Читать книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa - Страница 24
22
ОглавлениеDrzwi skrzypią, a mimo tego ogromny gliniarz zajęty stukaniem w klawisze zdezelowanej maszyny nic nie zauważa. Emil chrząka.
– Czego?
– Do aspiranta.
– Jakiego aspiranta, do cholery? – Zirytowany Barabatow podnosi wzrok. – A, to ty, Stompor. A gdzie ten drugi?
– Zaraz przyjedzie.
– Uhm. Zaraz przyjedzie – mruczy, zdejmuje okulary, odkłada na biurko i splata ręce na karku. – Czyli będę miał tu obu gnojków, którzy mnie zawalają sprawami, tak? I co? Może mam was za sprawą Marysi jeszcze piersią nakarmić?
Otwierają się drzwi i Kosarewicz wita się z Barabatowem.
– Marysi?
– Oglądałeś Poszukiwany, poszukiwana?
– Ja oglądałem – wtrąca Kosar. – To Barei. Z siedemdziesiątego drugiego.
Na twarzy Emila pojawia się słaby uśmiech. Policjant uświadamia sobie, że pomiędzy przebranym za pomoc domową Wojciechem Pokorą a ich nową panią komendant faktycznie jest cień podobieństwa.
– Tak, to ja zawalałem pana robotą – odpowiada, częstując starego policjanta camelem. – Sprawami prawdziwych złodziei, bez umorzeń.
– Prawdziwych?
– Tylko do ujebania.
– I myślisz, że mnie to pociesza?
– A smuci?
– Świata nie zbawisz.
– Też stale to powtarzam – wtrąca Kosar.
– Co nie znaczy, że nie można próbować.
Kosar macha ręką i ostentacyjnie kręci głową.
– Już jeden był taki – odpowiada Barabatow, częstując się papierosem. – I Żydzi najpierw go osądzili, a potem wpierdol spuścili. Na koniec na Golgotę wywlekli i gwoździami do krzyża przybili.
– Nie wiadomo, czy to polega na prawdzie.
– Ale wiadomo, że jakby ten tak zwany Chrystus nie próbował nikogo zbawić, to pewnie by dalej w Kanie Galilejskiej wino popijał.
– Jest pan antysemitą?
– Gliniarzem jestem. Od stu lat. I wiem, co mówię.
– To pewnie pan jeszcze Mojżesza pamięta?
– Mojżesza nie, ale takiego jednego, co jest cholernie pyskaty, owszem. I dobre fajki pali.
– To plotki. Marlboro są lepsze.
– To czemu palisz camele?
– Mam taką zasadę.
– I tak ci to nie pomoże. Marysia was zawali robotą, aż się w pieluchy posracie i po gaciach wam pocieknie.
– Nie boję się pracy.
– I ja tak samo – dodaje Kosarewicz.
– Uhm, to się okaże, ale młodzi jesteście. Możecie zapierdalać. Mnie to pasuje, wolę przewracać papierki. Byleby ich nie było za dużo.
– To gdzie mamy jechać?
– No, Stompor, już mi się podobasz. Ktoś musi zarobić na moją emeryturę.
– Byleby nie rentę.
– Jesteś bardziej pyskaty, niż przypuszczałem.
– Dopiero się rozkręcam.
– Daleko z tym nie zajdziesz.
– To się okaże. Co trzeba zrobić?
– Ty gnojku. – Barabasz szczerzy zęby. – Boisz się, żeby Marysia się nam do dupy nie dobrała?
– I tak się dobierze.
– No to się lepiej pilnujcie. Bo teraz coraz gorzej będzie. Widać, że zmiany idą. Tym na górze się ogień pod dupą zapalił. Coś się ruszyło w sprawie Wagniewskiej. Skoro nawet takich pampersów jak was do kryminalnych przydzielili, to znaczy, że parcie jest niemiłosierne. Zresztą to widać na pyszczku naszej pani.
– No, nic nowego. – Emil kiwa głową.
– Tylko tyle powiesz?
– A co mam powiedzieć?
– Nicponiu cholerny! Nie obrazisz się na starego pierdołę za tego pampersa?
– A w dupie to mam! Gorszych nudziarzy w życiu spotkałem.
– Gorszych, mówisz?
– Pan przy nich to leszczyk.
– Uhm, leszczyk – potwierdza Barabasz. – To zapamiętaj, że pan aspirant to Ryszard. Bądź tak dobry i skończ już z tym panowaniem. Trzecia Rzesza miała dziesięć wieków panować i co z tego wyszło?
– Norymberga.
– Właśnie. Norymberga.
– Tak jest, panie Ryszardzie.
– I nie mów mi po imieniu. Nie lubię, jak ktoś służbowo używa mojego prywatnego imienia.
– To jak mamy mówić? – dopytuje Kosar.
– Barabasz. A teraz idźcie do lisiej nory.
– Gdzie?
– Dawno nikogo nie niańczyłem. – Barabasz spogląda na Kosarewicza, po czym wzdycha. – I tak tam idę. Też muszę się przenieść. – Wskazuje Kosarewiczowi pudło z dokumentami, a Emilowi maszynę do pisania.
Kosar chwyta pudło, a Emil maszynę. Barabasz w kilku zdaniach wyjaśnia, co mają zrobić. Potem w równie prostych, rzeczowych zdaniach dodaje, jak to udokumentować. Stary glina nie mówi słowa za dużo, ale też ani jednego zdania za mało.