Читать книгу Na całego - Piotr Bojarski - Страница 25
Okolice miasta Rudki, Ukraina, 23 marca 1919 roku
ОглавлениеNareszcie! Nareszcie dostali konkretne zadanie bojowe. Nie jakieś tam ulotki czy rozpoznanie — tym razem rozkaz brzmiał: bombardować!
Zabrali więc na pokłady tyle bomb, ile zdołały zabrać ich maszyny — i wystartowali. Od razu obrali kurs na wschód, bo sprawa stała się nagła i paląca. Na odprawie dowiedzieli się, że w rejonie Rudek, miasta powiatowego nad Wiszenką, koncentrowały się do kontrnatarcia spore siły ukraińskie. Ugrupowanie to mogło zagrozić łączności, jaką Polacy nawiązali między Przemyślem a Lwowem dzięki odblokowaniu linii kolejowej. Dlatego należało doprowadzić do rozproszenia przeciwnika, zanim ten zaatakuje słabe polskie siły, osłaniające tory na długim, okołostukilometrowym odcinku.
Jachowi aż się zaświeciły oczy. Zresztą podporucznikowi pilotowi Ludwikowi Piechowiakowi i sierżantowi pilotowi Kazimierzowi Burzyńskiemu również. Dowódca eskadry, podporucznik Wiktor Pniewski, od razu to zauważył. I nie omieszkał skarcić.
— Tylko mi tam nad Rudkami nie chojraczyć! — Uniósł z przyganą dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym, jak ojciec strofujący mało karne dzieciaki. — Macie mi wrócić bez strat własnych, zrozumiano? W końcu nie ma nas tutaj zbyt wielu. Każdy zdrowy pilot jest na wagę złota!
Podśmiechiwali się między sobą, ale zachowali pozory, że rozkaz zrozumieli. I że go wykonają. Oczami wyobraźni widzieli zapewne znacznie więcej. Nikt wszakże tym się nie pochwalił.
— Zresztą, sam was poprowadzę — orzekł Pniewski, jakby wyczuwając bijące od podwładnych fluidy.
— Tak jest! — odkrzyknęli i niemal od razu pobiegli na płytę lotniska.
Chwilę później poderwali w górę dwa albatrosy, a także jednego DFW i AEG. Silniki maszyn grały pięknie i równo, wynosząc aeroplany na wysokość dwóch tysięcy metrów. Maszyny wyrównały prędkość przelotu do około stu dwudziestu kilometrów na godzinę i skierowały się w stronę Dołhomościsk. W porannym słońcu dwupłaty z biało-czerwonymi szachownicami na płóciennych i drewnianych korpusach prezentowały się naprawdę dumnie i okazale. Wzbudzały respekt w oczach chłopów z pobliskich wiosek, podnoszących ręce do oczu, by lepiej obserwować start polskich samolotów.
Pogoda była piękna, rześka i zdecydowanie wiosenna. Na szachownicy szarobrązowych pól pod maszynami topniały resztki śniegu. Doskonała widoczność zapowiadała udaną akcję.
Na wysokości Dołhomościsk — za przykładem prowadzącego klucz Pniewskiego — położyli maszyny na prawe skrzydła, nakręcając nieznacznie na południe, ku Strzelczyskom i Rudkom. Wyraźnie widoczna kreska torów wiodących do Gródka, i dalej do Lwowa, pozostała daleko za ich plecami. Pod sobą mieli pola, z rzadka upstrzone zgniłozielonymi wysepkami lasów.
Nad terenem akcji znaleźli się mniej więcej pół godziny później. Otaczający Rudki od północy szeroki płat borów ustąpił nagle miejsca różnobarwnym poletkom. Zaraz potem zobaczyli pierwsze, skromne zabudowania miasteczka.
Jeden po drugim obniżyli pułap, schodząc stopniowo na wysokość dwustu, trzystu metrów. Spodziewali się znaleźć i zaatakować przeciwnika na głównym placu miasta, którym według map miała być wolna przestrzeń wokół położonego w centrum miejscowości ratusza.
I właśnie wtedy, gdy mieli nadzieję na zaskoczenie przeciwnika, skądś z dołu zagrały niespodziewanie wraże karabiny maszynowe. Było ich zaskakująco wiele, zupełnie jakby Ukraińcy oczekiwali polskiego ataku.
Jach instynktownie poderwał albatrosa w górę, szybko nabierając prędkości. W prawym skrzydle zauważył ślady po kulach. Znaczyły się wyraźną linią, biegnącą skosem przez dolny i górny płat.
Nie będzie łatwo, pomyślał, kierując maszynę w stronę dobrze widocznego ratusza, gmachu zbudowanego na planie kwadratu, z przysadzistą, baniastą wieżą. Metalowa kula wieńcząca kopułę wydała mu się nagle groteskowa i nierzeczywista. Obrazek był ładny, niemal bajkowy — tyle że do jego aeroplanu i do maszyn kolegów grzały jak wściekłe ukryte wśród mikrych domostw cekaemy wroga.
Zerknął szybko przez ramię, ciekaw reakcji towarzyszy. Każdy z nich radził sobie na własną modłę, szyk poszedł w rozsypkę. Jach również poczuł się zwolniony z dyscypliny taktycznej, kierując albatrosa wprost na świetnie widoczny rynek.
I wtedy ich zobaczył. Karabiny ukraińskiej piechoty stały jeszcze w kozłach na garbatej płycie rynku, ale już za chwilę znalazły się w dziesiątkach, setkach dłoni żołnierzy w mundurach byłej armii carskiej, spiętych pasami. Wielu z piechurów miało na głowach nie wojskowe czapki, a zwykłe baranie czapy, zaświadczające o chłopskim pochodzeniu rekrutów. Z bronią w rękach rozbiegli się w dole, pod maszyną Jacha, jak mrówki, nerwowo szukające schronienia w cieniu okolicznych drzew.
I znowu rozległy się strzały, teraz jednak pojedyncze i mocno niecelne.
Jach dał znak lecącemu z nim obserwatorowi, by przystąpił do bombardowania.
— Dawaj! — przekrzyczał ryk silnika.
Kilka sekund potem na bruku rynku wykwitło kilka gejzerów, kładąc trupem kilkunastu najbliżej stojących żołnierzy.
Jach poderwał maszynę i znowu zaczął nabierać prędkości, zataczając łuk niemal dokładnie nad błyszczącą w dole cerkwią. Chwilę później ponowił atak na zgromadzone na rynku oddziały, od drugiej wszakże, wschodniej strony.
Tym razem jednak bomby ciskane przez obserwatora nie poczyniły już tak wielkich szkód. Gdzieś z lewej flanki zagrały za to wściekle karabiny maszynowe przeciwnika.
Jach usłyszał złowrogi furkot i dostrzegł kolejną pręgę po pociskach, tym razem na lewym dolnym płacie. Płótno poszycia skrzydła było mocno poszarpane i zapewne straciło nieco siły nośnej. Zrobiło się naprawdę gorąco.
Gdy zostawiał w dole poryty bombami rynek, albatros oberwał po raz trzeci. Seria przeszła po drewnianym boku kabiny, kończąc się metalicznym trzaskiem ostrzelanej, aluminiowej blachy, osłaniającej przód i silnik maszyny.
Jach poczuł uderzenie gorąca.
Nerwowo nasłuchiwał teraz rytmu silnika. Utrata mocy — Matko Boska! — oznaczałaby co najmniej niewolę. Na szczęście motor nie ucierpiał, dwieście koni mechanicznych silnika Benza ciągnęło samolot w górę, aż miło.
Usłyszał za sobą kolejne głuche detonacje — dowód, że jego towarzysze z sukcesem dokończyli dzieła. Goniły ich pociski z ujadających, plujących ogniem karabinów maszynowych, ale obsługa żadnego z nich nie mogła się poszczycić strąceniem polskiej maszyny.
Gdy godzinę później lądowali jeden po drugim na lotnisku w Hureczku, każda z maszyn nosiła ślady po ukraińskich kulach. Kiedy Jach w końcu zatrzymał albatrosa przed hangarem i wyskoczył na błotnistą ziemię, dostrzegł jeszcze jedną perforowaną linię, zaznaczoną na spodzie drewnianego kadłuba.
Oberwał zatem aż cztery razy — a mimo to wrócił, osobiście niedraśnięty.
Jego obserwator miał jednak mniej szczęścia. Z kabiny wyszedł dopiero z pomocą sierżanta. Jego przestrzelona łydka była cała we krwi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 Blauka (gwara poznańska) — wagary.
2 Berbelucha (gwara poznańska) — alkohol podłej jakości.
3 Gzub (gwara poznańska) — maluch, chłopaczek.
4 Szkiebry pod Werdunem (gwara poznańska) — Niemcy pod Verdun.
5 Kalafa (gwara poznańska) — gęba.
6 Deutsche Flugzeugwerke — niemiecki samolot rozpoznawczo-bombowy z czasów I wojny światowej. Polskie lotnictwo miało w tym okresie 63 samoloty tego typu.
7 Allgemeine Elektrizitäts Geselschaft — niemiecka maszyna zwiadowcza z lat I wojny światowej, używana także jako bombowiec. Polska armia miała w 1919 r. ok. 90 takich maszyn, z czego aż 51 (w częściach) zdobyli powstańcy wielkopolscy w hali Zeppelina na poznańskich Winiarach.
8 Szczun (gwara poznańska) — chłopak, chłystek.
9 Ejber (gwara poznańska) — dryblas, drab.
10 Podstawowy karabin armii austro-węgierskiej podczas I wojny światowej.
11 Ręce do góry! Wstawać! Szybciej, szybciej! (niem.).
12 Bądźcie przeklęci, Lachy! (ukr.).
13 Sofort! (niem.) — natychmiast!
14 Nazwa przejściowa, nadana byłej armii cesarstwa niemieckiego. W 1921 r. na mocy postanowień traktatu wersalskiego tymczasowe siły zbrojne republiki przekształcono w Reichswehrę.
15 Hauptmann (niem.) — kapitan.
16 Leutnant (niem.) — porucznik.
17 Mowa o wydarzeniach z powieści Piotra Bojarskiego Cwaniaki, poprzedzającej ten tom.
18 Cholera jasna! (niem.).
19 Potoczne w Poznańskiem określenie cesarza Wilhelma II.
20 Wejść! (niem.).
21 Tak jest, panie kapitanie (niem.).
22 Mela (gwara poznańska) — dziewczyna, panna.
23 Ciampać (gwara poznańska) — rwać, boleć.