Читать книгу Na całego - Piotr Bojarski - Страница 23
Berlin, w dowództwie kontrwywiadu wojskowego
ОглавлениеWirbel szukał możliwości zemsty, szukał okazji do powrotu. Od dawna, od samego początku. Właściwie od momentu, w którym transportujący go ambulans przekroczył w styczniu 1919 roku linię czegoś, co Polacy zapewne zwali frontem, i następnego dnia dowiózł bezpiecznie do Berlina. Dobrze zapamiętał to gorzkie uczucie upokorzenia, gdy niesprawny po ciężkim postrzale z ręki buntowników w Posen musiał odpowiadać na dociekliwe pytania przesłuchującej go komisji. Nie dali mu spokoju nawet wtedy, nie uszanowali azylu, jakim powinny być mury szpitala! Wypytywali i wypytywali, byle tylko wywęszyć jego błędy. Jedynym, do jakiego się przyznał przed wysoką komisją armii, była przesadna wiara w swoich współpracowników w Posen. Doskonale wiedział, przeczuwał, co się święci, a jednak nie dał rady temu zapobiec. I właśnie dlatego dziś Niemcy są biedniejsze, okrojone, okradzione z bogatej, ludnej i pracowitej dzielnicy, która przed wojną stanowiła spichlerz zbożowy Rzeszy. I dlatego musi się zemścić. Odegrać. Musi wyrównać rachunki z Polaczkami. Wyrównać i zamknąć je raz na zawsze. A zwłaszcza posłać do piachu jednego z nich. Tego, który ma na sumieniu życie Heinza…
Telefon na jego biurku zaterkotał dychawicznie, jakby dostrajając się do kondycji fizycznej człowieka, któremu służył. Kapitan poderwał słuchawkę zbyt szybko, przywołując ból niewygojonego ramienia i dreszcz reszty ciała.
— Wirbel! — skrzywił się mimowolnie.
— Melduję posłusznie, herr hauptmann, że stawił się niejaki Paul Pohl. Zdaje się pilot, ponoć leutnant, tyle że w cywilu — usłyszał głos dyżurnego.
— Świetnie. Niech wejdzie. Skieruj go prosto do mnie.
— Tak jest!
Chwilę później ktoś zastukał głośno w drzwi gabinetu Wirbela.
— Herein!20
Do pomieszczenia wszedł zdecydowanym krokiem mężczyzna lat około trzydziestu. Był niskiego wzrostu, lekko przysadzisty, miał na sobie grube cywilne palto, ale jego ruchy zdradzały zawodowego wojskowego, przyzwyczajonego do wszelkich niewygód służby. Przybysz rozejrzał się szybkim ruchem głowy po gabinecie hauptmanna, a potem stuknął obcasami przed Wirbelem.
— Leutnant Pohl w stanie spoczynku! — przedstawił się przed wyższym rangą.
— Hauptmann Wirbel, spocznij. — Gospodarz poczuł gdzieś wewnątrz wojskową satysfakcję.
Może i Niemcy się walą, może i nigdy nie będą już takie jak wcześniej, za Hohenzollernów, ale — do diaska — tacy ludzie jak Pohl, żołnierze z krwi i kości, gotowi stawić się na każde zawołanie, uratują kiedyś ten kraj. Może nie od razu, może nie za miesiąc czy za rok, ale z pewnością przyjdzie taki czas, w którym wszyscy wrogowie Niemiec pożałują, że zadarli z tym największym narodem na kontynencie!
— Pan usiądzie, panie poruczniku — zaproponował Wirbel, wskazując przybyłemu miejsce w fotelu po drugiej stronie swojego biurka. — Pewnie pan wie, dlaczego zdecydowałem się przyjąć pana do naszej służby?
Pohl spojrzał na Wirbela wzrokiem, w którym nie było nawet cienia niepewności.
— Oczywiście, herr hauptmann — potwierdził. — Łączy nas, że tak powiem, wspólnota interesów.
— I nie żal panu lotnictwa?
— Żal, herr hauptmann. Ale zdaję sobie sprawę, że nasza formacja nie ma w Niemczech żadnej przyszłości. Przynajmniej w najbliższych latach. Słyszał pan zapewne przecieki z konferencji pokojowej w Wersalu…
— Tak, niestety.
— No właśnie. Wszystko zmierza w kierunku totalnego rozbrojenia Niemiec. I uczynienia z nich strefy bez broni, zatem kraju zupełnie bezbronnego. Nie będziemy mieć nie tylko czołgów, ale także Kaiserliche Marine i Luftstreitskrafte. To, co nam zostanie, to padlina ogryziona do samych kości. W takiej armii nie zamierzam służyć. Zresztą, już redukują nam etaty…
Nie ma więc pewności, że zostaniesz w służbie — dopowiedział sobie w myślach oficer kontrwywiadu.
— Donnerwetter! Co za ponurych czasów dożyliśmy — sarknął, uśmiechając się krzywo do pilota. — No dobrze, porozmawiajmy zatem o wspólnym interesach.
— Jawohl, herr hauptmann21.
— Potoczna wieść niesie, że macie swoje rachunki z buntownikami z Posen.
— To prawda, herr hauptmann. W końcu grudnia zostałem niecnie oszukany przez pewnego Polaka, zresztą mojego podwładnego. Posłużył się podstępem, by odebrać mi maszynę, wielozadaniowego albatrosa C.III, którego miałem, zgodnie z rozkazem, dostarczyć na lotnisko w Berlinie. Ten drań wykorzystał moje zaufanie i przy pomocy swoich kamratów odebrał mi maszynę…
— Z tego, co słyszałem, nie bez pańskiej pomocy.
— To nieprawda, herr hauptmann! — zaprotestował Pohl, dotknięty do żywego. — Moją przewiną było tylko to, że zgodziłem się na międzylądowanie w pewnej wsi pod Posen. Ten Polak… Polak skusił mnie obietnicą mięsa dla mojej rodziny… Pan wie, jakie wtedy były kłopoty z żywnością, zwłaszcza w Berlinie… I wtedy…
— Już dobrze, herr leutnant! — przerwał mu Wirbel, zniesmaczony tą nieudolną obroną. — Już wystarczy! Nikt nie zamierza ciągać pana po komisjach i dochodzić prawdy. Wierzę panu. Znam Polaków, osobliwie tych z Provinz Posen. To szczwane sztuki, istne cwaniaki. Wyszkoleni za nasze pieniądze, podziękowali nam podstępnie i niehonorowo, wykorzystując chwilę naszej słabości. Zapewniam pana, że kiedyś jeszcze za to zapłacą.
— I jak tak sądzę, herr hauptmann! — przytaknął skwapliwie Pohl, a w jego oczach Wirbel zauważył ogniki gniewu. — Sęk w tym, że nie wiem, jak to zrobić…
— Pan się tym nie martwi, Pohl — ucieszył się kontrwywiadowca. — To już proszę pozostawić mnie. Cieszę się z naszej przyszłej współpracy. Wiele sobie po niej obiecuję.