Читать книгу Antykruchość Jak żyć w świecie, którego nie rozumiemy - Nassim Nicholas Taleb - Страница 31
PROTOANTYKRUCHOŚĆ
ОглавлениеZnane są nazwy dwóch idei będących zapowiedzią antykruchości i dwa prekursorskie zastosowania, obejmujące niektóre z jej szczególnych przypadków. Są to łagodne aspekty antykruchości, ograniczone do dziedziny medycyny. Stanowią jednak dobry punkt wyjścia.
Jak głosi legenda, Mitrydates IV Filopator4, król Pontu w Azji Mniejszej, ukrywając się po zabójstwie ojca, uodpornił się na wszelkie trucizny, zażywając toksyczne substancje w coraz większych dawkach, zbyt małych jednak, żeby okazały się śmiertelne. Później uczynił ten proces elementem skomplikowanego rytuału religijnego. Owa odporność przysporzyła mu jednak problemów później, kiedy zażył truciznę, żeby odebrać sobie życie. Próba samobójcza okazała się nieudana, ponieważ „zabezpieczył się za pomocą innych leków”, dlatego musiał poprosić żołnierza sprzymierzonej armii, żeby przebił go mieczem.
Metoda zwana antidotum Mithridatium, stosowana entuzjastycznie przez Celsusa, słynnego lekarza starożytności, musiała być dosyć modna w Rzymie, ponieważ mniej więcej sto lat później nieco skomplikowała matkobójcze plany cesarza Nerona. Neron obsesyjnie pragnął zabić swoją matkę, Agrypinę, która, żeby było ciekawiej, była siostrą Kaliguli (i, co jeszcze ciekawsze, rzekomą kochanką filozofa Seneki, o którym piszę więcej w dalszej części książki). Matka jednak zwykle dość dobrze zna swojego syna i potrafi przewidzieć, co zrobi, zwłaszcza jeśli to jej jedyne dziecko — a Agrypina miała trochę doświadczenia z truciznami, jako że prawdopodobnie posłużyła się tą metodą, żeby zabić przynajmniej jednego ze swoich mężów (uprzedzałem, że robi się ciekawie). Dlatego, podejrzewając, że Neron wydał na nią wyrok, zmitrydatyzowała się na trucizny, które mogli zdobyć podwładni jej syna. Podobnie jak król Mitrydates, Agrypina ostatecznie zginęła w bardziej mechaniczny sposób, kiedy jej syn (podobno) nasłał na nią zabójców, w ten sposób udzielając nam drobnej, choć ważnej lekcji, że nie na wszystko można się uodpornić. Do dziś, choć minęło 2 tysiące lat, nikt nie znalazł sposobu na to, jak zabezpieczyć się przed mieczem.
Przyjmijmy, że mitrydatyzm to wynik ekspozycji na niewielką dawkę substancji, która z czasem uodparnia człowieka na jej większą ilość. Ta sama zasada stosowana jest w przypadku szczepień i leczenia alergii. Nie jest to jeszcze antykruchość, tylko raczej umiarkowany poziom wytrzymałości, ale zrobiliśmy pierwszy krok we właściwym kierunku. I zaczynamy już rozumieć, że być może całkowicie pozbawieni trucizny stajemy się na nią bardziej podatni (krusi), a żeby nabrać odporności, trzeba trochę pocierpieć.
Teraz wyobraźmy sobie, że trująca substancja w określonej dawce nie tylko zwiększa twoją odporność, ale też poprawia twoją ogólną kondycję fizyczną. Hormeza (słowo ukute przez farmakologów) zachodzi wtedy, gdy niewielka dawka szkodliwej substancji wpływa korzystnie na organizm, działając jak lekarstwo. Odrobina substancji, która w większej dozie jest trująca, wzmacnia organizm, ponieważ wywołuje pewnego rodzaju nadmierną reakcję. W momencie odkrycia zjawisko to interpretowano nie tyle w kategoriach „trucizna leczy”, ile „szkodliwość zależy od dawki” albo „efekt leczenia zależy od dawki”. Naukowcy interesują się właśnie nieliniowością reakcji na dawkę.
Starożytni dobrze znali zjawisko hormezy (ale go nie nazwali, podobnie jak koloru niebieskiego). Jednakże dopiero w 1888 roku zostało ono po raz pierwszy opisane naukowo (choć wciąż pozostało nienazwane) przez niemieckiego toksykologa Hugona Schulza, który zauważył, że niewielkie dawki trucizny stymulują wzrost drożdży, podczas gdy większe dawki hamują ich rozwój. Niektórzy badacze utrzymują, że korzystnego wpływu warzyw na organizm nie wyjaśnia zawartość witamin ani żadne inne racjonalizujące teorie (czyli koncepcje, które wydają się rozsądne na poziomie narracji, ale nie zostały sprawdzone empirycznie). Ich zdaniem rośliny chronią się przed zagrożeniami i drapieżnikami za pomocą trujących substancji, które, zażyte w odpowiednich ilościach, mogą stymulować ludzki organizm. Tu również ograniczona, niewielka dawka trucizny przynosi korzystne skutki.
Zdaniem wielu restrykcja kaloryczna (stała lub sporadyczna) wywołuje zdrowe reakcje i zmiany, które, między innymi, wydłużają oczekiwaną długość życia zwierząt laboratoryjnych. My, ludzie, żyjemy zbyt długo, żeby badacze mogli sprawdzić, czy taka restrykcja wydłuża naszą oczekiwaną długość życia (jeśli hipoteza jest prawdziwa, to obiekty badawcze żyłyby dłużej niż badacze). Ale wygląda na to, że wpływa ona korzystnie na stan zdrowia ludzi (a niekiedy również na ich poczucie humoru). Skoro jednak nadmiar przyniósłby odwrotny skutek, to sporadyczną restrykcję kaloryczną można interpretować w następujący sposób: zbyt duża ilość zwykłego jedzenia szkodzi, a pozbawienie ludzi stresora w postaci głodu może skracać ich życie; zatem hormeza jedynie odtwarza u ludzi naturalną równowagę między odżywianiem a głodem. Innymi słowy, hormeza jest normą, a jej brak nam szkodzi.
W latach 40. XX wieku metoda ta straciła w pewnej mierze szacunek i zainteresowanie naukowców. Hormezę praktykowano rzadziej, ponieważ niektórzy mylnie kojarzyli ją z homeopatią. Tego rodzaju skojarzenie jest niesprawiedliwe, ponieważ to zupełnie różne mechanizmy. Homeopatia opiera się na innych założeniach, z których jedno głosi, że niewielkie, wysoce rozcieńczone dawki substancji chorobotwórczych (tak małe, że niemal niedostrzegalne, dlatego nie powodują hormezy) mogą się przyczynić do wyleczenia danej choroby. Istnieje niewiele empirycznych dowodów na skuteczność homeopatii, która ze względu na metodologię badawczą zaliczana jest dziś do metod medycyny niekonwencjonalnej. Tymczasem hormeza, jako zjawisko, została potwierdzona licznymi dowodami naukowymi.
Jednakże, co istotniejsze, teraz rozumiemy, że pozbawiając systemy niezbędnych stresorów, niekoniecznie działamy na ich korzyść — możemy im wręcz zaszkodzić.