Читать книгу Na całego - Piotr Bojarski - Страница 10
Okolice wsi Milatyn, kwadrans później
ОглавлениеUkraińcy bili mocno, ale niecelnie. Jęczkowiak ocenił dzielącą ich od lasu odległość na jakieś trzysta metrów. Zerknął w prawo, ku plutonowi prowadzonemu przez Ratajczaka. W samą porę, by zauważyć, że ludzie Ratajczaka poderwali się do ataku.
Chaotyczny, rozrzucony ostrzał ze strony wroga przynaglił go do działania.
— Naprzód! — zakomenderował i pociągnął za sobą również swoich podkomendnych.
Kule świstały gdzieś po bokach, gdy biegiem pokonywali odkryty teren, dzielący ich od zalesionego wzgórza. Żaden jednak nie zachłysnął się z nagła powietrzem i nie bluzgnął krwią. Dopadli do cienia drzew akurat w momencie, gdy na prawo od nich żołnierze Ratajczaka, który chwilę wcześniej zagłębili się w leśną gęstwinę, zaczęli krzyczeć:
— Hurrra! Hurrraaaaa!
Kątem oka dostrzegł walkę wręcz, jaką toczyło dwóch ludzi Ratajczaka z dwójką skromnie umundurowanych Ukraińców. Widząc groźnie nasadzone na mauzery bagnety, przeciwnicy podali tyły.
— Hurrrra! Hurrraaaaa! — darli się żołnierze na prawym skrzydle.
Jęczkowiak wpadł ze swoimi ludźmi na niewielką polanę. Wroga już nie było, na placu niedawnego boju stały za to dwa działa z amunicją. Najwyraźniej śmiała akcja Polaków i ich determinacja kompletnie zaskoczyła nieprzyjacielską artylerię, która nie zdołała oddać nawet jednej salwy.
Przy zdobycznych działach prężył się już dumny Ratajczak.
— Patrz, Józek, niezłe pyski! — Wskazał dłonią na wyloty luf.
— A gdzie twoi ludzie?
— Pędzą za Rusinami!
— Kiedy…
— Wiem, wiem… Ale dział szkoda!
— No szkoda. Ale przecież nie damy rady ich zabrać!
Ktoś chrząknął jakoś nerwowo, ktoś bardzo zdyszany za plecami Jęczkowiaka. Goniec z dowództwa batalionu.
— Panie sierżancie, porucznik Wierzejewski nakazuje natychmiast się cofnąć i wrócić na ustaloną linię natarcia wzdłuż torów kolejowych — wysapał na jednym wydechu młody szczun8 z poznańskiej Wildy albo Jeżyc.
— Rozumiem. — Jęczkowiak odsalutował mu niedbale. — Proszę przekazać porucznikowi, że zaraz wracamy. Muszę tylko wyhamować naszą wycieczkę.
— Już moja w tym głowa, Józek! — zaoponował Ratajczak. — Wracajcie w stronę torów, ja niebawem do was dołączę. Tylko poskromię te moje orły…
Jęczkowiak skinął głową na znak, że się zgadza. Spoconym podkomendnym nakazał odwrót w stronę widniejącego na horyzoncie nasypu kolejowego.
— Ale, panie sierżancie, kiedy te działa… — zaprotestowali.
— Na nic nam one teraz. Nie damy rady ich zabrać.
— Ale takie piękne są… Ach, jakby dać z nich ognia! — rozmarzył się Kaczmarek, który wychynął nagle zza gęstego zagajnika.
— Wykonać! — zniecierpliwiony Jęczkowiak machnął tylko ręką. — Lwów czeka! Nie ma sensu brać się za to żelastwo! Bez koni i tak nie damy rady.
— A gdyby tak…
— Daj spokój, Biniu! — zniecierpliwił się dowódca. — Idziemy!
Kaczmarek odpuścił, choć nie bez żalu. Wolnym krokiem wycofali się z lasu, kierując się w stronę linii kolejowej.
Potyczka na prawym skrzydle zaniepokoiła dowództwo batalionu na tyle, że pchnęło w ich kierunku pluton odwodu. Jęczkowiak spotkał wsparcie w pół drogi do torów. I zawrócił.
Nie dane im jednak było w spokoju dotrzeć na nakazane przez Wierzejewskiego stanowiska. Gdzieś w oddali znowu zaterkotał karabin maszynowy. Pociski nadlatywały od strony wsi widocznej na położonym przed nimi wzniesieniu.
Tym razem wróg zajął pozycje dokładnie na kierunku ich działania, Jęczkowiak nie wahał się więc ani chwili. Nie czekając na powrót plutonu Ratajczaka, nakazał swoim ludziom atak na pagórek, na którym przez minione lata usadowiły się drewniane zabudowania Milatyna.
Podejście okazało się bardziej strome, niż przypuszczał. A obrońcy przygotowani do odparcia szturmu. Z góry poleciały w ich stronę ręczne granaty.
— Padnij!
Wybuchy nie zrobiły nikomu krzywdy, ale Jęczkowiak nakazał cofnąć się w dół.
To był dobry ruch.
Ledwie zbiegli niżej, nad ich głowami z wielkim świstem przeleciały pociski polskiej artylerii. Wierzejewski musiał obserwować przez lornetkę, co się święci, i nakazał strzelać. Wybuchy na linii ukraińskich umocnień wzbiły w niebo tumany kurzu. I wywołały panikę w szeregach przeciwników.
Jęczkowiak dostrzegł poruszenie na wrogiej linii obrony — z ledwie widocznego rowu wyskakiwali teraz w pośpiechu uciekający Ukraińcy.
— Do ataku! — krzyknął i pociągnął znowu za sobą swoich ludzi.
Piechurzy w niespełna minutę dopadli do opuszczonej linii rowu. Był nieduży, ale dawał świetny ogląd sytuacji poniżej. W rowie leżał rozbity karabin maszynowy. Wokół niego spoczywały trzy zalane krwią trupy.