Читать книгу Skazana - Teri Terry - Страница 17
Część 1: Chaos
14.
Ava
Оглавление– Dom wielkości Koloseum – zauważa tato i tylko trochę przesadza.
Z tego, co udaje mi się dostrzec przez wysokie ogrodzenie i bramę, jest to potężny, zajmujący sporą powierzchnię budynek, mający trzy, a może cztery kondygnacje. Wokół niego rozpościera się starannie zaprojektowany i utrzymany ogród. Całe otoczenie jest ogrodzone, zamknięte, pod kontrolą. Założę się, że system bezpieczeństwa ma tutaj awaryjne zasilanie energetyczne, a w przypadku jakichkolwiek problemów reakcja policji jest natychmiastowa.
Tak bardzo się to różni od większości ulic, które mijaliśmy po drodze.
Czuję głęboko w żołądku, że mi niedobrze. Nie pasuję do tego miejsca i wiedziałam, że tak będzie. Dlaczego zgodziłam się przyjechać? Ledwie sobie radziłam, udzielając korepetycji w szkole, mimo że chodzi właśnie o Sam. W domu zdawało mi się – nie wiem – że wciąż ciąży na mnie odpowiedzialność. Tutaj nie mam tego odczucia.
Ale już za późno. Tato zatrzymuje się pod bramą bezpieczeństwa, wciska guzik.
– Tak? – odzywa się czyjś głos.
– Taksówka z Avą Nicholls.
Następuje pauza, potem brama otwiera się wolno. Przed budką wartowniczą stoi dwóch ochroniarzy, obaj uzbrojeni. Czy wszystkie te duże domy mają teraz takie zabezpieczenia, czy to tylko u nich, bo jej ojciec jest politykiem?
Jeden ze strażników daje znak, żebyśmy podjechali, wtaczamy się więc między bramy. Puka w moje okno, wyciąga rękę po dokument tożsamości. Podaję mu legitymację, sprawdza ją uważnie, przygląda mi się, po czym kiwa głową i oddaje mi kartę. Mówi coś do mikrofonu, który ma zamocowany na głowie.
Czekamy, ale druga brama nie otwiera się. Z furtki obok wychodzi za to jakaś kobieta.
– Zdaje się, że nie wpuszczą mnie do sanktuarium – mówi tato z nutką rozdrażnienia. – No to idziesz sama, powodzenia.
Biorę głęboki wdech, otwieram drzwi i wysiadam, gdy tamta się zbliża.
– Ava? Witaj, jestem Penny. – Uśmiecha się. – Chodź, wprowadzę cię.
Ma w ręce pieniądze dla taksówkarza i widzę, że tato najchętniej zrezygnowałby z zapłaty, ale to spora suma. Odwracam się do samochodu, żeby wziąć płaszcz i książki.
– Weź tę kasę – mówię przyciszonym głosem. – Gdybym przyjechała inną taksówką, toby zapłacili.
Bierze wynagrodzenie, ale widzę, że go to mierzi. Miejsca jak to, sytuacje jak ta – kiedy nie da się ukryć, że bardzo potrzebujemy pieniędzy – zaostrzają w nim gorycz, przypominają o tym, co stracił, kiedy zamknięto jego wydział na uniwersytecie. Filologia klasyczna nie była na liście priorytetów, kiedy cięto koszty, więc jego tytuł doktora z dnia na dzień stał się bezużyteczny.
– Zadzwoń, jak skończysz – rzuca na do widzenia z oficjalnym wyrazem twarzy.
Odwracam się i przechodzę za Penny przez furtkę. Ta kobieta najwyraźniej nie interesuje się naszą małą scenką. Pewnie należy do kategorii ludzi, którzy w ogóle nie zauważają istnienia taksówkarzy, o ile nie trzeba się z nimi wykłócić o najlepszą trasę. Sądząc po lekceważącym spojrzeniu, jakim obrzuciła moje dżinsy i koszulkę z długim rękawem, zapewne mnie też nie zaliczyła do osób godnych uwagi. Idziemy ścieżką do bocznych drzwi, nie do okazałego frontowego wejścia.
– Chwileczkę – mówi Penny i włącza interkom przy drzwiach. – Samantho, przyjechała Ava.
– Przyprowadź ją, proszę – odpowiada głos Sam.
– Tędy. – Penny prowadzi mnie przez drzwi na korytarz, potem na klatkę schodową.
Na piętrze widzę pośrodku holu ozdobne schody prowadzące łukiem na parter, zapewne do głównego wejścia. Wspinamy się jeszcze wyżej, idziemy kolejnym korytarzem, a ja tracę rachubę mijanych pokoi. Budynek okazuje się jeszcze większy, niż się wydawał od frontu. Sufity są wysokie, obrazy na ścianach sprawiają wrażenie oryginałów. Czuję się jak w muzeum. Co to za miejsce? Jak tu mieszkać? Czy w ogóle można się tutaj czuć u siebie?
Skręcamy za róg i widzę Sam, idącą nam naprzeciw.
– Cześć – mówi. – Dzięki, Penny. Dalej poprowadzę Avę sama. Czy mogłabyś przysłać herbatę do mojej pracowni?
– Oczywiście.
Sam też ma na sobie dżinsy, ale mimo że są spłowiałe, leżą na niej idealnie, jak należy; opinają akurat w sam raz, nie są ciasne, no i mają ten designerski krój. Zwykła czerwona koszulka spada jej trochę z ramienia, jakby została narzucona w pośpiechu. Zaczynając szóstą klasę, byłam jedną z nielicznych dziewczyn, które z żalem pożegnały szkolne mundurki; jako że jestem stypendystką, komplet przysługiwał mi za darmo i dzięki niemu nie różniłam się zbytnio od reszty uczennic. Ale Sam? Nawet w szkolnym mundurku zawsze wygląda jak trzeba – i najwyraźniej przychodzi jej to bez wysiłku, w dodatku w szkole, w której większość osób bardzo się wysila, pracując nad swoim wyglądem. Dziś zresztą też Sam ma klasę, bez śladu makijażu czy biżuterii. To jeszcze bardziej onieśmielające, że nie musi się starać i jest po prostu… taka niesamowita.
– Co? – pyta, poprawiając sobie koszulkę.
Gapiłam się na nią?
– Przepraszam. – Rzucam okiem dokoła. – Jestem trochę oszołomiona domem, w którym mieszkasz.
– Jest wielki. Jednak w większości bez duszy. Chcesz, to cię oprowadzę.
Widzę jednak, że nie ma ochoty, więc potrząsam głową, choć jestem ciekawa.
– Zaprowadzę cię do mojego zakątka – mówi i ruszamy do drzwi. Przytrzymuje je otwarte i wtem jej wzrok skupia się na tym, co niosę. – Sporo tych książek.
– Twoi nauczyciele twierdzą, że masz zaległości z prawie wszystkich przedmiotów.
– Cała radość!
Idziemy korytarzem, aż wreszcie zatrzymujemy się przy kolejnych drzwiach.
– Tu mieszkam.
Otwiera. Wchodzimy do dużej sypialni: łóżko, biurko, regały na książki, szafy, nawet sofa; w głębi pokoju drzwi (pewnie do prywatnej łazienki) i następne, do których teraz zmierzamy. Czy to właśnie nazwała swoją pracownią? Na drzwiach namalowano napis „Wstęp wzbroniony” i makabryczną, wymowną czaszkę.
A za drzwiami – kolorowy miszmasz. Jedną ścianę zajmują ogromne okna, dzięki którym nawet w taki szary dzień jak dzisiaj pomieszczenie jest zalane naturalnym światłem. Na pozostałych ścianach namalowano sceny z Władcy pierścieni i Harry’ego Pottera, a wszystkie wolne skrawki upstrzono poprzypinanymi innymi malunkami i rysunkami. Są tutaj stoły zapełnione przyborami do rysowania, farbami, pędzlami. Jeden, pośrodku, jest prawie pusty; Sam zdejmuje z niego jakieś rzeczy, potem zachęca gestem, żebym położyła na nim swoje książki.
– To wszystko twoje dzieła? Ściany też?
Przestępuje z nogi na nogę. Czuje się zakłopotana?
– Tak. Przechodziłam taką fazę; papier czy płótno nie wydawały mi się wystarczająco duże. Miałam to zamalować, ale jakoś się nie zebrałam.
– Przecież to niesamowite!
Moje książki leżą zapomniane na stole, a ja chodzę po pokoju, oglądając jeden po drugim malunki i szkice.
Rozlega się pukanie do drzwi i Sam wychodzi, po czym zaraz wraca z tacą.
– Nie wolno im tutaj wchodzić. Zazwyczaj się w tym pokoju nie uczę, ale lubię to światło do rysowania. No wiesz, dlatego tu jesteś. Nie skończyłam wczoraj twojego portretu, a umowa to umowa. Nie wiem tylko, po co przyniosłaś t o w s z y s t k o. – Robi kapryśną minę w stronę moich książek i stawia tacę koło nich na stole.
Żartuje – tak mi się wydaje. A może nie? Nie połykam przynęty.
– Ja swój rysunek skończyłam; nie moja wina, że ci tak wolno idzie.
– Przyniosłaś go?
– Tak. Ale ci nie pokażę, dopóki ty nie pokażesz mi swojego.
– Okej, jak już skończę. Herbaty?
Na talerzu są herbatniki, jakieś inne ciastka, słodkie bułeczki.
– To wszystko dla nas?
– Nasza kucharka uważa, że powinnam przytyć. Mamy dziś nie ma w domu, ona z kolei twierdzi, że mam przejść na dietę. – Sam przewraca oczami.
– Co? Wcale nie musisz: ani w jedną stronę, ani w drugą.
Wzrusza ramionami.
– Jem, co chcę, o ile któraś z nich nie patrzy. Więc częstuj się, proszę, do woli, a kiedy taca wróci, w kuchni będzie radość.
Sięgam po bułeczkę z kremem i dżemem, jest przepyszna.
– Co się działo wczoraj wieczorem, gdy wyszłaś? – pyta Sam, pogryzając ciasteczko. – Powinnaś była zabrać się z nami.
– Pewnie tak – przyznaję. – Tato też nie był ze mnie zadowolony. Nic mi się jednak nie przydarzyło. W końcu musiał po mnie przyjechać.
– Ale słyszeliśmy z tyłu strzały, zaraz jak ruszyliśmy. Byłaś blisko strzelaniny?
– Chyba niedaleko. Poszłam w przeciwną stronę, więc wiele nie widziałam, tylko pędzącą policję. Mówili dzisiaj o tym w wiadomościach. Udaremniono planowane ataki.
Sam kiwa głową.
– Tato wspomniał mi o tym w nocy. Był w dobrym humorze, kiedy wrócił. Podobno ich namierzyli i wyłapali. Według wiadomości dziś rano było już po wszystkim. – Mówiąc to, spuszcza wzrok, jakby coś jej chodziło po głowie.
– „Według wiadomości”? A jest coś jeszcze, czego nie ma w wiadomościach?
– Zawsze jest. – Znowu wzrusza ramionami. – Tyle że nic więcej nie wiem. Tato przekazuje mi tylko to, co i tak za pięć minut będzie w prasie. A skoro mowa o ojcach, czy to twój tato przywiózł cię dzisiaj?
Kiwam głową.
– Trzeba mi było powiedzieć, że to on! Zaprosiłabym go do środka. Choć pewnie brwi Penny stanęłyby dęba, gdyby zobaczyła, że twój tato jest… – Urywa zakłopotana.
– Co… że mój tato jest taksówkarzem?
– Przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak wyszło.
– W porządku, nie szkodzi – uspokajam ją, choć w rzeczywistości, owszem, jest mi przykro. Czy chodzi o to, jak mój tato zarabia na życie, czy o to, że Sam wie, jak by tę wiadomość przyjęli ludzie? Może jest taka jak oni. Nie wiem nawet na pewno, która z tych opcji sprawia mi najwięcej przykrości. Zmieniam temat.
– Kim jest Penny?
– Asystentką gospodarza domu czy kimś takim. Jest w porządku, ale wścibska.
– Więc licząc mieszkańców, macie dwóch ochroniarzy od frontu, kucharkę, asystentkę gospodarza, czyli pewnie też gospodarza, a do tego jesteście ty, twoja mama i twój tato?
– Zgadza się. I zastęp ogrodników. Pokojówki. Kierowcy i masa strażników, którzy pojawiają się i znikają, zależnie od wydarzeń. Wymknąć się stąd jest prawie niemożliwe.
– Prawie?
Uśmiecha się szeroko, ale nie odpowiada.
– Częstujesz się jeszcze?
Kręcę głową, wynosi więc tacę, wraca.
– Dobra. – Rozgląda się, przysuwa krzesło bliżej okna. – Usiądź tutaj.
Wstaję, siadam we wskazanym miejscu. Sam rozkłada małe sztalugi.
– Godzę się tylko pod tym warunkiem, że potem przerobimy następny przedmiot – zastrzegam.
– Jasne. Oczywiście. Ale później moja kolej, to ja wybiorę, co będziemy robić.
– Nie jestem pewna, co twoi rodzice pomyślą o zajęciach innych niż praca domowa. W końcu nie za to mi płacą.
– Spoko. Mama wcale się tym nie interesuje, a w ogóle siedzi teraz w swoim spa. Tato na cały dzień wsiąkł w pałac Westminsterski. Nikt inny tutaj nie wejdzie, nikt nie będzie wiedział. A teraz przestań gadać.
Jest skupiona, przechyla pod kątem twarz.
– Obróć się trochę w lewo. Nie, za dużo.
Wracam do poprzedniego ustawienia, lecz ona potrząsa głową, podchodzi do mnie. Jej ciepła dłoń lekko dotyka mojego policzka. Sam odwraca mi odrobinę głowę, cofa się. Następnie delikatnie dotyka mojego podbródka, przechyla mi twarz nieco bardziej do światła. Odsuwa się.
– Teraz dobrze. Postaraj się nie ruszać.
Siada na stołku przy sztalugach z ołówkiem w ręce. Jej oczy spoczywają na mnie, coś rozważa, ale prawie jakby mnie nie widziała. Czy zamiast moich rysów dostrzega linię tu, cień położony tam – po prostu znaki na kartce?
Siedzę nieruchomo, prawie nie oddychając. Czuję się oszołomiona, przykuta do miejsca zaklęciem, zamieniona w kamień. Tak zastygła od środka, jakbym już nigdy nie miała się poruszyć.