Читать книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa - Страница 26

24

Оглавление

Zuben spojrzał na Barabatowa. Łysy dochodzeniowiec stał ze zmarszczonym czołem. Porucznik, szczupły, nie wyższy niż metr siedemdziesiąt, a jednak prosty jak struna, z wciąż czarnymi włosami mimo pięćdziesiątki, przy zwalistej sylwetce Barabatowa wyglądał jak gimnazjalista.

– Chujowo, co? – zaczął Zuben.

– Nie. Jest wspaniale. Wręcz pięknie.

– Kto by się spodziewał?

– Wiedziałem o tym – odparł Barabatow. – Jak komuna się rypła, stało się jasne, że będzie gorzej. I jest. Trzeba było uciekać z firmy, jak się tylko zaczął ten syf.

– Syf był od zawsze.

– Teraz jest większy – rzucił Barabatow i podsunął papierosy.

Obaj gliniarze patrzą na bańki powietrza w kałużach pod platanami na podwórku od strony Międzyborskiej i Zbaraskiej.

– Czas takich jak my się kończy. Trzeba umierać.

– Teoretycznie możemy odejść – zauważył Barabatow.

– Nie mogę, dopóki córa nie skończy studiów.

– W Gdańsku?

– W Krakowie. Na Jagiellońskim. Collegium Medicum.

– Brzmi drogo.

– Dwa pierdolone semestry – rzekł Zuben, gasząc peta.

Niedopałek syknął w zetknięciu z wodą w popielniczce, za którą służył słoik po ogórkach. Barabasz wyjął pastylkę z pudełeczka na piersi i przełknął, wyginając szyję niczym gołąb pijący wodę z kałuży. Kiedyś, kiedy staremu glinie wydawało się, że jest szczęśliwy, wziął ślub. Teraz jego była żona tylko czeka, by nie zapłacił alimentów.

– Wiesz, co mnie drażni najbardziej? – powiedział ochrypłym głosem.

– Że jest kobietą?

– Może być sobie nawet hermafrodytą. Wkurwia mnie to, że nikt mnie o nic nie zapytał. Po prostu przeniosła mnie. Jakbym był meblem – westchnął ciężko, myśląc o alimentach. – A już miałem z Krausem wszystko załatwione.

– Nie liczy się.

– Wiem. To też mnie wkurwia.

– Zmiany, zmiany, zmiany…

– Prosiłem, dreptałem, aż się zgodził. Nie mam już dwudziestu lat, zdrowie siada. I mnie przeniósł. A teraz… Znów, kurwa, ulica.

– Myślałem, że sam do dochodzeń poszedłeś.

– Nie. Pokazałem wyniki, a Kraus powiedział: „Pisz raport”.

– Mówiłeś jej?

– Z nią się nie da – odpowiedział Barabatow. – Uparta jak osioł. I durna.

Zuben kiwnął głową. Znał to. Rozmawiał z nową komendant. Kilka pierwszych minut wystarczyło, aby rozpoznać ten typ. Nie raz spotykał jej podobnych, jeszcze w czasach zielonego munduru.

– Teraz tak będzie. To już siedem lat. Nikt się z człowiekiem nie liczy. Jesteśmy tylko cyframi, niczym więcej. To i tak dobrze. Zobacz, jak Krausa potraktowali.

Plotka mówiła, że byłego komendanta odwołano bez zapowiedzi, z dnia na dzień. O piętnastej trzydzieści wyszedł do domu, a o dziewiętnastej dowiedział się, że już jest na emeryturze.

– Co myślisz o tych młodych?

– Podobało mi się, jak Stompor pyskował. – Barabatow nazywany przez kolegów Barabaszem uśmiechnął się.

– Musimy uważać. Z nią będą kłopoty.

– Zobaczymy, kto będzie je miał – mruknął Barabasz.

– Chodzi ci o tych dwóch młodych?

– Nie takich młodych. Stompor jest po trzydziestce. I nie widzę, żeby miał głupoty we łbie. Nie raz miałem papiery od nich u siebie na biurku.

– I co?

– Cokolwiek to było, nie musiałem umarzać. Jak już kogoś zamykali, to po to, żeby frajera posadzić. Nie wydaje ci się to dziwne?

Zuben usiadł naprzeciw. Wyprostował się i przygryzł wargi. Zbyt długo pracował, żeby nie wiedzieć, co to oznacza. Byli skuteczni. Zatrzymywali kogoś, na kogo mieli coś konkretnego. Prawdziwych bandytów. Takich, na których zebrali wystarczające kwity, by ich zapuszkować.

– W zeszłym roku mieli najwięcej włamywaczy w garnizonie, ale nie dostali żadnej nagrody – zauważył Barabasz.

– Wiesz dlaczego?

– Stompor miał z Krausem na pieńku.

– Ciekawe, czym podpadł.

– Wszystkim. Kraus się przypierdalał, a ten pyskaty stawał okoniem. I dlatego go lubię – odparł z uśmiechem Barabatow.

– Nie zwróciłem na niego uwagi.

– Nie uważasz, że to dziwne? Taki as, a nie chciał do ciebie – dodał z powątpiewaniem Barabasz. – Tacy jak on garną się do kryminalnego, a nie na słuchawki czy obserwacje. Będą z niego ludzie. Podoba mi się.

Zuben nic nie odpowiedział. Nagle pomyślał, że nie potrafi sobie przypomnieć wyglądu tego policjanta. Zapamiętał tylko, że Emil kilka razy coś konkretnie odpowiedział Stefańskiej.

– A on nie przyszedł do nas z ZOMO?

– Z oddziałów prewencji. – Barabatow wyjaśnił, jaki Emil miał udział w tamtej sprawie na Śląsku. Stary dochodzeniowiec nie omieszkał wspomnieć, że wciąż niewiele wiadomo, co się tam tak naprawdę wydarzyło, a Stompor trzyma w tej sprawie język za zębami.

– Myślisz, że będzie jej się stawiał?

– Na pewno.

– No i dobrze – uznał Zuben. – Jest narwany i głupi.

– Nie jest głupi.

– To się okaże.

– Nie możemy traktować Emila jak młodzieżowca – stwierdził Barabatow. – Mówię ci, jest cwany i skuteczny. Przyda się nam.

– Skupi jej złość, a my będziemy mieć spokój. – Zuben pokiwał głową.

Czas Wagi

Подняться наверх