Читать книгу Skazana - Teri Terry - Страница 13
Część 1: Chaos
10.
Ava
ОглавлениеW bibliotece blask świec pada na zdenerwowane twarze. Sam kieruje się jak najdalej od mrocznych obrzeży, idzie do mrugającego światła, w sam środek kręgu ludzi. Jej oczy śmigają na boki ku ciemnym zakamarkom, jakby się bała tego, co może się czaić wśród cieni.
Siadamy. Zebrało się kilkudziesięciu nauczycieli i z grubsza o połowę mniej uczennic. Pozajmowali miejsca tu i tam, jedni rozmawiają, inni czytają albo gapią się w swoje ręce z odbijającą się w oczach widmową poświatą telefonów: zapewne wysyłają SMS-y lub robią to, co zazwyczaj na komórkach.
Podchodzi do nas wicedyrektorka.
– Czekamy, aż policja nas poinformuje, kiedy będziemy mogli wyjść. – Nie pyta o nic Sam, ale w tym, co powiedziała, na końcu niemal wisi znak zapytania. Inni spoglądają na nas, nasłuchują.
Sam wzrusza ramionami.
– Wiem tylko, że drogi są pozamykane.
Nie wspomina o całej reszcie, którą mi przekazała po rozmowie ze swoim tatą: policja przeszukuje spory obszar miasta, są podejrzenia, że odcięcie prądu było sabotażem.
Wtem nad naszymi głowami mrugają lampy i oświetlenie wraca, wszyscy głośno wyrażają radość.
Po chwili dzwoni telefon Sam.
– Tak… aha… dwadzieścia minut? Możemy też odwieźć do domu Avę? …dobra, zaraz prześlę ci adres SMS-em.
Rozłącza się.
– Kierowca jest w drodze.
– Jeszcze nie pozwolono nam wyjść – wtrąca wicedyrektorka, ale w tej chwili dzwoni jej komórka. Potwierdza informację.
Ludzie zaczynają się zbierać, żegnać, zastanawiają się głośno, co to było, dlaczego kazano im tak długo czekać. Nauczyciele sprawdzają, czy wszystkie uczennice mają się z kim zabrać do domów.
– My podwieziemy Avę – mówi Sam, gdy ktoś do nas podchodzi.
Też się zbieramy, ruszamy w stronę bramy.
– Jaki masz adres? – pyta Sam.
– Sama mogę wrócić do domu. W porządku.
– Nie bądź głupia. Jest późno i kto wie, co się tam dzieje na ulicach. Potrzebuję twojego adresu, żeby sprawdzili, czy trasa jest bezpieczna, oczyścili ją czy co oni tam niby robią z drogami.
– Dziękuję, ale nie trzeba.
Sam wygląda na zatroskaną, zerka za siebie. Czy szuka wzrokiem wicedyrektorki? Żegnam się i pośpiesznie ruszam w stronę bramy, żeby nie zdążyła nikogo zawołać ani się już nie spierała.
Wstukuję w bramie kod wyjścia i szybko wydostaję się na drogę, po czym idę w stronę przystanku autobusowego.
Na ulicy jest spokojnie, dostrzegam nielicznych przechodniów. Jakaś cząstka mnie myśli, że chyba oszalałam, nie przyjmując podwózki. A jeżeli autobus o tej porze nie jeździ albo się nie pojawi?
Dlaczego odmówiłam? Wzdycham. Wiem, ale nie umiem się do tego przyznać przed sobą.
Nie chciałam, żeby zobaczyła, gdzie mieszkam. O to chodzi, prawda?
I to teraz, kiedy już myślałam, że mi wreszcie przestało zależeć na tym, co myślą, właśnie teraz. A nawet jeszcze gorzej. Nie jacyś „oni”, tylko ona.