Читать книгу Na całego - Piotr Bojarski - Страница 21
Przemyśl, tego samego dnia
ОглавлениеPo przyjeździe do Przemyśla dwie karetki przewiozły ich do szpitala na Zasaniu, na lewym brzegu Sanu, skąd widać było całkiem nieźle zamkowe wzgórze i blade blanki baszty. Tu lekarze i młode sanitariuszki wzięli ich natychmiast w obroty. Jęczkowiak musiał od razu pozbyć się munduru — i wtedy wreszcie wyszła na jaw tajemnica piekielnie bolącego, prawego ramienia — okazało się, że także ono zostało przestrzelone. W łaźni, z pomocą sanitariuszki, pozbył się w końcu koszuli, która z powodu skrzepłej krwi u wlotu i wylotu kuli nie chciała ustąpić. Sprytna sanitariuszka, widząc, że atak bólu odbiera rannemu przytomność, zachowała zdrowy rozsądek: pobiegła po nożyczki i wycięła nimi z koszuli dwa fragmenty materiału, który przywarł do ran.
Tak „wypreparowany” Jęczkowiak w stroju adamowym wszedł do żeliwnej wanny, w której na stojąco poddany został pierwszemu obmywaniu lekko tylko podgrzaną wodą. Intensywne przemywanie zrobiło swoje: rana na ramieniu nieznacznie się otworzyła, uwalniając oba płaty koszuli. Gdy z wanny zeszła brudna woda, Jęczkowiaka umyto drugi raz — tym razem już ciepłą wodą, z wykorzystaniem mydła. W trakcie namydlania sanitariuszka zdjęła też delikatnie bandaż z lewej dłoni rannego.
Jęczkowiak chętnie posiedziałby w gorącej wannie dłużej, tym bardziej, że zajmująca się nim sanitariuszka była kruczoczarnowłosą pięknością o troskliwym spojrzeniu i pełnych ustach. Niestety, za chwilę wzywał go już z kolejnej izby umundurowany lekarz dyżurny.
Starszy wiekiem łapiduch z ryżawym wąsikiem obejrzał najpierw przestrzeloną dłoń Jęczkowiaka.
— Nie jest najgorzej — mruknął i sięgnął po buteleczkę z jodyną, stojącą na półce za jego plecami.
— Teraz niech się pan trzyma — dodał.
I wlał żółtawy płyn odkażający do wlotu po zewnętrznej stronie dłoni.
Ból był tak ostry, że sierżant zbladł, a przed oczyma pojawiły mu się czarne plamy. Zachwiał się, jakby miał upaść, zrobiło mu się nagle duszno.
— Niech go siostra położy na leżance — rozkazał natychmiast lekarz. — Ja jeszcze coś muszę zrobić…
Półprzytomny z bólu Jęczkowiak spoczął zaraz na kozetce, przymykając oczy, a lekarz — najwyraźniej chirurg — zajął się raz jeszcze jego ranną dłonią. Za pomocą chirurgicznych nożyc odciął wprawnym ruchem fragment poszarpanego ciała po wewnętrznej stronie dłoni.
— No i po strachu — mruknął w swoim stylu. — Teraz będzie się lepiej goić.
Dla Jęczkowiaka nie był to jednak koniec nieprzyjemności. Łapiduch okazał się bardzo skrupulatny i z miejsca zabrał się za ranę ramienia. Na szczęście okazała się niegroźna, ledwie powierzchowna. Choć bolesna, rokowała lepiej niż rana dłoni. Lekarz oczyścił ją, zaopatrzył plastrami, a potem obandażował.
— Za trzy dni można będzie to zdjąć — oświadczył odzyskującemu z wolna zdrowe kolory twarzy Jęczkowiakowi.
— Dzię… Dziękuję — wyszeptał ranny.
Lekarz odpowiedział skromnym uśmiechem.
— A teraz niech siostrzyczka pomoże mu stanąć na nogi. Najlepiej, jak pomaszeruje prosto do łóżka.
— Tak jest — odpowiedziała wojskowo piękna sanitariuszka.
I pochylając się nad Jęczkowiakiem, posłała mu czułe spojrzenie spod zalotnych rzęs.
— Jak tam z panem, panie sierżancie? — zapytała. — Już nie kręci się panu w głowie?
— Przy pani… Przy pani od razu czuję się lepiej. A przy okazji… Jak pani na imię?