Читать книгу W stronę Xenopolis - Krzysztof Czyżewski - Страница 23
Limes i agora
ОглавлениеLimes i agora
Jeszcze całkiem niedawno, w latach sześćdziesiątych XX wieku, Europa Zachodnia zmierzała do zniesienia granic dzielących państwa, narody i ludzi. Dynamiczny rozwój nowoczesnej techniki, a także rosnąca liczba problemów, których rozwiązanie możliwe było tylko ponad granicami, jak ekologia czy bezpieczeństwo – wszystko to zdawało się potwierdzać zapowiedź McLuhana o „globalnej wiosce”, światowej wspólnocie, gdzie granice utracą wszelkie znaczenie. Towarzyszyło temu przekonanie, że dzięki takiemu rozwojowi wypadków zanikać będą konflikty etniczne i wszelkie separatyzmy narodowe.
Podobne założenie można było odnaleźć na wschodzie kontynentu w ideologii komunistycznej, tylko że tam wyzwoleniem od narodowych fobii miał być nowy, zunifikowany wytwór ludzki – homo sovieticus. Ten wschodni internacjonalizm w rzeczywistości okazał się jedynie wierzchnią warstwą skrywającą ciągle kultywowany tutaj szowinizm. Fakt ten demaskowały jaskrawo granice „bratnich państw” najeżone nienawiścią i wrogością. Były to swoiste strefy-zony, do których strach było się zbliżać. Podróżny, który posiadał wszystkie potrzebne dokumenty, niczego nie przemycał, nie miał ze sobą nawet zakazanych książek, na granicy czuł się winny, był szykanowany i poniżany.
Mieszkaniec państw z tej strony berlińskiego muru z zazdrością patrzył na procesy zachodzące w Europie Zachodniej. Świat otwartych granic symbolizował wolność. W roku 1990 zburzono mur, co miało dać początek otwieraniu się granic w całej Europie Środkowej i Wschodniej. Tymczasem powstają nowe, krwią okupione granice w byłej Jugosławii, dla wielu niezrozumiała granica dzieli Czechy i Słowację, cała sieć granic pokryła obszar dawnego Związku Radzieckiego.
Przewartościowaniu ulega samo rozumienie granicy: coraz częściej w imię wolności właśnie i zagrożonej suwerenności obywatele domagają się utwierdzenia granic czy wręcz ich zamknięcia. Tak dzieje się we wschodniej części Europy, ale czy tylko? Pomimo spełniających się zapowiedzi modernizacji i postępu technicznego, pomimo zaawansowanego procesu jednoczenia się Europy, u schyłku XX wieku nikt poważny nie mówi o całkowitym zniesieniu granic na naszym kontynencie. Wręcz przeciwnie, coraz silniejsze podnoszą się głosy w ich obronie, w obronie zachowania własnej oddzielności. Technika dokonała bardzo wiele, ale jest bezradna wobec lęku członków wspólnoty przed jej pełnym otwarciem. Nie doszło również do zaniku konfliktów etnicznych, a świadomość przynależności narodowej, pomimo przeobrażeń, pozostaje ciągle żywotną siłą oddziałującą na współczesnych Europejczyków.
Europa doświadczyła już bardzo różnych form istnienia granicy. Wytyczono ją, by dzielić, odstraszać i izolować, by chronić, a także aby łączyć i spotykać. Zmiana podejścia do problemu granicy zawsze związana była silnie z kształtującą się nową postawą światopoglądową. Chwila obecna jest czasem przewartościowań, upadku starych systemów i hierarchii, dlatego ponownie ważne staje się pytanie o rozumienie granicy dzisiaj, w trakcie toczących się debat o kształcie Unii Europejskiej czy o Europie regionów.
Jean-Marie Domenach w książce Europa: wyzwanie dla kultury tak oto postrzega Europę zacierających się granic:
Przechodzę na drugą stronę Renu mostem Europejskim, nie zauważając nawet, że przechodzę z Francji do Niemiec. Kiedyś, jako dziecko, z zachodniego brzegu Renu obserwowałem przez lornetkę mego dziadka artylerzysty manewry młodych nazistów. Dziś ogarnia mnie radość, której towarzyszy jednak pewne zażenowanie: nie dostrzegam już granic mojego terytorium, a przecież granica (finis) zawsze była tym, co mnie określa (définit), zamyka, co przekazuje moje własne ograniczenia1.
Jak przystało na Europejczyka, spostrzeżenie to zawiera trudną do rozwiązania sprzeczność: z jednej strony radość z pokonania, a właściwie z wyswobodzenia się z granic, z drugiej – potrzeba wyznaczenia granicy, która mnie określa, stanowi o mojej tożsamości. Inaczej mówiąc: tęsknota za wyobcowaniem spotyka się z pragnieniem zakorzenienia.
W taki oto sposób docieramy do sedna toczących się w dzisiejszej Europie polemik absorbujących ludzi polityki, gospodarki, kultury i nauki. I nic dziwnego, skoro jesteśmy w trakcie wypracowywania nowego kształtu jednoczącego się kontynentu. Polemiki przybrały na sile po ujawnieniu rezultatów badań socjologicznych prowadzonych zwłaszcza wśród młodych generacji Europejczyków, które wykazały rosnącą przewagę postaw zwróconych ku zakorzenieniu nad postawami ciążącymi ku wyobcowywaniu. Jakże daleko jesteśmy od lat sześćdziesiątych!
Warto zapytać, czy przywołane orientacje muszą się wzajemnie wykluczać? Czy rację przyznawać należy wyłącznie jednej ze stron? Czy nie powinniśmy może pozwolić po prostu zaistnieć tej sprzeczności, która objawia się tak naturalnie jak w owym zwierzeniu Domenacha? Czy nie taki jest w istocie duch europejski, korzeniami tkwiący w rozmaitości i wielogłosie, gardzący czystkami i sprowadzeniem rzeczy do jednego wymiaru?
Pozwolić zaistnieć tej sprzeczności to uznać ją za zgodną z naturą Europy, to tak budować jej kształt, aby pomieścił wszystko, czego gdzie indziej pomieścić się nie da, co rozsadzi każde inne, z innego kruszcu stworzone naczynie. Takie jest zadanie prawdziwego budowniczego, bo – jak mawiał mój mistrz, cieśla i starowier – „nie sztuka zbudować sobie dach nad głową, sztuka zbudować taki dach, który nie przesłania nieba!”.
Ku takiej budowie zmierzają ci, którzy wypracowują kształt Europy regionów, kontynentu, gdzie jeszcze raz uniwersalne zrodzi się z tego, co odrębne.