Читать книгу Na całego - Piotr Bojarski - Страница 20

III. Cztery serie w korpus Nad Lwowem, 19 marca 1919 roku, przed południem

Оглавление

Spowite mgłą miasto w dole przedstawiało się imponująco. Pięknie położone pomiędzy zalesionymi wzgórzami, z których największe Jach od razu rozpoznał jako wzgórze zamkowe, wydało się pilotowi skarbem, ukrytym pomiędzy kępami zieleni. Skarbem, o który warto zabiegać. Lecąc wzdłuż linii kolejowej, znalazł się niebawem nad dworcem, a kilka chwil później po prawej dostrzegł baniastą kopułę greckokatolickiej katedry św. Jura.

I wtedy, zniżając lot, to zobaczył. Entuzjazm mieszkańców miasta, którzy wylegli na ulice, machając do niego przyjaźnie. Biało-czerwone szachownice na skrzydłach albatrosa musiały być z tej odległości doskonale widoczne, wywołując wśród wiwatujących prawdziwą euforię. Jachowi zdawało się nawet, że słyszy wzbierające okrzyki radości:

— Nasi! To nasi! Polski aeroplaaaan!

Nie mógł ich słyszeć, silnik pracował zbyt głośno, był jednak pewien, bezgranicznie pewien, że Polacy tam, na dole, ślą mu w górę dziesiątki, setki serdecznych słów. I było mu z tym przeświadczeniem dobrze, jak nigdy wcześniej.

Rychło dostrzegł dwie niemal sąsiadujące ze sobą świątynie, jak mu się wydawało, z czasów baroku. Jedna miała długi, niski korpus, druga — o białej fasadzie — wysoką wieżę i skrytą pod krągłą kopułą kaplicę doklejoną do jej północnego boku. Zaraz potem znalazł się nad wielkim brukowanym placem, z efektowną, rozplanowaną w kwadrat budowlą, ani chybi siedzibą władz miejskich. Bardziej wyczuwał, niż wiedział, że jest już nad rynkiem. Zgromadzeni na jego płycie ludzie zakrywali oczy dłońmi, przypatrując się nisko lecącemu samolotowi — i wybuchali euforią. Machania rękoma nie było końca.

Jach zrozumiał, że teraz, właśnie teraz, powinien przystąpić do dzieła. Ostrożnym ruchem steru podniósł nieco maszynę i zatoczył łuk nad zamkowym wzgórzem, kierując aeroplan ponownie w stronę rynku. Trzymając lewą dłonią za wolant, prawą sięgnął do trzymanego między nogami worka. Chwycił pełną garść ulotek i posłał je za burtę, w dół.

Papierki przypominały konfetti, wystrzeliwane radośnie podczas imprez rodzinnych. Opadały na płytę rynku niczym złote liście jesieni, lądując prosto w dłoniach uradowanej gawiedzi. Z tej radości ktoś, zdaje się, wystrzelił nawet w powietrze z pistoletu.

Po sercu Jacha rozlewało się ciepło, gdy ciskał w dół kolejne garści ulotek, tak chętnie chwytanych w locie przez przechodniów. Doskonale wiedział, że z każdą opadającą na ulice tego miasta kartką rosła w jego mieszkańcach wola walki. I związek jego obrońców z Polską. Dla tego celu gotów był wykonać nad Lwów jeszcze dziesięć takich lotów!

W niespełna kwadrans sporej wielkości parciany worek został do cna opróżniony. Całe śródmieście zdawało się już upstrzone białymi karteczkami, wiele z nich opadło na dachy kamienic i licznych świątyń. Ale równie wiele, jeśli nie więcej, trafiło tam, gdzie powinny były trafić — do rąk rodaków. Jach uznał, że wypełnił swoje zadanie.

Kierując maszynę z żalem w kierunku powrotnym, na zachód, pomachał wolną ręką Polakom rozradowanym na ulicach miasta. Pewnie go nie dostrzegli, ale choć nad Lwowem spędził niespełna pół godziny, czuł z nimi solidarność. I tak ją właśnie wyraził.

Gdy ponownie przelatywał nad katedrą św. Jura, zaczął wznosić maszynę wyżej i wyżej. Wytrwajcie, pomyślał o tych, których właśnie opuszczał. Pomoc jest już blisko.

Na całego

Подняться наверх