Читать книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa - Страница 11
9
ОглавлениеPolicjant zerknął na zdjęcie w ramce i wsunął się pod kołdrę. Uwielbiał spać, kiedy padało. Sen przyszedł natychmiast. Kiedy usłyszał brzęczenie dzwonka u drzwi, był pewny, że zasnął przed chwilą. Zegarek jednak wskazywał za kwadrans jedenastą. Półprzytomny Emil zwlókł się z łóżka. Za drzwiami stał brzuchaty dzielnicowy.
– Co jest?
– Mógłbyś być milszy – zauważył z wyrzutem dzielnicowy. – Nie można normalnie, cześć, dzień dobry?
– Jak będę pracował w dzień i zajmował się wkurwianiem innych, jak ty, to mogę mówić „dzień dobry” każdemu. Na chuj mnie budzisz?
– Stary cię wzywa.
– Nockę miałem.
– Kraus kazał. Nic nie poradzę.
– Powiedz, że przyjdę, jak się wyśpię.
– Musisz się stawić. Kazał cię za wszelką cenę obudzić.
– Za wszelką cenę?
– Myślisz, że wchodziłem po schodach dla treningu? – powiedział dzielnicowy. – Za stary jestem na głupoty.
Emil przeczesał palcami włosy, przetarł dłońmi zaspaną twarz i zaprosił Kalińskiego do środka. W kuchni postawił czajnik na gaz i włączył radio. Z głośników popłynęły ciężkie gitary w Du hast od Rammsteina.
– Niech spierdala! Wolne mam.
– Miałeś. Trzeba było się uczyć, a nie do psiarni iść.
– No… – Emil ziewnął. – Nie da się ukryć.
– Wiesz przecież, jak to u nas wygląda.
– A czego chce?
– Skąd mogę wiedzieć? Kazali mi cię obudzić i przywieźć. Tyle.
– Ty mnie w chuja nie rób. Przestań pierdolić, przecież widzę, że coś wiesz.
– Wiesz, jak to jest z plotkami, nie wiadomo…
– Mów.
– Ale to nie jest pewne.
– Coś się dzieje?
– O tak, dzieje się, dzieje.
– No, a coś więcej? – Emil potarł dłonią policzek i brodę, stwierdzając, że czas się ogolić. – Czy to też jakaś pieprzona tajemnica?
– Radia nie słuchasz? Telewizji nie oglądasz?
– Spać planowałem. Wyjebany jestem jak koń po westernie, więc oszczędź mi rebusów.
– Nowy Jork mamy w Warszawce – odparł dzielnicowy. – Dziki Zachód na Pradze.
– Do czego pijesz?
– Do strzelaniny pod Las Vegas.
– Obiło mi się o uszy.
– Mnie nawet z dyżuru domowego ściągnęli – poskarżył się wąsacz. – Skalski na oględziny pojechał, a Hubicz się zesrał. Blokady zrobił, cyrk na kółkach, pościgi jakieś, kurwa, debil, trzy dni po wszystkim. Wszystko, żeby w papierach grało, bo to od razu było wiadomo, że można szukać wiatru w polu.
– Akurat obrabialiśmy włamywacza. No, ale to stara sprawa, nie? Będzie ze trzy tygodnie.
– Prawie miesiąc.
– No to o co chodzi?
– Podobno stary ma przez to być spuszczony w klozecie. – Kalina ściszył głos.
– Skąd wiesz?
– Dyżurny dostał telefon ze stołecznej. I zaraz do Krausa przyjechali jacyś ważniacy w garniturach, pogadali z nim, a potem stary do kibla wyszedł i rzygał.
– Nie wierzę.
– No mówię przecież. Jak kot po trawie.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Sprzątaczki mówiły.
– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał Emil, ruszając do łazienki. – Przecież mnie tam nawet nie było!
– Nie wiem! Stary ci sam nowinki zreferuje. Wiem, że Skalskiego z Hubiczem zawiesili. I że jak tu jechałem, dyżurny mnie wywoływał i poinformował, że Kraus już czeka. Tak że lepiej się pośpiesz. A! Masz się nie przebierać.
– To co? W piżamie mam się zameldować? – zawołał Emil z łazienki.
– Nie wiem. Zbieraj się i nie pierdol. Masz przyjść w cywilkach. Tyle. Przyjąłeś czy chcesz rozkaz na piśmie? – zdenerwował się dzielnicowy.
Emil wypłukał usta z pasty i zerknął w lustro. Kolejny raz z niezadowoleniem stwierdził, że zarost zdaniem komendanta będzie kwalifikował się do usunięcia.
– Golić się też nie musisz.
– Widać staremu bardzo zależy – mruknął Emil, zakładając koszulę. – Skurwiel – dodał, myśląc o postępowaniu dyscyplinarnym, jakim Kraus groził.
Wsiadając do radiowozu, policjant stwierdził, że z wiszących nisko nad dachami ponurych chmur niebawem coś znów spadnie. Nie pomylił się, bo pierwsze krople deszczu rozbiły się o szyby, gdy tylko ruszyli w stronę komendy na Grenadierów.