Читать книгу Na całego - Piotr Bojarski - Страница 19
Wieś Bar pod Gródkiem Jagiellońskim, tego samego dnia przed południem
ОглавлениеWysuszony na wiór mundur był nieco chropawy, nieprzyjemny w dotyku, ale Jęczkowiak szybko do niego przywykł. Gdy kazali mu się ubrać, dobrze wiedział, dokąd trafi. Pociąg sanitarny czekał już na bocznicy na rannych. Pożegnał się więc z Kaczmarkiem, nakazał mu wrócić do Poznania całym i zdrowym, a potem z pomocą przyjaciela umościł się znowu na chłopskiej furmance i wraz z innym rannymi pojechał do pociągu.
Słońce wschodziło ostro nad horyzontem, zmuszając go do zmrużenia oczu. Było chłodno i wilgotno, ale bez mrozu. W powietrzu czuło się już przedwiośnie.
Bolało go ramię, na które upadł, nieobejrzane z braku czasu przez lekarza. Miał wrażenie, że przykleiło się do podkoszulka, więc nie ruszał na razie bielizny. Muszę o tym powiedzieć w szpitalu, postanowił. Z wolna godził się z myślą, że dla niego wojowanie chwilowo się skończyło.
Znał ten osobliwy stan wytrącenia z gorączki walki. Był już wszak kiedyś ranny. Wiosną 1917 roku, gdzieś pod Maison-Rouge, postrzelili się nawzajem z Bogdanem Antoniewiczem w nogi. Niegroźnie, w uda nad kolanami. Dzięki temu Jęczkowiak trafił do szpitala na zapleczu frontu, gdzie spędził kilkanaście miłych dni, nie musząc narażać życia i zdrowia za Wilusia19. Tyle że wtedy chodziło o symulowanie niezdolności do walki, a teraz — choć bić się chciał — zwyczajnie nie mógł. Ból głowy, piekąca, obandażowana dłoń i szarpiące ramię przypominały, że z nim kiepsko.
Humor poprawił mu dopiero widok brata niesionego na noszach do pociągu. Ludwik! Choć blady jak kreda, pomachał Józefowi dłonią na znak, że jest przy życiu i powinno być z nim tylko lepiej. Józek odmachnął mu zdrową ręką, ale nie miał siły nic krzyknąć. Ciągle trawiła go wysoka gorączka.
Pociąg ruszył około jedenastej, z łoskotem przesuwając się wzdłuż peronu niewielkiej stacji. Jechał stosunkowo wolno, ale Jęczkowiak nie zwracał na to uwagi. Odczuwał coraz bardziej głód, pobudzony przyniesionym przez kapelana winem. Aprowizacja stała na szczęście na wysokim poziomie. Nie minął kwadrans, a wśród leżących na pryczach wagonu rannych pojawił się żołnierz roznoszący porcje chleba i rozlewający do menażek wojskową grochówkę.
Tego mi było trzeba. Bogu niech będą dzięki, pomyślał ranny sierżant, rozkoszując się smakiem gęstej zupy, uwarzonej zapewne na wędzonym boczku.
Będzie dobrze. Teraz może być już tylko lepiej.
Nawet się nie zorientował, kiedy uporczywy, monotonny stukot żelaznych kół rzucił go w ciepłe objęcia Morfeusza.