Читать книгу W stronę Xenopolis - Krzysztof Czyżewski - Страница 15
Opowieść biegnie dalej
ОглавлениеPrzyszłe losy bohaterów opowieści o dwóch mnichach i kobiecie nad brzegiem rzeki rodzą wiele pytań. Czy kobieta w dalszym swoim życiu postępowała drogą, którą wskazał jej starszy mnich? Czy potrafiła oddać dar Innemu? A może zamknęła się w sobie, bo zachowanie młodszego mnicha pozostawiło w niej głęboki uraz do religii, mężczyzny, nieznajomego. Mogła też o tym zdarzeniu zapomnieć, nie odnajdując powiązania między doznaną kiedyś pomocą ze strony obcego a własną obojętnością wobec losów innych potrzebujących pomocy. A nawet gdyby odczuwała takie powiązanie, może nie potrafiłaby tej sytuacji sprostać, wypierając prawdę w sferę tabu, do czego skłaniały ją warunki życia, otoczenie, lęk o przetrwanie lub inne okoliczności? A dwaj mnisi, czy pozostali w przyjaźni? Czy starszego mnicha relegowano z zakonu? Czy w oczach bliskich był mędrcem, czy zdrajcą? Jak biegła ścieżka dalszego życia młodszego mnicha, w skrusze i dialogu z innymi czy w nienawiści i żądzy odwetu? Rzeczywistość epoki narastających konfliktów kulturowych podpowiada radykalnie dramatyczne scenariusze, z udziałem przemocy, wykluczenia, publicznego linczu i erupcji niskich instynktów. Czy działanie określające tożsamość tych trojga otwierało proces jej ciągłego ukształcania, czy też zamykało ich życie w raz na zawsze ustanowionych i nieprzekraczalnych granicach? Jak, a może jaka tożsamość buduje we współczesnym świecie wspólnotowość?
Pytanie o sztukę życia razem, a nie o indywidualną prawdę czy wolność, zmierza do samego serca opowieści o obcowaniu. Dlatego powinniśmy teraz skierować naszą uwagę na przyszłe koleje losu bohaterów dramatu wydarzającego się na granicy spotkania z Inną lub Innym i zapytać o możliwość przekroczenia podziałów, które powstały między nimi wskutek tego doświadczenia.
Przed spotkaniem mnisi połączeni byli wędrowaniem, wspólną wiarą i przyjaźnią; kobieta była samotna, nie narażona na odrzucenie jej prośby przez obcego ani też na przyjęcie od niego daru. Zerwany most na rzece sprawił, że ich życiowe ścieżki skrzyżowały się, naruszając stare i budując nowe więzi. Aby przekroczyć rzekę, musieli zbudować między sobą niewidzialny most, pełen napięć i współzależności. Jak możliwe byłoby ich wspólne życie na drugim brzegu? Można oczywiście założyć, że drogi tych trojga się rozejdą, że nie są skazani na bycie sąsiadami i w ten sposób pozostawić za sobą splot trudnych pytań i międzyludzkich obcowań, tak jak stary mnich pozostawił kobietę na drugim brzegu. Zdajemy sobie jednak sprawę, że w ten sposób jedynie salwujemy się ucieczką od problemu, który będzie nieustannie do nas powracał, zakorzeniony w naszym codziennym bytowaniu, domagający się praktycznych rozstrzygnięć.
Coś sprawiło, że dwaj mnisi i kobieta znajdują się w ruchu, są migrantami, potrzebują przekroczenia. To coś stanowi signum temporis epoki globalizacji, ale też sięga do prawdy o człowieku w ogóle. „Niechby łódź Argo jak ptak nie pomknęła / Przez Symplegady ciemne do Kolchidy”. Ale pomknęła, i na nic tu wołanie piastunki Medei otwierające tragedię Eurypidesa o konsekwencjach podróży poza limes własnego świata. Powtarzające się od tysiącleci wołanie o pozostanie u siebie, gdzie bezpiecznie i swojsko. Na próżno. Progi domostw i bramy ojczyzn są przekraczane, mosty zrywane i odbudowywane, a życie w wielokulturowym społeczeństwie jest dniem powszednim coraz większej liczby ludzi. Nic, żadne reżimy wizowe bądź wzmacnianie murów obronnych, nie zmieni tego, że granice kulturowe przemieszczają się razem z człowiekiem, przynoszącym je ze sobą do wspólnot, w których zamieszkuje.
Ustanawiane na zewnętrznych rubieżach zapory, w postaci check pointów albo strażników bramy nie są w stanie tych granic zarekwirować człowiekowi ani też uwolnić go od nich. Co więcej, nawet potrafiąc samemu poradzić sobie z nimi, znajdując siłę wewnętrzną do ich przekraczania czy pozostawiania ich za sobą, nasze współżycie z innymi we wspólnocie sprawi, że w dalszym ciągu będziemy musieli się z nimi zmagać. Starszy mnich mógłby ostatecznie „uwolnić się” od kobiety, żyjąc w samotności. Jeśli jednak uznamy, że w przyszłości ich drogi z młodym mnichem się nie rozejdą, znaczyć to będzie, że kobieta w dalszym ciągu pozostanie częścią jego życia poprzez tego, który inaczej niż on sam odniósł się do spotkania z nią. Wiele też zależeć będzie od samej kobiety i od tego, jak potoczą się koleje jej losu. Powtórzmy raz jeszcze – moglibyśmy ich rozdzielić, zakładając, że nie spotkają się już więcej. Nie zbliży nas to jednak do prawdy o obcowaniu. Współżyjąc z innymi w wielokulturowych społeczeństwach, doświadczamy rzeczywistości, w której losy tych trojga są ze sobą splecione.
Czas teraz na to, aby refleksja o obcowaniu weszła w dialog z myślą Józefa Tischnera, księdza i filozofa, on nie pozostawiłby ich samych sobie: tak kobiety nad brzegiem rzeki, jak i młodego mnicha na drugim brzegu, ani też nie przystałby na odosobnienie starego mnicha w jego wyniosłej acz samotnej mądrości, szukając dla niego miejsca za stołem całej wspólnoty.