzie już odwrotu. Spojrzałam na swoją rękę i pierścionek od Seda. Chyba powinnam zachować się profesjonalnie i nie wdawać się w romans z szefem, bo przecież Sedrick to teraz praktycznie mój szef. Tyle że na to już za późno. Powinnam to zakończyć? Zdjęłam pierścionek i zostawiłam go na umywalce. Ubrałam się w moje szorty, koszulkę i zeszłam na dół. Chłopaki siedzieli w salonie i znowu narobili bałaganu.
– Nie będę tego sprzątać! – wrzasnęłam wkurzona.
– Mała, wyluzuj! Nikt cię o to nie prosi – odezwał się znowu pijany Trey.
– O której wstałeś? – warknęłam.
– Nie wiem, kilka godzin temu.
Chłopaki patrzą na mnie jak na wariatkę.
– I już się zdążyłeś tak narąbać?
– Wcale nie jestem pijany!
– No jak nie! Widzę te twoje świecące oczy i język ci się plącze!
– Wcale nie!
– No jakbym cię nie znała, Trey!
– Lepiej napij się z nami, Reb! – Poczułam, jak z puszką piwa w ręku obejmuje mnie Erick.
– Nie mam ochoty – spojrzałam na niego.
– Chcesz pogadać? – zapytał cicho.
– Nie.
– Może zatańczysz dla nas w końcu? – zaproponował bezczelnie Simon.
– Może jednak nie.
– Oj, nie bądź taka sztywna! – kontynuował dalej swoje podchody.
– Właśnie dlatego dla was nie zatańczę. Nie chcę, by coś ci przypadkiem zesztywniało, złamasie! – Pokazałam mu środkowy palec i odwróciłam się na pięcie. Chłopaki zaczęli się śmiać i gwizdać, że nie dałam się wciągnąć w głupią gadkę. Gdzie, do cholery, jest Sed, gdy go potrzebuję? Wyszłam przed dom i zobaczyłam, że na podjeździe stoi niebieski ford mustang. Wiem, że Sed wrzuca kluczyki do schowka, bo robił tak za każdym razem, gdy parkował przed swoim domem. Nie wiem, co mnie naszło, by do niego wsiąść i odjechać. Pomyślałam, że nikt i tak pewnie tego nie zauważy. Wyjechałam z podjazdu i skierowałam się na plażę w drugiej części miasta. Zawsze tam przychodziliśmy z Treyem, gdy potrzebowaliśmy się wyciszyć i pomyśleć, tyle że tym razem jechałam tam sama. Było mi cholernie przykro, że mój najlepszy przyjaciel nawet się nie zainteresował, dlaczego jestem taka wkurzona. Potrzebuję z nim pogadać, a on chleje od trzech dni. W dodatku rozmawia na mój temat z Simonem, dostanie mu się za to! Już ja mu przypomnę, kto jest jego prawdziwym przyjacielem. Dojechałam na miejsce po czterdziestu minutach. Zaparkowałam na parkingu zaraz przy plaży, zamknęłam auto i poszłam na murek. Zawsze siadamy w tym samym miejscu, na murku przy trzeciej latarni od wejścia. W samym środku wakacji na plaży było sporo ludzi, więc widząc kilka znajomych twarzy, poszłam się przywitać. To ludzie, z którymi często imprezowaliśmy z Treyem.
– Cześć, Reb! – Zobaczył mnie Chris, chłopak, z którym Trey sypia od czasu do czasu. Jest słodki i naprawdę przystojny, ale to stuprocentowy gej. Lata za moim przyjacielem od samego początku. Ma jasne włosy i powalający biały uśmiech, za który mnóstwo facetów, i zapewne kobiet, dałoby się pokroić.
– Cześć! – cmoknął mnie w policzek i uśmiechnął się.
– Gdzie Trey? – rozejrzał się wkoło, wypatrując mego przyjaciela.
– Dziś jestem sama, macie ochotę na piwo?
– Zawsze! – Od razu mnie objął i całą grupą ruszyliśmy do pobliskiego baru. Chyba właśnie tego teraz potrzebuję. Znieczulić się. Od progu zaczął lać się alkohol. W schowku samochodu znalazłam gotówkę i stwierdziłam, że sobie pożyczę. Sed pewnie nie miałby nic przeciwko. Postawiłam kilka kolejek pod rząd i trochę się wstawiłam. W dodatku przyszedł Jack, facet, który przystawia się do mnie na każdej imprezie. Jest ciemnym blondynem, ma szaro-zielone oczy i wredny, wręcz cwaniacki, wyraz twarzy. Kilka razy całowałam się z nim po pijaku, bo wtedy nie wydaje się taki beznadziejny. To sztywniak, studiuje prawo i myśli, że pozjadał wszystkie rozumy.
– Witaj, śliczna. – Objął mnie i pocałował w policzek, po francusku.
– Cześć, Jack – uśmiechnęłam się niechętnie.
– Widzę, że dziś bez obstawy? – rozejrzał się wymownie, szukając wzrokiem Treya. No tak. Nie przepadają za sobą. Trey tak samo jak ja uważa, że Jack to palant. Tyle, że po pijaku czasami o tym zapominam.
– A tak jakoś.
– Może w końcu uda nam się pogadać? – Zamówił gestem dwa drinki i objął mnie w pasie.
– Wolę się napić. – Chwyciłam szklankę. – Dziękuję! – Uniosłam ją w stronę barmana w podzięce.
– Czytałem coś o zaręczynach z jakimś menadżerem… – rzucił mi spojrzenie.
– Głupie plotki. Myślisz, że siedziałabym tutaj z tobą, mając za narzeczonego bogatego menadżera? – uśmiechnęłam się ironicznie, nie mając zamiaru mu się zwierzać.
– Miałem nadzieję, że to nieprawda. – Owinął sobie kosmyk moich włosów wokół palca. Jezu! Jestem zbyt trzeźwa, by z nim gadać. Upiłam spory łyk drinka i dodatkowo kieliszek wódki. Spojrzałam na niego. No okej, już lepiej.
– Jack, czy ja ci się podobam? – zapytałam wprost.
– Oczywiście, że tak – odpowiedział od razu.
– Masz ochotę się ze mną pieprzyć? – Chyba go zaskoczyłam, bo zrobił taka minę, że ledwo opanowałam śmiech.
– To propozycja? – Uniósł brwi.
– Może. Odpowiedz. – Upiłam kolejny łyk.
– Jeśli tylko jesteś chętna – odpowiedział zdziwiony. Mój Boże! Ten facet nawet nie potrafi powiedzieć wprost. To jakaś cipa!
– Powiedzmy, że jestem, i co wtedy? – prowokowałam go dalej.
– Wtedy coś wymyślę. – Dotknął mojego ramienia, a ja nic nie poczułam. Eh… Znowu to samo. Zimna i obojętna.
– Postaw mi kolejnego drinka. – Machnęłam ręką na barmana.
– I potem pójdziemy do mnie?
Parsknęłam mu śmiechem w twarz.
– Nie wiem, może – dałam mu nadzieję, bo chciałam się napić i wybrałam sobie go na sponsora. Zawsze chętnie stawia mi drinki, więc czemu mam tego nie wykorzystać? Postawił mi drinka, jednego, drugiego, kolejnego. Nawet nie wiem kiedy, a straciłam poczucie rzeczywistości. W takich sytuacjach Trey zawsze odwoził mnie do domu, ale teraz go tutaj nie ma. Gdy poczułam potrzebę i wysunęłam się z wysokiego stołka, zobaczyłam, że jest tragicznie. Gdyby nie Jack, upadłabym na kolana.
– Chodź, zabiorę cię do domu. – Objął mnie i wyprowadził z baru. Nawet się z nikim nie pożegnałam.
– Nie mieszkamy już w tamtym mieszkaniu – wybełkotałam.
– Do siebie do domu.
Nie wiem, dlaczego nie zaprotestowałam. Pewnie dlatego, że ledwo mogę sama ustać na nogach.