Читать книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa - Страница 5
3
ОглавлениеW niedzielę, o świcie przed klubem Las Vegas było cicho i zimno od wilgoci w powietrzu. Wpatrzony w wizjer aparatu młodszy aspirant Bieńkowski w odblaskowej kamizelce z napisem „Policja. Technik Kryminalistyki” na plecach pomyślał, że jak na czerwcowy poranek pogoda ich nie rozpieszczała.
– Widziałeś? – zwrócił się do kolegi. – Skalski się tak nigdy nie zachowywał.
– Może na kacu jest?
– Raczej ma sraczkę.
– Tylko z czego? Zachowuje się, jakby tu zastrzelili prezydenta.
– Nawet mi nic nie mów. Miałem mieć wolną niedzielę. A wiesz, co powiedział na kamerę? – Bieńkowski wskazał budynek na rogu. – Tym zajmie się Hubicz. W poniedziałek, bo teraz bank nieczynny.
– W poniedziałek? A my mamy teraz robić papiery i szukać łuski?
– No, jakby to coś miało dać. Przecież jest szósta. Trzydzieści godzin po zdarzeniu. Nawet jak coś tutaj było, to jest już dawno zatarte. Nic nie znajdziemy. Więc na chuj nas tutaj ściągał! Nie można było tego jutro załatwić? – Bieńkowski patrzył, jak przewodnik psa usiłuje skłonić zwierzę do podjęcia tropu. – Z psiarkiem też. Pytam się: na chuj ściągasz psa, jak ślad osmologiczny utrzymuje się kilka godzin, a to było wczoraj w nocy i do tego padało?
– I co odpowiedział?
– Żebym się zajął robotą!
– Skurwysyn. – Drugi policjant wzruszył ramionami i wrócił do protokołu.
– Tak samo z krwią. Mamy szukać plam na chodniku. No debilem trzeba być, żeby coś takiego powiedzieć. Żeby po ponad dobie i to po deszczu takich śladów szukać!
– Debilem albo oficerem.
– Nie, nie, tu coś jest na rzeczy. Przecież Skalski się zna na robocie. Daję głowę, że nas niepotrzebnie ściągał – dodał z żalem Bieńkowski. – Rozumiem, jakby trup był, ale coś takiego? Jakieś sranie-porwanie, strzelanina, łuski? Kurwa, po trzydziestu godzinach?
– No i gdzie świadkowie?
– Do umorzenia pójdzie. Na niewykryte.
– Właśnie. Czyli to można było normalnie, w poniedziałek załatwić.
– Pali fajkę za fajką – zauważył znad szkicu Bieńkowski, patrząc na komisarza Mariana Skalskiego, który przez dyżurnego zerwał ich z łóżek do grupy dochodzeniowo-śledczej, niewiele powiedział, a teraz wygląda na przejętego tym, co tutaj miało się wydarzyć. – Jebany ubek.
– A niech spierdala. Dawno ich powinni spuścić w kiblu. Komuna się skończyła, a oni grzeją stołki, zamiast iść na emeryturę. Nie wiem, jak mogli takich pozytywnie zweryfikować.
– Normalnie. Tych, co mieli w bezpiece rok albo dwa, to pozwalniali. A betony się same wybrały – odpowiedział drugi policjant i spojrzał na nieoznakowanego poloneza.
Radiowóz zatrzymał się przy taśmie przegradzającej ulicę. Z samochodu wysiadł nadkomisarz Tadeusz Hubicz i szybkim krokiem podszedł do Skalskiego.
– O! Jest drugi komuch – rzucił Bieńkowski, po czym wrócił do szkicu.
Skalski wskazał coś głową. Hubicz się nie odzywał. Technik odwrócił wzrok, włożył aparat oraz przymiary liniowe do walizki.