Читать книгу Na całego - Piotr Bojarski - Страница 24
Przemyśl, szpital na Zasaniu
ОглавлениеSanitariuszka miała na imię Anna i mieszkała w Orzechowcach pod Przemyślem. Tyle zdołał się dowiedzieć Jęczkowiak, gdy zamienił z nią kilka słów wieczorem pierwszego dnia. Byłoby tych słów zapewne więcej, gdyby zazdrosny pewnie łapiduch nie wywołał dziewczyny do dyżurki. Tego wieczoru Anna nie wróciła już do jego sali.
Smutek po tym braku wypełnił mu za to Alfons Radomski, kamrat jeszcze ze skautów i dni powstania. Radomski oberwał w nogę w tej samej okolicy co Jęczkowiak. Chociaż leżał i nie mógł opuszczać łóżka, zasypał Józefa całą górą dowcipów, przy tym całkiem nieprzystojnych, by nie powiedzieć sprośnych. Jęczkowiak nawet się nie spodziewał, że z Alfonsa taki żartowniś. A już w ogóle humor Jęczkowiaka zwyżkował, gdy zobaczył dwie sale dalej swojego brata Ludwika z obandażowaną piersią, uśmiechającego się blado, ale jednak, ze szpitalnego posłania.
Podali sobie dłonie, ale z powodu rany Ludwika Józek nie mógł go serdecznie wyściskać. Zamiast tego usiadł u niego w nogach i poklepał go zdrową ręką po ramieniu.
— Widzisz, bracholu, na co nam przyszło? — zażartował. — Ty leżysz okutany bandażem jak baran, jak straszę przestrzeloną łapą… Zachciało się nam wojenki na wschodzie, to mamy… Ale wiesz co, Ludwiczku? Coś mi się zdaje, że dla nas ta kampania już się zakończyła. Teraz będziemy zgrywać weteranów. Zwłaszcza przed melami22.
Ludwik odpowiedział słabowitym uśmiechem. Choć był o półtora roku młodszy od brata, uchodził za bardziej rezolutnego w kwestii kobiet.
— Głupio oberwałem — powiedział cicho. — Wybiegłem wprost na cekaem. I tak Panu Bogu mogę dziękować, że żyję…
— Do wesela się zagoi, bracie — zapewnił go Józef. — Zobaczysz, z tą dziurką w piersi będziesz dla swojej narzeczonej ciekawszy niż wcześniej! Idę o zakład!
— Nie żartuj sobie, Józek, bo ja śmiać się nie mogę — stęknął Ludwik. — Wszystko mnie wtedy boli! Cha, cha, cha…
Cichutki, ostrożny śmiech brata rozczulił Jęczkowiaka.
— To już będę grzeczny — odpowiedział. A potem zupełnie spoważniał: — Do matki napisać trzeba. Żeby się nie martwiła. Że żyjemy i takie tam…
— Ja nie dam rady. Ledwo dłońmi ruszam.
— Nic się nie martw. Łapę prawą mam zdrową. No, prawie zdrową, bo mnie jeszcze ramię ciampie23. Ale pisać dam radę.
— To napisz koniecznie — potwierdził Ludwik. — Ale o mnie tak ostrożnie, że mnie ledwie drasnęli. Żeby się tylko matula zbytnio nie frasowała…
— Już ty się, Ludwiczek, nie martw. Ściemniać to umiem jak mało kto. Jak nie wierzysz, zapytaj Niemiaszków z mojej byłej kompanii z Francji.
— Cha, cha, cha… Józek! To boli! Miałeś nie żartować!