Читать книгу W stronę Xenopolis - Krzysztof Czyżewski - Страница 9
Opowieść o dwóch mnichach i kobiecie nad brzegiem rzeki
ОглавлениеDawno temu wędrowali po ziemi dwaj mnisi. Opowiadacze tej historii różnią się w ich opisie. Raz nazywają ich Li i Wu, innym razem po prostu mniejszym i większym albo młodszym i starszym, wreszcie podążającym ścieżką intelektu i idącym ścieżką serca. Jedno jest pewne: wywodzili się z klasztoru znanego z reguł życia ustanowionych tradycją, w którym składali śluby wierności zasadom, w tym śluby milczenia za dnia i nieulegania pokusie kobiety. Droga prowadziła ich do rzeki, na brzegu której czekała kobieta. Różnie mówią: że przeszła przez rzekę rano, gdy poziom wody był niski, a teraz, po deszczu monsunowym woda wezbrała i odcięła ją od domu; że most zerwało; że była bardzo bogato odziana i bała się zamoczyć szatę z jedwabiu. Jedno jest pewne: była piękna i młoda. A także to, że pierwszy mnich, nazwijmy go młodszym, odwrócił od niej wzrok i wierny temu, kim był sforsował rzekę, przechodząc mimo oczekującej pomocy. Natomiast starszy mnich, nie zastanawiając się wiele, wziął kobietę na ramiona i przeniósł na drugi brzeg. Niewiasta podziękowała (wieść niesie nawet o uściśnięciu dłoni mnicha, ale nie wszyscy opowiadacze posuwają się aż tak daleko) i poszła w swoją stronę. Dwaj mnisi zaś w swoją. I tutaj znowu wersje opowieści różnią się od siebie: jedne sugerują, że już po pięciu minutach młodszy mnich odezwał się do starszego; inne oddalają ich rozmowę w czasie o trzy godziny albo wręcz o upływ całego bożego dnia i lokują to ważne wydarzenie nie na drodze i w żywiole wędrowania, lecz już w zaciszu zmroku i w klasztornej celi; inne wreszcie podkreślają, że młodszy mnich nagabywał gwałtownie starszego, lecz tamten trwał w głębokim milczeniu, które przerwał dopiero po zapadnięciu nocy.
Jedno wszakże jest pewne: inaczej teraz przebiegało wędrowanie mnichów po ziemi – starszy szedł zestrojony ze sobą, sycąc się pięknem krajobrazu i uwagą obdarzając wszystko, co napotkał; natomiast młodszy niewiele dostrzegał z otaczającej go rzeczywistości, lękał się spotkania kogokolwiek i uginał pod ciężarem, niewidocznym wprawdzie, a jednak realnym (tak jak przeszłość może być miniona, a jednak obecna). I to także jest pewne, że młodszy mnich wybuchnął oskarżycielskim pytaniem skierowanym do starszego pobratymcy w wierze i swojaka z tego samego klasztoru, pytaniem o to, jak mógł wziąć na ramiona kobietę, która gładkimi udami ścisnęła jego biodra, jędrnymi piersiami przylgnęła do jego pleców, powabnymi ramionami objęła jego szyję, a może nawet gorącym policzkiem dotknęła jego policzka. Nie wszystkie opowieści są aż tak szczegółowe w opisie tej kontrowersyjnej sytuacji. Większość ogranicza się do prostych jak katechizm pytań: jak mogłeś złamać zasady ustanowione tradycją, sprzeniewierzyć się sobie, zdradzić nasz zakon? I dla kogo to wszystko – nieznanej kobiety, jakiejś obcej? Choćbyśmy uwzględnili niezliczoną ilość wersji tej opowieści, czasem znacznie odległych od siebie, wszystkie one – jak strumienie z różnych źródeł wpadające do jednej rzeki – zbiegają się w nieuchronnej odpowiedzi starszego mnicha: „Bracie, ja pozostawiłem kobietę na drugim brzegu rzeki. Czyżbyś dźwigał ją teraz ty, przez życie całe?”.