Читать книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa - Страница 23

21

Оглавление

Pół minuty później w akompaniamencie szurania krzeseł, szeptów i westchnień sala odpraw opustoszała. Stefańska łypnęła okiem na porucznika. Formalnie Zuben, naczelnik Wydziału Kryminalnego, był komisarzem, a jednak każdy zwracał się do niego per „poruczniku”.

– Kieruje pan pracą tych ludzi. Jeden oficer, trzech aspirantów i dwaj sierżanci to nie przypadek. Tworzycie Zespół Specjalny do sprawy Uprowadzenia Sary Wagniewskiej przy Wydziale Kryminalnym Siódmego Komisariatu Rejonowego Policji w Warszawie Praga Południe.

– Chwileczkę. – Barabatow uniósł palec. – Mam pytanie. Jestem najstarszy wiekiem. Mam pięćdziesiąt pięć lat i…

– Nie teraz – ucięła komendant. – Dobrze, że jesteście w mundurach. Wychodzimy do dziennikarzy, trzeba panów przedstawić – dodała, podając Mientkiewiczowi dokumenty – i jak najszybciej przekazać komunikat prasowy.

Spojrzeli po sobie. Stompor wsunął dłonie w kieszenie i skrzyżował przed sobą wyprostowane nogi.

– Nie ma mowy – zaprotestował. – Nie wiem, jak pozostali, ale ja nie wyjdę do dziennikarzy. To nie leży w zakresie moich obowiązków. Nie jestem rzecznikiem prasowym ani małpą w zoo.

– Nazwisko?

– Stompor. Emil Stompor. Podawałem już swój stopień i nazwisko Waflowi.

– Komu?

– Chodzi o mnie – wymamrotał Mientkiewicz.

– A, rozumiem. – Stefańska spojrzała wzrokiem, jakiego nie powstydziłby się Bazyliszek.

Barabatow wstał, klepnął Emila w ramię i podszedł do okna. Przed komendą wciąż tłoczyli się dziennikarze i ekipy telewizyjne.

– Stompor ma rację. Nie pokażemy twarzy mediom. Tylko debil mógł wpaść na coś takiego.

– To pomysł pani inspektor – wtrącił Mientkiewicz.

Niezmiennie milczący zastępca komendanta zbladł. Emil skrzyżował ramiona przed sobą i spojrzał na przełożoną. Nie było wątpliwości, że został przez nią znienawidzony. Kosar skurczył się i zatkał uszy rękoma. Niezręczna cisza nie trwała długo.

– To może być pomysł nawet prezydenta. Guzik mnie to obchodzi, a Stompor ma rację – powiedział Barabatow. – Nie pokażemy twarzy, bo dekonspiracja oznacza klęskę.

– To ja tutaj decyduję…

– Jeszcze nie skończyłem. Nie po to zapierdalałem trzydzieści lat, żeby robić z siebie pajaca. – Barabatow zbliżył się do siedzącej przy biurku komendant.

Sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i sto czterdzieści kilogramów budziło respekt. Dodatkowo siwawa jak u wikinga broda, szeroko rozstawione oczy oraz mięsiste usta sprawiały, że kiedy na twarzy tego człowieka malował się wyraz niezadowolenia, niewielu miało odwagę go drażnić.

– I na ten temat dyskutować nie będziemy.

– Ryszard… – szepnął Tarczorzewski – tylko spokojnie.

– Spokojnie? Napracowałem się na ulicy. Niech teraz pracują młodzi. Do czego jestem potrzebny w jakimś gównianym zespole do spraw niepotrzebnych? Nie po to pisałem do Krausa, żeby mnie przeniósł za biurko, żebym teraz zapierdalał na ulicy i mordą gazety wycierał.

– Może się pan zwolnić – syknęła komendant. – Jest pan w grupie i koniec.

– Nie pani mnie zatrudniała i nie pani mnie będzie zwalniać.

– Myli się pan. I zapamiętajcie to wszyscy: wszystko, co robię – podkreśliła, stukając paznokciem w stół – każde moje słowo, ruch i każda decyzja ma podstawę prawną. To, co zastałam tutaj po poprzedniku, jest skrajnie odmienne od tego, jak według ustaw, rozporządzeń oraz zarządzeń komendanta głównego powinna wyglądać jednostka policji. Już sama wasza rozwydrzona postawa świadczy, że jesteście straszliwie rozpuszczeni. Taki stan rzeczy jest nie do przyjęcia…

– No proszę – westchnął głośno Emil. – Robi się ciekawiej.

– …jeśli będzie trzeba – dodała, podnosząc głos – nie cofnę się przed niczym, z postępowaniami dyscyplinarnymi włącznie. Dyscyplina jest najważniejsza.

– Jakbym teściową słyszał – westchnął aspirant Urbanowicz. – Mówiłem.

– Panowie, proszę – syknął przez zęby Tarcza.

– Stompor i Barabasz mają rację – dodał Urbanowicz. – Jesteśmy policjantami operacyjnymi, nie będziemy ujawniać twarzy.

– Nie pogarszajcie sytuacji – rzekł Tarcza, wycierając pot z czoła.

– Jestem tego samego zdania. – Juniorek kiwnął głową. – Nie możemy się zdekonspirować.

– Zuben! Zrób pan coś, do cholery! – powiedział błagalnie Tarcza.

– Ale co?

– Nie wiem!

– Przecież oni mają rację – odparł porucznik. – Dekonspiracja nie wchodzi w grę. Prawie wszyscy są tego samego zdania.

– Nie prawie – powiedział Kosar, znów kurcząc się w sobie. – Też uważam, że to niedobry pomysł.

Stefańska przez kilka sekund zastanawiała się, co powinna zrobić. Zupełnie się nie spodziewała takiej reakcji. Znalazła się w sytuacji, kiedy nieprzemyślane słowo zbuduje większy mur pomiędzy nią a policjantami, a ustępstwo przekreśli szansę na autorytet.

– Panowie – odchrząknęła. – Nie pozwolę sobie na uwagi pod moim adresem. Szczególnie jeśli chodzi o płeć. Pamiętajcie, że jesteście pod moimi rozkazami. I przypominam, że odmowa wykonania rozkazu lub polecenia służbowego jest rażącym naruszeniem dyscypliny służbowej. Grozi wam za to postępowanie dyscyplinarne.

– Nieprawda – odpowiedział Urbanowicz.

– Tapet, kurwa!

– Co, Tapet? Co Tapet, komisarzu? – zwrócił się aspirant do zastępcy. – Taka jest prawda! Sąd Administracyjny w Krakowie wykazał, że funkcjonariusz ma prawo do odmowy wykonania polecenia, o ile odmowa jest uzasadniona obiektywnymi okolicznościami i nie godzi w nadrzędne cele służby. A upublicznianie naszego wizerunku uniemożliwi nam dalsze skuteczne działanie.

– Nie pokażemy twarzy – powiedział Emil.

– Nie ma mowy – dodał Barabasz.

– Nie będziecie mi…

– Dość! – mruknął Zuben.

– Dokąd pan idzie?

– Nie mogę tego słuchać.

Stefańska wstała, ujrzawszy, że oficer rusza do drzwi. Widać nie zdawała sobie sprawy, że miarka Zubena właśnie się przebrała.

– Co pan sobie wyobraża?!

– Idę do toalety. Oczywiście za pozwoleniem pani komendant.

– Nie może mnie pan słuchać?

– Chyba się za mocno wkurw… zdenerwowałem i rozwolnienie mnie chwyta. Tak mam czasem. Lekarz mówi, że to na tle nerwowym. Nie wiem, myślałem, że przeszło, bo jakiś czas miałem spokój, a tu proszę, znów sraczka. Chyba będę się musiał do doktora pofatygować. – Zuben nacisnął klamkę i wyszedł.

Kropla potu spadła z czubka nosa Tarczorzewskiego. Mientki zmrużył oczy. Pozostali patrzyli z zaciętymi ustami. Stefańska kiwnęła głową, czerwieniąc się ze złości, i zacisnęła usta. Emil wstał i ruszył do drzwi. Juniorek i Urbanowicz poszli za nim. Kosar w ponurym nastroju wyszedł ostatni.

Czas Wagi

Подняться наверх