Читать книгу Skazana - Teri Terry - Страница 8
Część 1: Chaos
5.
Sam
ОглавлениеNastępnego dnia zajęcia w szkole odbywają się już normalnie, a ja wolałabym, żeby stało za tym coś więcej niż zwyczajne powody.
W samochodzie w drodze do szkoły czuję się nieswojo; nic na to nie poradzę. Może nie pomaga, że tato wyszedł z domu wcześniej i jestem sama. Powiedział, że wczoraj to nie my byliśmy celem, ale w takim razie czemu nie jedziemy razem? Gdyby tu był, przynajmniej mogłabym go o to zapytać.
Nic się jednak nie dzieje i kiedy szkolna brama otwiera się, żeby nas wpuścić, rozluźnia się w końcu węzeł, który mam w środku. Brama zamyka się za nami, zanim druga zacznie się otwierać.
Kierowca, otwierając mi drzwi wozu, uchyla czapki na powitanie. To ten sam co wczoraj – ten, który się przepychał przez tłum ludzi, może niewystarczająco wolno, by wszyscy zdążyli się odsunąć spod kół. Wzdrygam się wewnętrznie, ale nie daję tego po sobie poznać. W porannych wiadomościach mówili, że dwóch policjantów odniosło rany, i nic poza tym, a z tego, co widziałam, nie było szans, żeby wszyscy protestujący rozeszli się bez obrażeń.
Idę tam, gdzie zawsze przed dzwonkiem – pod salę plastyki. Po drodze mija mnie grupka szóstoklasistek – nie chodzą w mundurkach, tych koszmarnych ciemnych żakietach i spódnicach, które musi nosić cała reszta uczennic – i zastanawiam się, czy jest wśród nich korepetytorka, którą naraił mi tato. Mogłabym niby przypadkiem zapomnieć o tej sprawie.
– Sam, czekaj! – To Anji. Dogania mnie, wsuwa mi rękę pod ramię. – Wszystko w porządku?
– Jasne. Ale nie pogardziłabym jeszcze jednym dniem wolnym.
Spogląda na mnie ze współczuciem.
– Pewnie w tych okolicznościach mogłabyś jeszcze zostać w domu?
– Nie ma szans. Powaga. – Przewracam oczami.
Pod ścianą opierają się o grzejnik Ruth i Charlize. W tych starych budynkach zawsze panuje ziąb – nawet jeżeli na zewnątrz świeci słońce, tu jego promienie nie docierają.
– Kiedy następnym razem wpadniesz w zamieszki, zrób coś, żeby zaognić sytuację – mówi Charlize. – Przydałoby się więcej wolnego. – Mruga do mnie łobuzersko.
Wiem, że nie ma na myśli nic złego, ale wciąż czuję się nieswojo po dzisiejszej przejażdżce. No i po niespokojnej nocy.
– Więc kołysanie samochodem i walenie cegłami w okna to dla ciebie za mało? Wolałabyś, żeby szyba pękła?
Zaokrąglone oczy i krępująca cisza – taką dostaję odpowiedź. Czy chciałabym cofnąć swoje słowa? Nie, niezupełnie: chcę cofnąć c z a s. Sprawić, żeby to się nigdy nie wydarzyło.
– Dlaczego ludzie tak się zachowują? – Ruth przerywa ciszę pytaniem, które w nocy nie dawało mi spać. No właśnie: d l a c z e g o?
– Mój tato mówi, że to pewnie Eurasy – odzywa się Charlize. – Trzeba ich było w s z y s t k i c h wykopać przed zamknięciem granic. I wciąż jeszcze można to zrobić, gdyby tylko rząd miał jaja.
Patrzy na mnie tak, jakbym miała tu decydujący głos. Pewnie powinnam przytaknąć, ale gdy się zastanawiam nad odpowiedzią, pojawiają się inne koleżanki z klasy. Szybko się upewniają, że mam swój zwykły zestaw rąk i nóg, po czym rozmowa schodzi na ważniejszy temat: przyjęcie urodzinowe Charlize. Niedługo kończy szesnaście lat i omawianie imprezy – catering, ubranie solenizantki, stroje wszystkich gości, plany co do zaproszonych chłopaków – trwa aż do dzwonka.
Pierwszy jest angielski. Na ogół nie mam n i c przeciw literaturze pięknej, dziś jednak mój umysł dryfuje… A tak poważnie, co Romeo i Julia mają wspólnego z moim życiem, skoro jestem uczennicą żeńskiej szkoły średniej? No i byli takimi idiotami. Żeby umierać dla chłopaka, którego ledwie się zna? Wydaje mi się to co najmniej niemożliwe. Nauczycielka najwyraźniej zauważa, że gapię się tępo w okno, ale nie wywołuje mnie do odpowiedzi. Może dzisiaj mam taryfę ulgową.
Odzywa się dzwonek i anglistka prosi, żebym chwilę została. Więc pewnie myliłam się co do taryfy.
– Tak, proszę pani? – zwracam się do nauczycielki.
Czeka, aż pozostałe dziewczyny wyjdą z sali i zamkną się za nimi drzwi.
– Jak się czujesz, Samantho?
Naprawdę chce wiedzieć, czy to taka nauczycielska nawijka?
– W porządku – odpowiadam, stawiając na ogólniki.
– Chciałabyś o czymś porozmawiać? – Potrząsam głową. – Omówienie problemu zawsze pomaga, gdy trzeba się z nim uporać. Musisz się skupiać na lekcjach, szczególnie w tym roku. „Bla, bla, bla, egzaminy, bla, bla, bla…”
Kiwam głową i udaję, że zależy mi na egzaminach, żeby się stąd wydostać, zanim mi stuknie dwudziestka.
Na drugiej lekcji mamy plastykę. Znajduję swoją pracę z zeszłego tygodnia, rozkładam ją. Malujemy martwą naturę. Tydzień temu nawet miska owoców sprawiała, że zatracałam się w malowaniu, starając się jak najlepiej oddać kolorystykę i perspektywę.
– Proszę pani! – odzywa się Charlize.
– Tak? – Pani Jenson zwraca się do niej z rezygnacją na twarzy.
– Kiedy dostaniemy do malowania coś bardziej interesującego?
– Co masz na myśli?
– Rysunek z natury.
– Rozumiem.
– Wie pani, rysowanie m o d e l i. Nie modelek.
W sali rozlegają się chichoty.
Nauczycielka udaje, że rozważa prośbę, po czym bierze brzoskwinię z zapasu rezerwowych owoców.
– Posługuj się wyobraźnią, Charlize.
– Ależ, proszę pani! – Teraz Charlize udaje oburzenie.
Chichotów jest coraz więcej.
– Wszystko w swoim czasie, Charlize. Opanuj światło, perspektywę, cieniowanie, kolory, p o t e m porozmawiamy o rysunku z natury.
– Nie powiedziała „nie” – szepcze Charlize do mnie i do Ruth.
– Łudź się, łudź – prycha Ruth.
Kiedy pani Jenson pod koniec lekcji robi rundę po klasie, zatrzymuje się obok mojej ławki.
– Dobra robota, Sam – chwali mnie z uznaniem.
Sama widzę, że nie najgorzej oddałam to, co moje oczy rejestrowały na stole. Ale to tylko k o p i a, nic, co żyłoby własnym życiem. Nie da się tego jabłka ugryźć.
Ani rzucić nim w kogoś.
Nie nadaje się ani do jedzenia, ani jako broń, więc po co tyle zachodu?